Synowiec: Posłowie na diecie
Gdy odpuszczasz bez powodu dzień w pracy, na wynagrodzenie za niego nie masz raczej co liczyć i to całkiem normalne. Natomiast posłowie mogą to robić właściwie cały czas, tracąc jedynie diety, które są dodatkiem do zasadniczej pensji, która nie podlega zmianie.
Polityka to niewątpliwie profesja, w której głodem się nie przymiera, lecz z różnych powodów wysokie pensje są zrozumiałe. Jednak wobec rosnących długów naszego państwa należy ograniczać wydatki, a cięcia, choćby symboliczne, powinny zacząć się od góry.
Warto tak zmienić przepisy, aby nie tylko ograniczyć wydatki Kancelarii Sejmu, która w 2014 kosztować nas będzie 407 mln zł, ale też sprawić, by posłowie uczciwie na swoje wynagrodzenie zapracowali.
W skład wydatków Kancelarii Sejmu wchodzą pensje, diety i inne dodatki dla posłów – i tutaj chciałbym poszukać oszczędności. Obecnie poseł z racji sprawowanego urzędu otrzymuje 9892,30 zł plus dietę parlamentarną w wysokości 2569,53 zł, czyli 25% uposażenia. Dieta nie podlega opodatkowaniu. Poza wynagrodzeniem poseł otrzymuje 10150 zł na prowadzenie biura poselskiego. Po zsumowaniu tych liczb okaże się ,że obecnie jeden poseł kosztuje nas 22611,83 zł, a kwota ta nie zawiera pieniędzy, którą można otrzymać ze względu na sprawowanie innych funkcji. Łącznie utrzymanie posłów i ich biur, bez dodatków, kosztuje nas 10 650 171 zł miesięcznie. Choć w skali całego budżetu nie są to kwoty niebotyczne, to dla przeciętnego śmiertelnika sposób wydawania tych pieniędzy może być istotny. W tej chwili poseł otrzymuje wynagrodzenie niezależnie od tego, czy w Sejmie się pojawia, czy też nie (przykład Sławomira Nowaka); można pozbawić go jedynie diety parlamentarnej.
Sama dieta jest dosyć ciekawa ze względu na rolę, jaką ma pełnić. Art. 42 Ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora mówi, ze ma ona służyć pokryciu kosztów sprawowania mandatu poselskiego. Ciężko jednak określić, co takiego może kryć się pod tym hasłem, ponieważ posłowi przysługuje bezpłatny transport publiczny, zakwaterowanie w Domie Poselskim dla posłów spoza Warszawy lub 2200 zł na zakwaterowanie, pokrycie kosztów noclegów poza miejscem stałego zamieszkania związanych z wykonywaniem mandatu posła, bezpłatne przeloty podczas delegacji zagranicznych oraz prawo do bezpłatnej korespondencji poselskiej (limit ustalany przez Prezydium Sejmu). W mojej ocenie te wszystkie przywileje powodują, iż dieta poselska nie spełnia swojego zadania i kwalifikuje się do usunięcia.
Meritum mojego pomysłu dotyczy natomiast zmiany sposobu naliczania zasadniczego wynagrodzenia, czyli uposażenia.
Dla łatwiejszych obliczeń i zobrazowania sytuacji zaokrąglę je do 10 tysięcy. W moim pomyśle mogą spodobać się dwie rzeczy. Pierwsza z nich to fakt, iż uważam, że również posłom pracującym poza Sejmem należy się uposażenie (obecnie jest to jedynie dieta). Druga rzecz to brak opodatkowania ich wynagrodzenia. Tutaj z pewnością pojawią się głosy oburzonych tym, że posłowie mają lepiej niż przeciętni obywatele i to stawia ich w uprzywilejowanej pozycji. Śpiesząc więc z wytłumaczeniem, chciałbym usprawiedliwić ten postulat. Otóż całe swoje wynagrodzenie posłowie otrzymują z budżetu państwa, a zatem płacenie tego podatku jest niczym innym, jak oddawaniem do budżetu części tego, co się z budżetu wcześniej wzięło i tworzy niepotrzebną biurokrację, która kosztuje. Oczywiście posłowie płaciliby tak jak do tej pory składki zdrowotne i ZUS. Gorszą część tej koncepcji dla posłów stanowi natomiast fakt, że od pensji należałoby odjąć to, co poseł płacił do tej pory na podatki dochodowe (czyli realne dochody z tego tytułu nie wzrosłyby ani nie zmalały).
Obecnie, tak jak pisałem, wynagrodzenie jest wypłacane w całości, niezależnie od frekwencji, potrącana jest jedynie dieta; według mnie pensja powinna być wypłacana na podstawie frekwencji posła podczas głosowań.
Przykładowo jeśli poseł wziąłby udział w 80% procent głosowań, otrzymałby 8 tysięcy złotych wynagrodzenia, a całość otrzymałby dopiero wówczas, kiedy nie pominąłby żadnego. Biorąc za przykład posła z najgorszą frekwencją, Artura Górskiego (PiS): jego frekwencja 64% procent dawałaby mu wynagrodzenie 6 400 zł. W porównaniu z obecnym systemem, w którym otrzymuje zdecydowanie ponad 10 tysięcy, różnica jest znacząca (zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że stosuję uproszczony system, który jest korzystny dla posłów).
System ten oprócz oszczędności (około miliona złotych oszczędności miesięcznie, licząc 100% frekwencję posłów), ma dodatkowo istotną zaletę. Motywuje on do większej aktywności posłów i zniechęca do robienia sobie wolnego podczas głosowań. Związany z tym jest problem komisji sejmowych, które niejednokrotnie mają posiedzenia podczas zebrań sejmu. Należałoby ustawowo zakazać takich sytuacji. Dzięki temu posłowie mogliby docierać na oba spotkania i uczciwie zapracować na wynagrodzenie, które pochodzi przecież z naszych podatków.