Humor polski
W 33. numerze „Polityki”, który ukazał się przed długim weekendem, najbardziej zafrapował mnie artykuł „Kabarety jak Berety” Anety Kozioł poświęcony polskim kabaretom, których popularność ma stanowić koronny dowód na beznadziejność polskiego humoru. Zainteresował mnie nie tylko dlatego, że to przykład tekstu składającego z cytatów pod tezę podsypanych banałami bez sensownej puenty, co najwidoczniej wystarczy, żeby był drugim w kolejności po okładkowym. Bardziej zastanawiające jest to, co nie zostało w nim poruszone. Jak to więc jest z polskim poczuciem humoru?
Zacznijmy od krótkiej syntezy tekstu pani Anety, która już na początku wychodzi z ciekawą hipotezą: Tylko zloty kabaretów, obok gal disco polo i występów uzdrawiaczy, są w stanie wypełnić kilkutysięczne widownie zbudowanych lub odnowionych za unijne środki hal i amfiteatrów w całej Polsce. Następnie stwierdza, że transmisje kabaretonów mają co najmniej ponad dwumilionową oglądalność, a przecież realizują model festynowo-weselny. W końcu jednak znajduje powód ich popularności w chęci poczucia swojskości i bycia zauważonym, inaczej niż w teatrze czy kinie, gdzie rządzi nie artysta, tylko widz. Kabarety są więc odzwierciedleniem polskiego społeczeństwa, które jest prostackie, a najlepiej czuje się w festynowej scenerii? Pozwolę sobie na podanie tego w wątpliwość.
Rzeczywiście w Polsce istnieje pewien fenomen kabaretów, których jest zdecydowanie więcej niż w innych państwach. W szczególności zadziwia ilość programów i transmisji realizowanych przez drugi kanał Telewizji Polskiej, stanowiących jednocześnie sporą część oferty programowej TVP Rozrywka. W mojej ocenie ich oglądalność nie wynika jednak z jakości samego programu, ale także z faktu, z czym przyjdzie mu konkurować. Dla przykładu popatrzmy na ofertę programową na sobotę (23.08 br.) czterech najważniejszych kanałów telewizyjnych w Polsce:
TVP1 – Hit na sobotę: „Śmierć nadejdzie jutro”, produkcja 2002 r.
TVP2 – 8. Płocka Noc Kabaretowa, Kabaretowe Igrzyska 2014 (1-3)
Polsat – Polsat Sopot Festiwal 2014: Jubileusz Elektrycznych Gitar
TVN – „Dwa tygodnie na miłość” – produkcja 2002 r.
Konkurencja więc jest zabójcza. 12-letni Bond, którego TVP puszcza raz na kilka miesięcy, 12-letni romans z Hugh Grantem w roli głównej, czyli antenowy zapychacz TVN na weekend, jubileusz 25-lecia zespołu Kuby Sienkiewicza oraz powtórka tegorocznego kabaretu. Oczywiście postawieni wobec takiego wyboru możemy wyłączyć telewizor i poczytać książkę albo w ogóle go wyrzucić, co teraz jest coraz modniejsze. Pomysł ten poddawany jest pod rozwagę w tym samym numerze „Polityki” w tekście Elżbiety Turlej „Misie bez okienka”. Zdjęcia ilustrujące tekst pani Turlej podsuwają rozwiązania. Na jednym obskurne mieszkanie z telewizorem; przed nim dziadek, rodzice i trójka dzieci. Na drugim dobrze ubrani rodzice z dzieckiem pozują ze skrzypcami na zielonym trawniku w parku. Przepis na szczęście nasuwa się więc samoistnie.Możemy także pójść do teatru czy na koncert, gdzie „rządzi artysta”, ale co wydaje się umykać autorce, kultura w Polsce jest dla przeciętnie zarabiającej rodziny zwyczajnie za droga.
Przypomnijmy, że Teatr Telewizji, który przez długi czas nie był realizowany przez TVP, w 2013 roku gromadził ponad milionową widownię, mimo że w tym samym paśmie konkurował z „M jak Miłość”. W 2011 roku „Boską!” w reżyserii Andrzeja Domalika obejrzało ponad 2,7 miliona widzów, ale towarzyszyła temu dobra reklama i odpowiednia realizacja.
Oglądalność cyklu Teatru Telewizji sięgała wówczas do 2,5 mln osób. TVP mogłaby spokojnie podtrzymywać takie wyniki, ale konieczne do tego nakłady finansowe są większe; kabarety to samograje.
Powtórki można puszczać bardzo często i to na dwóch kanałach. Czy w 2011 roku Aneta Kozioł mówiła, że jesteśmy krajem inteligentów, ponieważ Teatr Telewizji miał taką oglądalność? Nie wydaje mi się.
Zważywszy na to, że autorka tekstu opiera swoje obserwacje prawie wyłącznie na jednym kanale telewizyjnym, należy zapytać, czy może to z TVP coś nie tak. Stacja od lat skarży się, że musi ratować budżet wpływami z reklam, więc goni za stacjami komercyjnymi. Notuje straty nie produkując nic sensownego i nie stanowiąc jednocześnie konkurencji dla prywatnych nadawców.
Brytyjskie państwowe BBC należy do najlepszych telewizji na świecie, przede wszystkim pod względem jakości programów.
W Stanach Zjednoczonych nie ma państwowej telewizji, ale istnieje ogromne spektrum tych prywatnych. W Polsce telewizja państwowa służy głównie władzy; nie dość, że w dziedzinie kultury nastawiła się na masowe produkcje kabaretów, to w dodatku nie ma dla nich ciekawej formuły. TV4 produkuje interesujący serial „Spadkobiercy”, w którym najlepsi kabareciarze improwizują na zadany temat w towarzystwie gościa specjalnego. Produkcja jest zaskakująca i opiera się na humorze sytuacyjnym, często abstrakcyjnym, w żaden sposób nie przypominającym siermiężnych skeczy Konia Polskiego. Rola TVP tymczasem ogranicza się do nadania festiwalowi tytułu i pozostawienia kabareciarzom wolnej ręki. Widz i tak obejrzy, chyba że woli Hugh Granta.
Z pewnością kabaret uzmysławia nam, że nie bardzo wiemy, na co możemy pozwolić sobie w telewizji. Pewne jest, że nie razi nas jak, ale co mówimy. Występujący na żywo kabareciarze często używają pojedynczych wulgaryzmów, zdając sobie sprawę, że widzowie nie są już skłonni pisać skarg do telewizji. To jednak przejaw ogólnej tendencji, więc oburzanie się na festynowość kabaretów jest naiwna. Może ludzie lepiej wykształceni mają większy zasób słów, ale coraz częściej z niego nie korzystają.
Aneta Kozioł żałuje, że dzisiejszy kabaret nie jest ani polityczny, ani nie posiada dawnego literackiego sznytu. Nie jest to jednak wina ani widza, ani kabaretów. Literacki sznyt odstraszy reklamodawców, a polityczność spowoduje irytację kogoś w zarządzie, radzie albo administracji. Dzisiaj Telewizja Publiczna ma starać się nie przynosić strat i nie podpadać władzy. Nie musi zarabiać, bo nie jest prywatna, nie musi być misyjna, ponieważ nikomu na tym nie zależy. A jeżeli poziom oglądalności programu może określić charakter społeczeństwa, to nie chcę zgadywać, co o czytelnictwie świadczy nakład „Polityki”.
Przede wszystkim przestańmy się oszukiwać.
Jeżeli chcemy mieć państwową telewizję, która nie będzie musiała szukać pieniędzy w komercyjnych przedsięwzięciach, stwórzmy mechanizm egzekwujący abonament radiowo-telewizyjny. Nie łudźmy się, że nakłonimy do tego ludzi dobrowolnie, skoro nie mamy im nic do zaoferowania.
Obiecanie przyszłych zysków w kolejnej ramówce nikogo już nie zwabi. Możemy też finansować TVP wprost z budżetu i znieść sytuację, w której tylko część społeczeństwa płaci abonament. Wszystko jest bowiem lepsze od stanu obecnego, czyli szkodliwej i demoralizującej hipokryzji. Polska jest jedynym krajem w Europie, gdzie reklama jest głównym środkiem finansowania mediów publicznych.
Warto też zauważyć, że zapisy o misji programowej TVP są tak sformułowane, że chyba nie da się stworzyć programu, który nie realizowałby któregoś z zapisów ustawy o radiofonii i telewizji. Mogą „służyć kształtowaniu postaw prozdrowotnych” lub „edukacji medialnej” albo realizować inne banały zawarte w ustawie. Przepisy należy doprecyzować, a prezesów wyłanianych w konkursach rozliczać z pracy, zwiększając przy tym transparentność finansową. W przeciwnym wypadku w drodze racjonalnego, ekonomicznego wyboru któryś rząd sprywatyzuje telewizję publiczną, co w naszych realiach wyjdzie tylko na gorsze.