Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Pawlik  9 sierpnia 2014

Pawlik: Sport karkówki i piwa

Marcin Pawlik  9 sierpnia 2014
przeczytanie zajmie 4 min

Rola sportu w budowaniu silnego społeczeństwa jest w naszym kraju mocno niedoceniana. Samorządy służą głównie reanimowaniu piłkarskich trupów, a kibicom wychodzi to nawet lepiej. Jeden rowerowy wariat znaczy więcej niż cała ekipa z ratusza. Mistrzostwo w sporcie i mistrzostwo społeczne wyrastają z jednej gałęzi.

Rafał Majka jest w tym momencie w ścisłej czołówce najlepszych kolarzy. Nie mam wątpliwości, że któryś z wielkich Tourów padnie jego łupem prędzej czy później: przedłużył ostatnio kontrakt z ekipą, którą w przyszłym sezonie już pełnoprawnie będzie można nazwać kolarskim Realem Madryt, wszystko układa się znakomicie, tylko trener Klęk w Swoszowicach (tego klubu wychowankiem jest Majka) może mieć kwaśną minę, bo jak zwykle brakuje pieniędzy.

Zawsze będąc w siedzibie klubu i widząc siłownię, która przy optymistycznym podejściu pamięta czasy Gierka, miałem przed oczami sceny Rocky’ego, w których obija kawały mięsa podczas treningów, a jego rywale używają najnowocześniejszych technologii.

Michał Kwiatkowski czy Rafał Majka są trochę jak ten Rocky: dotarli tam, gdzie są raczej „mimo wszystko” niż „dzięki czemuś”. To mistrzowie, którzy wzięli się z niczego i jest duże prawdopodobieństwo, że będą jak Marcin Gortat w NBA. Na kolejnego Polaka w tej lidze poczekamy pewnie do planowanego przez Klub Jagielloński lądowania na księżycu.

Kolarstwo w Wielkiej Brytanii stało jeszcze kilka lat temu na bardzo niskim poziomie, w porównaniu do średniej europejskiej.

Traktowane było tak, jak w Polsce: jako sport ekskluzywny i wymagający dobrego przygotowania. Igrzyska Olimpijskie w Londynie były impulsem do rozwoju tej dyscypliny, szczególnie na torze, a w Anglii zaczęła powstawać cała masa niedużych klubów o charakterze inkluzywnym. Wprowadzono „przejażdżkę debiutantów” jako trening z wolniejszym tempem, przy wsparciu bardziej doświadczonych kolarzy, pozwalając wypróbować jazdę grupową. Taki rodzaj działania przynosi znakomite rezultaty zarówno dla sportu zawodowego, jak i dla przeciętnego Johna, który po pracy może wybrać się na zorganizowaną wycieczkę, a być może przy okazji zaangażuje się w poprawę bezpieczeństwa na drogach i pójdzie dalej.Kto wie, czy w taki klub nie wciągnie się lokalny biznesmen, który chętnie zainwestuje w starty młodych zawodników chcących uprawiać kolarstwo zawodowo. W ten sposób powstaje sieć połączeń, w której sport zawodowy przenika się ze sportem prywatnym, generując obustronne korzyści.

To coś zupełnie innego niż uwielbiany przez Polaków sport „karkówki i piwa”, gdzie stopień zaangażowania jest mierzony w godzinach spędzonych przed ekranem.

Dokładnie tak samo jest z państwem i narzekaniem na jego działanie. Tylko tu czas mierzony jest w liczbie obejrzanych wiadomości i przeczytanych numerów ulubionego tygodnika. Tymczasem uczestnictwo w mniej lub bardziej zorganizowanym sporcie jest przedsionkiem do działalności na rzecz większego dobra. Bo interesy zaczynają się rozszerzać.

Co przeciętny kibic zrobił, aby reprezentacja Nawałki grała lepiej? Siarczyście zaklął pod nosem. To wkład w polski sport większości kibiców i dokładnie taki sam wysiłek jest wkładany w państwo. Ten, który odda głos, może uważać się wręcz za aktywistę!

Wszystko to brzmi być może, aż nazbyt amerykańsko – pompatycznie, ale bliskie mi jest takie widzenie rzeczywistości. Lance Armstrong mówił w czasie swojej walki z rakiem tak: Chcę umrzeć w wieku stu lat z amerykańską flagą na plecach i gwiazdą Teksasu na kasku, z okrzykiem radości na ustach, sunąc na rowerze stromą alpejską drogą z szybkością 120 kilometrów na godzinę. (…) Chcę położyć się na słynnym francuskim polu słoneczników i tam z poczuciem spełnienia oddać ducha.

Wielkie marzenia. Koszykarski Trefl Sopot, według zamysłu kaszubskich stowarzyszeń, miałby się stać ich FC Barceloną. Stowarzyszenie Trefl Pomorze, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie itd. Wszyscy rozumieją tam, że ta „Barcelona” to cel, który ma być nienamacalny. To, co robią dziś, to promocja swojego dziedzictwa kulturowego poprzez sport, ideę czynnego kibicowania czy choćby wspieranie szkół i talentów.

Celowo skupiałem się na sportach „niszowych”, bo tam ta praca jest na zupełnie innym poziomie.

Przykładów, kiedy kibice piłki nożnej biorą odpowiedzialność za klub, jest przynajmniej kilka.

Hutnik Kraków, który po upadku odbudowany został niemal od zera, przestałby istnieć, gdyby nie praca dużej liczby „łysych głów”, które nawet niekoniecznie muszą zdawać sobie sprawę z tego, że uczestniczą w wielkim czynie społecznym. Ich ideą jest Hutnik; ratowanie go to ratowanie tego, co ich określa. Daje im odrębność. W czasie gdy budowane są zamknięte osiedla, Hutnik przypomina o tym, co wspólne, o odpowiedzialności za „nasze”. Istotne w tym wszystkim jest to, że doświadczenia, jakie zbierają działając wokół klubu piłkarskiego, przekładają się na to, jak postrzegają rzeczywistość. Widząc problemy z finansami i prawne przeszkody, dostrzegają wady systemu. Nieprzypadkowo najgłośniej przeciwko rządowi występują kibice: oni zwyczajnie jako jedna z nielicznych grup w Polsce mają moc organizacyjną.

Sport jest w naszym kraju przestrzenią, w której możliwości zagospodarowania (jak mówi fabryczne określenie) kapitału ludzkiego są ogromne.

Dziwne, że z budową orlików nie szły w parze pomysły zagospodarowania tych miejsc przez społeczność lokalną. Do zagospodarowania jest mnóstwo miejsca, a wraz z jego przejęciem przyjdzie ochota na więcej. To może być nasza droga do zmiany.