Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Grosse: Ostatnie tłuste lata

przeczytanie zajmie 6 min

Ostatnia kampania wyborcza PO do Sejmu opierała się na haśle pozyskania 300 mld zł z UE, co zresztą się udało. Europosłowie koalicji rządzącej w świeżo zakończonej kampanii chwalili się tymi osiągnięciami. Ale czy można powiedzieć, że to do końca sukces? Coraz częściej uważa się, że te pieniądze są źle wydatkowane i nie przekładają się na rozwój gospodarczy. Czy bez nich rozwijalibyśmy się szybciej? 

To generalnie dobrze, że te środki do Polski przyszły. Dobrze, że w tak znaczącej ilości. One na pewno przyczyniają się do modernizacji, ale jednocześnie wykorzystanie ich jest ogromnym wyzwaniem. Sukcesem nie jest tylko zdobycie tych pieniędzy – jeszcze większym jest ich wykorzystanie dla rozwoju Polski.

Obecnie rozbudowujemy te gałęzie gospodarki, które są promowane przez Unię Europejską. Czy Polska nie straciła kontroli nad kierunkiem rozwoju?

Zdecydowanie ma Pan rację. Politykę gospodarczą Polski w dużym stopniu kształtuje integracja europejska. A polityka prorozwojowa składa się z dwóch komponentów. Pierwszy dotyczy przyciągnięcia inwestorów zagraniacznych. Drugi polega na absorpcji środków polityki spójności. Proszę zwrócić uwagę na to, że w tym drugim przypadku jest to zagospodarowanie raczej na zasadzie programowania operacyjnego niż strategicznego. Te najważniejsze, strategiczne cele wyznacza nam Unia, a my mamy tylko pewien udział w sposobie implementacji tych środków. Oba źródła finansowania rozwoju pochodzą z zewnątrz (zarówno inwestycje prywatne, jak i te publiczne, europejskie). Oba mogą dość szybko wygasnąć. Wystarczy, że wzrosną w Polsce koszty pracy lub uspokoi się sytuacja na Ukrainie, a inwestorzy mogą tam się przenieść. Być może Polska otrzymuje tak duże dofinansowanie z unijnej polityki spójności przez ostatnie lata. A co będzie później? Czy przygotowujemy się do takiego scenariusza? Do tego powinniśmy nie tylko lepiej wykorzystywać środki europejskie, ale przede wszystkim zbudować własną – krajową politykę prorozwojową.

Podsumowując: polityka spójności nie powinna nas zwalniać od własnej aktywności na polu polityki rozwoju gospodarczego.

Wiele wskazuje na to, że trwają ostatnie tłuste lata, które spotykają Polskę, zarówno ze względu na fundusze europejskie, jak i model konkurencyjności, który się rozwinął w Polsce – oparty na tanich kosztach produkcji i inwestycjach zagranicznych przedsiębiorstw.

A my nie zastanawiamy się, co dalej. Przede wszystkim nie mamy instrumentów krajowych, które by nam szykowały alternatywę.

Czy w obrębie kraju środki UE pozwalają niwelować różnice miedzy Polską A i B, czy może je pogłębiają?

Bardzo dynamicznie rozwija się Mazowsze, ale nie całe, tylko tak naprawdę Warszawa i otaczające je miejscowości. Reszta Mazowsza jest bardzo słabo rozwinięta, szczególnie część wschodnia. Niemniej nie jest to przede wszystkim wina polityki spójności, tylko tego, że nastąpiły spontaniczne procesy rynkowe, które kumulują rozwój w największych metropoliach, przede wszystkim właśnie w stolicy. Polityka spójności jest zbyt słabym instrumentem, by niwelować te dysproporcje. Ona nie jest w stanie dostatecznie przeciwdziałać także dlatego, że jej inwestycje nie zawsze budują potencjał słabszych regionów – czyli tak zwany potencjał egzogeniczny. Mogą się nawet przyczynić do tego, że zasoby słabszych regionów będą jeszcze bardziej wypłukiwane, na przykład młodzi ludzie, poszukując pracy, będą chcieli wyjechać do Warszawy czy innych szybciej rozwijających się metropolii.

Duża część firm jest nastawiona na pozyskiwanie i przetwarzania pieniędzy z Unii. Takie zachowanie nie pobudza gospodarki ani nie zwiększa innowacyjności. Czy przy spadku ilości pieniędzy napływających z Unii albo przy nagłym kryzysie Polska nie znajdzie się na miejscu Hiszpanii czy Grecji?

Może tak się zdarzyć. Już wcześniej wspominałem, że mamy model polityki z jednej strony obsługujący inwestorów zewnętrznych, a z drugiej absorbujący środki pomocowe z Unii. Możemy więc wpaść w pewnego rodzaju pułapkę właśnie w sytuacji, kiedy te dwa główne mechanizmy pobudzający wzrost gospodarczy i koniunkturę w Polsce przestaną działać.

Ponieważ kraje Unii są ze sobą tak mocno powiązane gospodarczo, czy UE wprowadziła jakieś mechanizmy zabezpieczające przed tym, aby dofinansowania dla krajów rozwijających się rzeczywiście były przeznaczane na inwestycje i rozwój? Niedawno pisał Pan Profesor o „geopolitycznej linii podziału między koalicją francuską oraz niemiecką”. Czy jest to podział aktualny, który uniemożliwia działania reformujące politykę ekonomiczną Unii?

Ten podział istnieje i są różnice opinii między Francją a Niemcami, jeżeli chodzi o metody zapobiegania kolejnym dysfunkcjom gospodarczym w Europie. Ryzykiem jest przykładowo niebezpieczeństwo deflacji lub bardzo niski poziom wzrostu gospodarczego. Te państwa różnią się w stanowisku, w jaki sposób należy podchodzić do tych niebezpieczeństw, z czego wynikają kłopoty z podjęciem działań politycznych. Ale Pana pytanie tak naprawdę dotyczy tego, czy kraje europejskie mogą nam narzucać większe obostrzenia.

Obecnie największy spór toczy się o to, co robić w rdzeniu, czyli strefie euro, a nie o to, co robić z peryferiami. Ten spór póki co mniej dotyka Polski. Niemniej istnieją na przykład propozycje zbudowania osobnego budżetu dla strefy euro i podpisywania z państwami tej strefy kontraktów, które miałyby finansować z tego budżetu działania strukturalne przypominające nieco politykę spójności. Rysuje się więc perspektywa osłabiania dotychczasowej polityki spójności i wzmacniania instrumentów przeznaczonych wyłącznie dla strefy euro. Takie niebezpieczeństwo istnieje i ono może się objawić po wyborach do Parlamentu Europejskiego, przy słabym wzroście gospodarczym w strefie euro.  

Czy metodą na polski bałagan administracyjny nie jest większa centralizacja i przekazanie jeszcze większych uprawnień, na przykład w sferze budżetowej, organom unijnym? Skoro kryzys w jednym kraju odbija się negatywnie na innych, to czy nie należy otwarcie powiedzieć, że czas iść w stronę federalizacji? Czy może Unia nie ma takich instrumentów, aby opłacało się dążyć do zbliżenia z nią?

To bardzo skomplikowane pytanie. Odpowiedź na nie zależy od dwóch zmiennych. Po piersze od tego, jakie decyzje będą podejmowane na szczeblu europejskim. Drugą kwestią jest to, na ile polskie elity są w stanie coś same wygenerować z pożytkiem dla kraju, a na ile tylko mają inklinacje do wsłuchiwania się w propozycje z instytucji europejskich, w tym również w zakresie działań reformatorskich, strukturalnych itd.

Obawiam się tego, że polityka, która będzie realizowana z poziomu europejskiego, nie zawsze może być dla nas korzystna i nie zawsze będzie budowała potencjał gospodarczy kraju.

Ona może być korzystna dla podmiotów zewnętrznych, na przykład inwestorów, którzy wykorzystują nasze zasoby lub dostęp do naszego rynku zbytu. Ponadto w dobie zmian, które dotykają integrację europejską, pojawia się coraz więcej zagrożeń dla sterowania politykami krajowymi przez polityków europejskich. Przykładowo Niemcy wpływali na instytucje europejskie, które dążyły do jak największych oszczędności fiskalnych. Czy było to korzystne dla poszczególnych państw? Tak naprawdę w pewnym momencie pogłębiły recesję, doprowadziły do gigantycznego bezrobocia w wielu krajach europejskich, a w tej chwili przyniosły ryzyko deflacji w strefie euro. Rykoszetem odbija się ta polityka nie tylko na krajach peryferyjnych. W ostatnim czasie pogorszyła się sytuacja gospodarcza w Holandii, Finlandii i we Francji. To pokazuje, że te centralne gospodarki dla strefy euro, które były uznawane za kluczowe dla wyjścia z kryzysu, są w coraz większych kłopotach. To wynik niewłaściwej polityki na poziomie europejskim. Prowadzi mnie to do wniosku, że to nie jest polityka zawsze jednoznacznie dobra dla danego kraju, że może być bardzo ryzykowna.

Jaka jest alternatywa? Czy polskie elity są w stanie wygenerować rozsądną politykę – bez Unii Europejskiej, bez środków europejskich, bez wskazówek europejskich? Czy Polacy są w stanie autonomicznie myśleć o swoich interesach i kształtować politykę w sposób niezależny? Mam poważne wątpliwości.

Jeżeli myślimy o bardziej samodzielnej polityce gospodarczej, musimy mieć bardziej samodzielnie myślące i kompetentne elity krajowe.

Czy pozostanie poza strefą na dłuższą metę nie wyrzuci nas z rdzenia decyzyjnego w UE?

Prawdopodobnie jest tak, jak Pan mówi. Strefa euro będzie najprawdopodobniej swoistym centrum politycznym integracji, podczas kiedy cała reszta będzie miała coraz luźniejsze relacje w ramach integrującej się Europy. To bardzo prawdopodobny scenariusz, niemniej trzeba brać pod uwagę jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze my tak do końca nie wiemy, co się stanie ze strefą euro, bo bardzo wyraźnie widać, że ona co prawda ocalała po najgorszym kryzysie, ale szereg dysfunkcji nadal występuje. Te dysfunkcje są bardzo kosztowne dla społeczeństw i gospodarek, a nie widać perspektywy szybkiej poprawy. Można raczej prognozować, że w dalszym ciągu będą trwały turbulencje. Powolny wzrost będzie przeplatany kolejnymi zawirowaniami. Teraz powstaje pytanie, czy w takim klimacie strefa euro będzie w stanie się integrować i jaki będzie kierunek takiego zbliżenia. Czy stanie się strefą procesów destabilizacyjnych, które zmienią integrację europejską, którą znaliśmy przed kryzysem? To ogromna niewiadoma.

Druga rzecz, o której chciałem powiedzieć, to fakt, że musimy pamiętać o cenie, jaką przyszłoby nam zapłacić, gdybyśmy chcieli wejść do strefy euro. Nie mamy gospodarki przygotowanej na to i prawdopodobnie przeżywalibyśmy potworne napięcia, trudności gospodarcze podobne do tych, które dotknęły inne, słabsze gospodarki strefy euro w trakcie kryzysu. Co nam więc po tym, że znajdziemy się w centrum politycznym, skoro będziemy kolejnym problemem dla tej strefy? Jako kraj problemowy też nie będziemy uczestniczyć w najważniejszych decyzjach, bo doświadczenia pokazują bardzo wyraźnie, że kraje, które przeżywały trudności, raczej były obiektem surowych warunków narzuconych przez inne kraje strefy euro. Były też przedmiotem dyktatu ze strony instytucji europejskich, a nie partnerem do kształtowania polityki. Z tych powodów staniemy się raczej odbiorcą kolejnych decyzji, a nie ich współtwórcą. Scenariusz wchodzenia za wszelką cenę i jak najszybciej do strefy euro, żeby nie pozostać w drugim kręgu integracyjnym, wydaje się więc być alternatywą niezbyt korzystną.

Rozmawiał Bartosz Brzyski