Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Wracać do szeregu, Polaczki!

przeczytanie zajmie 4 min

Wszystko było już na najlepszej drodze. 10 lat świetlnych Polski w UE: normalne i kolorowe życie, autostrady, stadiony, smaczne sushi na Krakowskim Przedmieściu. Wszystko zgodnie ze słynnym spotem o dekadzie polskiej obecności w zjednoczonej Europie. A tu nagle klops i smutny Barroso pozbawiony doktoratu honoris causa… I cały proeuropejski wysiłek szlag trafił. W tych ponurych okolicznościach nie pomoże już nawet śpiewający premier.

Gniew, wstyd, hańba, oburzenie, decyzja niedorastająca do akademickich standardów. Nieprzyznanie doktoratu honoris causa José Manuelowi Barroso okazało się niewybaczalnym wykroczeniem przeciwko salonowym standardom. A trzeba zaznaczyć, że nie są to salony byle jakie, bo ortodoksyjnie europejskie.

Lata 90. to czas, w którym żniwo zbierała pedagogika wstydu.

Architekci III RP, bezlitośni w redystrybucji społecznego szacunku, poddawali egzorcyzmom każdego, kto nie pachniał wodą kolońską oraz niemieckimi samochodami. W tej manichejskiej nadrzeczywistości stworzonej przez polityczne i intelektualne elity ścierały się siły europejskiego postępu z zaściankowym bastionem kato-nacjonalizmu. Zwycięzca mógł być tylko jeden.

Czasy te, swoją drogą wątpliwego raczej uroku, powróciły wraz z głośną aferą wokół doktoratu honoris causa dla szefa Komisji Europejskiej.

Tym razem ideologiczni cenzorzy „Gazety Wyborczej” i „Polityki” wzięli na celownik konserwatywno-wawelskie gniazdo reakcji pod postacią Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Decyzją sądu medialnego oskarżonego uznaje się winnym zarzucanych mu czynów i skazuje się go na podarcie dyplomu ukończenia UJ przez Janinę Paradowską.

Sprawa robi się bardziej kuriozalna, kiedy przyjrzymy się dokładniej jej okolicznościom. Zgodnie ze słowami Adriana Ochalika, rzecznika UJ, cała procedura przyznania doktoratu honoris causa odbywa się w trzech etapach. Pierwszym jest akceptacja kandydatury przez radę odpowiedniego wydziału (w tym wypadku Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych), drugim tzw. konwent godności honorowych i dopiero trzecim decyzja o przyznaniu doktoratu przez Senat uczelni. Wspomniana kandydatura nie przeszła nawet pierwszego etapu, co wywołuje wątpliwości wobec słów Róży Thun, która żaliła się, że pan Barroso z niecierpliwością wyczekiwał honorów ze strony UJ. Wnioski, jakie się nasuwają, wskazują na to, że ewentualne obietnice lub sygnały mówiące o nadaniu takiego tytułu płynęły raczej ze środowiska politycznego niż akademickiego. Jeszcze ciekawiej robi się po słowach prof. Zdzisława Macha, który powiedział, że samo posiedzenie rady wydziału odbyło się owszem, w maju, ale zeszłego roku.

Te okoliczności sugerują, że „odpalenie” całej sprawy akurat teraz ma ścisły związek z kampanią wyborczą do europarlamentu.

Decyzja uczelni świadczy więc na jej korzyść, ponieważ z wyprzedzeniem musi ona przewidywać próby wplątania jej autorytetu w orbitę partykularnych interesów polityków. Inaczej bylibyśmy świadkami ogromnego upolitycznienia przy nadaniu tytułu honoris causa José Manuelowi Barroso.

Drugą problematyczną kwestią jest rzekome uzasadnienie odrzucenia kandydatury Barroso. Dziennikarze „Gazety Wyborczej” i „Polityki” wskazują na GENDER, maoizm „no i wogle” (jak powiedziałaby Dorota Masłowska). Owszem, w czasie dyskusji padły głosy podnoszące takie zarzuty, ale stanowiły one margines wśród wypowiedzi kilkudziesięciu członków rady wydziału. Nie mamy żadnych dowodów na poparcie tezy, że to wstecznickie poglądy krakowskiej profesury zadecydowały o takim, a nie innym obrocie sprawy. Nie widzimy jednocześnie powodów, aby nie wierzyć zapewnieniom przedstawicieli UJ, którzy twierdzą, że decyzja została umotywowana polityką nieprzyznawania doktoratów honoris causa czynnym politykom, którą krakowski uniwersytet stosuje konsekwentnie od 2005 roku. Co prawda Janina Paradowska argumentuje, że w przeszłości tytuł otrzymał np. Henryk Jabłoński, były przewodniczący Rady Państwa, jest to jednak argument kulawy, bowiem wyróżnienie zostało przyznane w 1980 roku. Nie jesteśmy dumni z tego faktu. Nie można jednak oczekiwać, że ze względu na nie kryształową historię uczelnia poszerzy oczka sita, przez które przesiewa kandydatów na doktorat.           

Pani Paradowska zżyma się także na „tajne głosowanie”, które jej zdaniem świadczy o nieczystych intencjach profesury UJ. Zbrodnią byłoby więc niewyciągnięcie wniosków z samej procedury głosowania.

Istnieją przecież dwa rodzaje demokracji. Jedna nowoczesna, postępowa, waginosceptyczna, w radosnych kolorach tęczy; druga duszna, opresyjna, wąsata, pełna ziemniaków i cebuli.

Dziwimy się, że ze względu na wynik głosowania (wniosek przepadł ledwie jednym głosem) oburzeni jego rezultatem nie proponowali ponownego rozpatrzenia kandydatury Barroso. Zgodnie z europejskimi standardami głosowań aż do skutku (vide Irlandia). Bo w końcu sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

Krakowowi od dawna zarzuca się, że jest „wielkim hamulcowym” naszej drogi do Europy. Nawet jeżeli tak jest, co nie wydaje nam się oczywiste, to

Warszawa i Kraków mogą być – zgodnie ze słowami Jana Pawła II o dwóch płucach Europy –  swoistymi płucami w skali kraju, spierającymi się, ale komplementarnymi.

Jednak do tej pory oprócz ataku na UJ i „mentalny Krakówek” z ust krytyków nie usłyszeliśmy argumentów za przyznaniem tytułu Barroso. Zamiast rzeczowej dyskusji otrzymaliśmy burę z Warszawy.

Czy popieramy decyzję Uniwersytetu Jagiellońskiego? Szczerze mówiąc jest nam ona obojętna. Ale z całą mocą sprzeciwiamy się ideologicznemu monopolowi oraz modelowi różnorodności, w którym owszem, wolno się spierać, ale tylko w kręgu Daniel Passent-Janina Paradowska. A nawet jeśli decyzja części profesorów była umotywowana ideowymi pobudkami, tym lepiej. W ten sposób realizujemy bowiem faktyczną wolność i różnorodność, o którą walczą przecież środowiska lewicowe i liberalne.

Cała sprawa za kilka dni zniknie pewnie z mediów. Dlatego tym usilnej postarajmy się zachować ją w pamięci, gdy „Gazeta Wyborcza” i „Polityka” znów brać będą na sztandary hasła o wolności, tolerancji i światopoglądowej różnorodności. Jak bowiem wiadomo, dyskusja jest dobra, o ile nie wychodzi poza „przyzwoite” ramy.

Studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego