Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Janusz Podolski  10 kwietnia 2014

Podolski: Wy, dzieci posmoleńskie

Janusz Podolski  10 kwietnia 2014
przeczytanie zajmie 4 min

Katastrofa smoleńska nie mogła stać się kamieniem węgielnym nowego poczucia wspólnoty narodowej. Nie stworzyła, przynajmniej we mnie, silnej pokoleniowej odrębności.

Nie pamiętam tamtego poranka, bo spałem. Tego dnia pracowałem do piątej rano. Przygotowywałem zapowiedzi uroczystości z okazji 70-lecia zbrodni katyńskiej. Trzy razy próbowałem nagrać relację kolegi Witka, który całą noc wraz z rodzinami pomordowanych w Katyniu tłukł się pociągiem z Warszawy do Smoleńska. Za każdym razem nagranie przerywał stukot kół o zwrotnice.

Do dziś pamiętam przekleństwa, że musi jechać pociągiem, a nie może polecieć samolotem…

Potem był sen, z którego wyrwał mnie po 2-3 godzinach kolega Piotrek z wiadomością, której sensu nie zrozumiałem. „Samolot z prezydentem rozbił się”. „Jaki samolot? Prezydent? O czym ty mówisz?”. „No, Kaczor, Smoleńsk, wypadek, chyba wszyscy nie żyją”. „Kiedy?”. „Przed chwilą”.

Tak to się zaczęło. Zaskoczenie. Niedowierzanie. Kilka sms-ów do najbliższych, telefony, próba ustalenia – może ktoś z tego rozumie coś więcej. Podróż do pracy. Może będę potrzebny. Ruch jak w ulu. Zamieszanie. Dopiero potem dowiedziałem się, że jeden z naszych kolegów potraktował lot prezydenta bardzo sztampowo. Do tego stopnia, że o godzinie planowanego przylotu nadał depeszę: „Wylądowali…” Bo przecież zawsze lądowali.

Kolejne godziny i dni to nawał pracy, z których pamiętam niekończące się zapewnienia, że Rosja stanęła na wysokości zadania, utwór „Wyjazd z Polski” Michała Lorenca, powtarzające się wyczytywanie 96 nazwisk i trumny. W Warszawie na każdym kroku. Pałac Prezydencki, Belweder, Torwar… Idziesz do kościoła, żeby na chwilę odciąć się od tego całego zamętu, szukasz uspokojenia. W rogu, przy ołtarzu, stoi trumna księdza Andrzeja Kwaśnika. Wszędzie Smoleńsk.

Widzę też rosnący zamęt. Pierwsze chwile to profesjonalizm, relacja, krok po kroku. Nowe doniesienia. Znaleźli ciało prezydenta. Znaczy nie żyje. Wieczorem w Smoleńsku będzie Tusk. Jedzie też Kaczyński, ale osobno. Resztę znamy wszyscy. Wstrzymywanie pisowskiego autokaru, przyjacielskie gesty Tuska z Putinem. Znamy to…

***

Tu kończą się emocje. Bo wraz z tym przerażającym doświadczeniem zaczęły docierać niepokojące nieoficjalne informacje. Jak ta, że śledczy otrzymali sms-a mniej więcej o treści: „Śledztwo: wina pilotów”. Kilka godzin po wypadku. Potem jest jeszcze gorzej. Pierwsze informacje o zajęciu Kancelarii Prezydenta przez Jacka Michałowskiego, zanim potwierdzono śmierć Lecha Kaczyńskiego. Podobne kroki w IPN i innych instytucjach. Pośpiech? Nadgorliwość? A może nie było na co czekać? Nie wiem. Na pewno powoli buduje to poczucie krzywdy u najbliższych współpracowników, o czym opowiedzą w filmie „Mgła”.

Kilka dni i pierwszy wybuch sprzecznych emocji: gdzie pochować prezydenta? Wawel? Za jakie zasługi?

W Krakowie powstaje komitet sprzeciwiający się temu pomysłowi. Podobnie jak kilka tygodni wcześniej część krakowian nie chciała Lecha Kaczyńskiego jako Honorowego Obywatela Krakowa. Kolega dzień przed pogrzebem pary prezydenckiej proponuje grilla. Nie idę. Nie wszyscy więc pogrążają się w zadumie.

Kolejne dni to oświadczenia Ewy Kopacz, że ciała zidentyfikowano, że ziemia w miejscu katastrofy została przekopana metr w głąb. Obydwa zapewnienia nie wytrzymują próby czasu. Albo kłamała, albo uwierzyła Rosjanom. Nie wiem. Po co to mówiła? Kwestie PR? Też nie wiem.

Wśród dziennikarzy sprzeczne emocje. Najpierw zakłopotanie, potem schemat żywcem wzięty z żałoby po śmierci Jana Pawła II. Kir, żałoba, ciepłe wspomnienia. Prezydent i jego małżonka to ucieleśnienia dobroci.

Już nie głupi Kaczor znany z „irasiad” czy „Rogera Pereiry”, ale „profesor, człowiek z wizją, polityk kompromisu”.

Do czasu. Do Wawelu. Potem część otrząsa się z tego letargu. Biją się w piersi. Że nie chcieli, że ulegli powszechnym nastrojom. Bo przecież nie jest łatwo wyprzeć się tego, co mówiło się wcześniej, nie jest trendy płynąć z prądem.

Potem na Krakowskim Przedmieściu staje krzyż, który staje się obiektem kpin, szyderstwa, paliwem dla antyklerykałów spod znaku Palikota. Albo godzisz się na te szyderstwa, albo stajesz pod nim i wdajesz się w utarczki z tymi cynicznymi głupcami. Nie możesz być obojętny. Tak jak powoli nie można zajmować wyważonego stanowiska w sprawie katastrofy.

Nie da się siedzieć okrakiem na wznoszącej się barykadzie. Uwiera między nogami. Nie trzeba było pierwszej rocznicy, żeby to zauważyć.

***

Dlatego nawet w pierwszych dniach nie miałem złudzeń, że ta katastrofa pogodzi Polaków. Raczej byłem pewien, że dorzuci do pieca ładunek, który nie pozwoli ugasić płomienia na długie lata. Powstały dwa plemiona, które nie potrafią ze sobą rozmawiać. I to nie jest odkrycie po czterech latach od katastrofy, ale spostrzeżenie, które można było wysnuć po kilku dniach. Do tego nie miałem złudzeń, że Rosja dostała znakomite narzędzie do prowadzenia polityki w naszym kraju. Raport Anodiny, wrak TU 154M, niekończące się śledztwo, emocje po obu stronach sporu, które wykluczają rozum. Przecież pierwszą ofiarą szukania drogi pośrodku tych emocji było wyjście z PiS osób, które tworzyły kampanię Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Tych, którzy może zbyt przesadnie nie chcieli straszyć społeczeństwa prezydentem, który za główny cel swojej politycznej kariery może wyznaczyć wyjaśnienie śmierci brata.

W zasadzie na czym można było opierać wiarę w to, że po pogrzebach, za tydzień, miesiąc, rok, ludzie staną się bardziej chętni do współpracy?

Jaką wspólną pracę mogli wykonać ludzie pokroju Dominika Tarasa i ci, którzy uważali, że na Krakowskim Przedmieściu powinien stać krzyż?

Postać Jana Pawła II była akceptowana przez większość – na jednych działał pryzmat życia, nauki, teologii, na innych poziom sympatycznego dziadka wspominającego kremówki po maturze – więc żałoba i poczucie straty były naprawdę powszechne. Wybór następcy i jego stosunek do polskiego poprzednika również schlebiał ambicjom Polaków. Bo przecież kardynał Ratzinger próbował mówić po polsku, czyż nie? Poza tym to były sprawy coraz bardziej odległe od nas. A w 2010 roku zostaliśmy – chcąc czy nie – wpakowani w czarno-biały świat, gdzie coraz trudniej o odcienie szarości. Rozbicie tego systemu polityczno-społecznego, który czerpie paliwo dla propagandy z tamtego wydarzenia, wydaje się być niemal niemożliwe.