Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Dudek: Polska prawica jest uzależniona od PiS-u

przeczytanie zajmie 4 min

W ostatnich latach obserwujemy w Europie wzrost znaczenia i popularności z jednej strony partii nacjonalistycznych, z drugiej zaś skrajnie wolnościowych. Co ten trend oznacza dla Unii Europejskiej?

UE znajduje się w ogromnym kryzysie. Można dostrzec to gołym okiem ale jednocześnie nie widać sposobu na rozwiązanie go, czego efektem będzie wzrost znaczenia podobnych ugrupowań. Drogi są dwie. Kryzys narasta, gorączka w organizmie ciągle rośnie, więc musi nastąpić przesilenie. Albo okaże się ono pozytywne dla i pociągnie za sobą głębszą reformę organów unijnych, właśnie w celu osłabienia tych antyunijnych ruchów, albo wręcz przeciwnie – Unia zakończy swój byt. Moim zdaniem pojawienie się tych ugrupowań w Brukseli przyniesie korzyść dla wszystkich. Na pewno nie zdobędą one realnej władzy, natomiast będą zdolne do agresywnego nacisku na proeuropejską większość. Wymusi to debatę nad tym, jak Unia ma funkcjonować i jaki powinien być jej pożądany kształt.

Mówiąc wprost – mnie wzrost siły partii radykalnych nie martwi.

Oznacza to bowiem wywieranie mobilizującej presji na przywódców europejskich, głównie mówię tu o Angeli Merkel, bo nie ukrywajmy, że to właśnie Niemcy mają najwięcej do powiedzenia w UE. Merkel, która święci triumfy we własnym kraju, będzie zmuszona przedstawić Europie jakąś poważną propozycję zmian. Pytanie, jak ta oferta zostanie odebrana.

Teraz obserwujemy fazę rozpadu unijnego organizmu.

Dla mnie o znaczeniu Unii świadczą najlepiej jej kolejne budżety: jeśli z roku na rok wielkość środków finansowych maleje, to automatycznie budżet traci na znaczeniu. Jeśli ten proces nadal będzie postępował, wkrótce UE przestanie się w ogóle liczyć.

Jeśli mówimy o ewentualnym rozpadzie Unii, to zasadniczą kwestią jest sposób, w jaki miałoby do tego dojść, a mianowicie czy będzie to rozpad stopniowy, czy jednak gwałtowny. Tu pojawiają się wątpliwości dotyczące Wielkiej Brytanii. Coraz bardziej prawdopodobne wyjście Brytyjczyków z UE mogłoby dać jasną odpowiedź na to pytanie. Albo spowoduje efekt lawiny, albo będzie otrzeźwiającym, zimnym prysznicem dla reszty kontynentu.

Unia Europejska powinna iść w tym kierunku, w którym chce podążać większość narodów tworzących ten organizm. Unia została zbudowana na fundamentach solidaryzmu, co objawiało się wsparciem narodów biedniejszych przez te lepiej rozwinięte. Narody bogate również otrzymywały korzyści  w postaci nowych rynków zbytu i terenów pod nowe inwestycje. Ten początkowo logiczny mechanizm z czasem zaczął się poważnie załamywać. Genezą tego krachu było wprowadzenie euro, które odbyło się, łagodnie mówiąc, na niezbyt przemyślanych zasadach. Do dzisiaj nie mogę wyjść z podziwu, że tak długo nikt nie przejmował się kwestią powszechnie wiadomą, o której sam nieraz czytałem w gazetach.

Mam na myśli Greków, którzy wstępując do strefy euro nawet nie ukrywali, że fałszują swoje statystyki.

Potrzebny był kryzys, żeby Europejczycy ocknęli się z tego entuzjastycznego amoku i dostrzegli, że proces integracji nie przebiegał tak jak powinien.

Odnoszę wrażenie, że w Unii nadal decydujący głos mają ideolodzy integracji, a więc ludzie, którzy wbrew wszelkim danym statystycznym czy choćby wbrew zdrowemu rozsądkowi gnają w kierunku dalszej integracji.

Okazuje się, że kraje na różnym poziomie rozwoju nie są zdolne tworzyć jednego, ścisłego organizmu. Należy się pogodzić z tym, że nie da się Szwedów, Duńczyków i Brytyjczyków wsadzić do jednego worka z Grekami, Hiszpanami czy Portugalczykami. To są inne społeczeństwa, o innych kulturach i mentalności. Należy postawić sobie w końcu pytanie o granice tej integracji. Jest cały szereg kluczowych kwestii, które są zagłuszane i ignorowane, a zamiast tego jesteśmy świadkami upartego trwania w obecnej sytuacji i dużą dawkę euroentuzjazmu.

To, co obserwujemy w Europie od 2008 r., to swoiste „klajstrowanie kryzysu”.

Położymy jeszcze jedną warstwę lakieru i wszystko będzie piękne.

A jak wyglądają w kontekście nadchodzących wyborów szanse polskich eurosceptyków? Nie mówię tu o PiS, bo ich trudno nazwać eurosceptykami. Mamy bardzo mocno antyunijnie nastawiony Ruch Narodowy czy Kongres Nowej Prawicy.

Nie wróżę im w najbliższej przyszłości sukcesu, ponieważ klucz do polskiej prawicy nadal jest w rękach PiS.

Jak długo partia Kaczyńskiego będzie dominowała na szeroko rozumianej prawicy, tak długo partie bardziej radykalne po prostu nie mają szans. Natomiast oczywiście jeżeli PiS się rozpadnie, to wówczas pojawi się ogromne pole do zagospodarowania. Na razie jednak polscy eurosceptycy muszą grzecznie czekać na rozwój PiS, bo nie są w stanie w żaden sposób temu hegemonowi zaszkodzić.

Dotyczy to KNP Korwin-Mikkego, który od lat swoimi kabaretowymi metodami próbuje nieudolnie przekroczyć próg wyborczy, a nawet jeśli mu się to w końcu uda, będzie miał dosłownie paru posłów na krzyż i niewiele będzie mógł zdziałać.

Tym bardziej dotyczy to Ruchu Narodowego, który posiadając w Polsce piękne tradycje, od lat nie potrafi odzyskać dawnej świetności. Skoro nie udało się to Giertychowi, to nie sądzę, żeby udało się to jego młodszym następcom.

Nawet ostry gospodarczy skręt w lewo czy neutralność w sprawach Unii nie zaszkodzą PiS w nadchodzących wyborach?

Trudno powiedzieć. PiS na pewno nie będzie trwał wiecznie. Trudno jest odgadnąć, jak polska i europejska scena polityczna będą wyglądały po 2015 roku. Jeśli chodzi o nasz kraj, to rysują się dwa scenariusze i oba mają bardzo destabilizujący charakter. Możemy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że wybory wygra Prawo i Sprawiedliwość, ale nie zdobędzie samodzielnej większości. Jeśli jakimś cudem PiS znajdzie koalicjanta, to i tak nie wierzę, żeby ta koalicja stabilnie przetrwała 4 lata. Dlatego bardziej realny wydaje się scenariusz koalicji „wszystkich przeciwko Kaczyńskiemu”. Niemniej moim zdaniem ta druga koalicja przetrwa jeszcze krócej niż rząd koalicyjny PiS.

Tak czy siak, w obydwu przypadkach kończy się epoka, z którą mamy do czynienia od 2007 r., a więc epoka stabilnej władzy PO-PSL.

Co dokładnie wyłoni się z tych zawirowań, chyba nikt nie jest w stanie precyzyjnie przewidzieć. Kluczową rolę w tej układance odegra partia Jarosława Kaczyńskiego, od niej będzie zależał również los prawicowej konkurencji. Jednak co najmniej do 2015 r. ani Nowej Prawicy, ani Ruchowi Narodowemu nie wróżę powodzenia w tym, żeby skutecznie „uszczknąć” jakiś większy prawicowy elektorat.

Rozmawiał Krzysztof Bieda.