Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karol Kleczka  8 marca 2014

Kleczka: Człowiekiem się nie jest, człowiekiem się staje

Karol Kleczka  8 marca 2014
przeczytanie zajmie 5 min

W tym tygodniu obchodziliśmy trzydziestą piątą rocznicę opublikowania pierwszej encykliki Jana Pawła II „Redemptor hominis”. Wiemy, że stanowi dokument programowy pontyfikatu papieża Polaka. Być może kojarzymy fakt, że to pierwsza encyklika tak mocno skupiona na antropologii chrześcijańskiej, ale prawdopodobnie dla wielu z nas nie stanowi ona szczególnie istotnego punktu odniesienia w życiu codziennym.

Przede wszystkim po co teraz zawracać sobie głowę dokumentem sprzed trzech dekad, gdy nasze oczy pozostają zwrócone ku Ukrainie. Ale gdy patrzę na moich braci na wschodzie, tym bardziej nie mogę się nadziwić, jak bardzo „Redemptor hominis” pozostaje potrzebnym i aktualnym tekstem.

Jest taka scena w „Twin Peaks”, już po pojmaniu mordercy Laury Palmer, gdy szeryf Truman z agentem Dalem Cooperem i kilkoma innymi bohaterami dyskutują o naturze zła. Wśród licznych padających definicji jeden z bohaterów mówi, że zło jest tym, co ludzie czynią ludziom. Z perspektywy potężnej filozoficznej debaty, próbującej uchwycić ten fenomen, podobna odpowiedź wydaje się być co najmniej banalną, jeśli nie po prostu śmieszną. Niemniej jednak truizmy mają to do siebie, że są bezwzględnie prawdziwe.

Można zapytać, po co w ogóle podejmować dywagacje na ten temat? Już tyle razy słyszeliśmy, że żyjemy w wieku wojen, choć żadna z nich tak naprawdę nas nie dotknęła. Jest stabilnie i w miarę spokojnie, choć słyszeliśmy, że mamy takich rodaków, którzy żyją w skrajnej nędzy. Ale z perspektywy mieszkańca większego miasta w Polsce tak naprawdę niewiele nas dotyka.  Chodzi się do pracy, po robocie się idzie do domu, tam się gada z kimś powiedzmy bliskim, a czasem też się tak zdarzy, że się pójdzie na piwo z kolegą (i się nazajutrz cierpi fizycznie). Budzimy się, gdy słyszymy, że hej tam gdzieś znad czarnej wody wjechały rosyjskie czołgi na Krym, a na całej ścianie wschodniej umyślili sobie ćwiczenia wojsk. Tylko jeśli naprawdę tak wygląda nasze życie, to nietrudno zauważyć, że poddaliśmy się wyobcowaniu i być może nawet tego nie zauważyliśmy. Każdego dnia kompulsywnie dobieramy sobie zadania przypominające harmonogram więźnia obozu pracy: wykop ziemię, zanieś na drugi plac, tam zakop i potem wykop – powtórz czynność tysiąc razy. Czy nam z tym źle? Nie, jakoś leci, a nawet pozwala czasem zapomnieć o zabitych w Wenezueli i w Kijowie. Także o tych osobach, które sami „zabiliśmy” w naszym życiu – złym słowem, obojętnością, brakiem przebaczenia, wyzyskiem, nieuczciwością, zdradą. Niezauważalnie przestaliśmy być ludźmi, przestaliśmy zauważać zło, które jest owocem naszych działań.

Papież pisze:

Człowiek dzisiejszy zdaje się być stale zagrożony przez to, co jest jego własnym wytworem, co jest wynikiem pracy jego rąk, a zarazem — i bardziej jeszcze — pracy jego umysłu, dążeń jego woli. Owoce tej wielorakiej działalności człowieka zbyt rychło, i w sposób najczęściej nie przewidywany, nie tylko i nie tyle podlegają „alienacji” w tym sensie, że zostają odebrane temu, kto je wytworzył, ile — przynajmniej częściowo, w jakimś pochodnym i pośrednim zakresie skutków — skierowują się przeciw człowiekowi. Zostają przeciw niemu skierowane lub mogą zostać skierowane przeciw niemu. Na tym zdaje się polegać główny rozdział dramatu współczesnej ludzkiej egzystencji w jej najszerszym i najpowszechniejszym wymiarze. Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. Żyje w lęku, że jego wytwory — rzecz jasna nie wszystkie i nie większość, ale niektóre, i to właśnie te, które zawierają w sobie szczególną miarę ludzkiej pomysłowości i przedsiębiorczości — mogą zostać obrócone w sposób radykalny przeciwko człowiekowi. Mogą stać się środkami i narzędziami jakiegoś wręcz niewyobrażalnego samozniszczenia, wobec którego wszystkie znane nam z dziejów kataklizmy i katastrofy zdają się blednąć. Musi przeto zrodzić się pytanie, na jakiej drodze owa dana człowiekowi od początku władza, mocą której miał czynić ziemię sobie poddaną (por. Rdz 1, 28), obraca się przeciwko człowiekowi, wywołując zrozumiały stan niepokoju, świadomego czy też podświadomego lęku, poczucie zagrożenia, które na różne sposoby udziela się współczesnej rodzinie ludzkiej i w różnych postaciach się ujawnia. (RH, pkt 15)

Patrzymy na przemoc za naszym oknem, widząc ją jako ramię ideologii, ale zapominamy, że ideologia jest tylko wypadkową pragnień i działań konkretnych jednostek. Widzimy zło czynione przez nas samych tym, którzy byli dla nas ważni. Ich i nasze wyobcowanie należy tylko do nas i tylko na nas spada. Tak my, synowie Adama i córki Ewy, którzy mieliśmy za zadanie czynić ziemię poddaną, panować nad nią i nad samymi sobą, utraciliśmy nasze berło. Sami się go zrzekliśmy, biorąc w zamian ciszę samotności. Tak wiele jest w nas lęku, że wolimy się od niego zdystansować, nie brać z życiem za barki i milczeć wtedy, gdy widzimy czynione zło. I to wielkiego kalibru, gdy słyszymy o agresji imperium mającej miejsce kilkaset kilometrów od nas; i to mniejsze, gdy dystansujemy się od ludzi, którzy nas otaczają – ludzi anonimowych, niszczonych systematycznie przez odbieranie dostępu do podstawowych środków utrzymania, ale też tych, których zdarzyło nam się kochać, a zostali zagubieni w niepamięci. Świat, który nas otacza, stał się radykalnie obcym bytem, a my sami spotęgowaliśmy tę obcość, stając się opisywanymi przez Tischnera „ludźmi z kryjówek”:

Człowiek, zamiast kroczyć swoją drogą, czuje się zmuszony szukać gdzieś w przestrzeni kryjówki dla siebie. W kryjówce tej chroni się przed światem i przed innymi. Przyszłość nie obiecuje człowiekowi nic wielkiego, pamięć przeszłości podsuwa mu przed oczy same doznane porażki, przestrzeń nie zaprasza do żadnego ruchu. Wprawdzie w kryjówce nadzieja nie znika bez reszty, tylko maleje, ale maleje do tego stopnia, że staje się jedynie nadzieją przetrwania. Człowiek w kryjówce wierzy, że nosi w sobie jakiś skarb. Skarb ten stara się schować głęboko. Sam staje przy schowku i waruje. Miejsce, na którym stoi, otacza ścianą lęku. Ku wszystkim ludziom zbliżającym się do kryjówki kieruje podejrzenie, że zbliżają się po to, by go okraść i zniszczyć.

A przecież mamy przed sobą najwyższy wzór, jaki moglibyśmy sobie wyobrazić, co ujmowali myśliciele rosyjscy na czele z Sołowjowem (a świetnie przybliża Marcin Suskiewicz). Mamy Boga, który stał się człowiekiem. Zstąpił na ziemię i żył z nami, wśród nas, tak jak my. Towarzyszył w pracy, życiu codziennym, co świetnie podkreślał bł. Karol de Foucault, głosząc o życiu ukrytym. Ponownie warto przywołać tu Jana Pawła II:

Chrystus-Odkupiciel świata jest Tym, który dotknął w sposób jedyny i niepowtarzalny tajemnicy człowieka, który wszedł w Jego „serce”. (…) Tajemnica człowieka wyjaśnia się naprawdę dopiero w tajemnicy Słowa Wcielonego. Albowiem Adam, pierwszy człowiek, był figurą przyszłego, mianowicie Chrystusa Pana. Chrystus, nowy Adam, już w samym objawieniu tajemnicy Ojca i Jego Miłości objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi i okazuje mu najwyższe jego powołanie (…) Ten, który jest «obrazem Boga niewidzialnego» (Kol 1, 15), jest człowiekiem doskonałym, który przywrócił synom Adama podobieństwo Boże, zniekształcone od czasu pierwszego grzechu. Skoro w nim przybrana natura nie uległa zniszczeniu, tym samym została ona wyniesiona również w nas do wysokiej godności. Albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękami pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu. (RH, pkt 8)

Wierzymy w Boga, którego miłość była tak wielka, że bezinteresownie oddał za nas swe życie, tym samym dając wzór każdemu z nas – wzór radykalnego otwarcia, aby potrafić zginąć za innego, którego możemy nawet nie znać. Wyniszczyć do reszty całego siebie, jeśli potrzebuje tego nasz brat. Chrystus pokazał nam, co znaczy kochać, a co ciekawe także władać, bo definicje są tu tożsame. To znaczy nieustannie służyć innym.

Na tym polega prawdziwa odwaga – na miłosierdziu, któremu niestraszne jest odrzucenie, ale które umożliwia przełamanie każdego lęku; na dumie płynącej ze stawania się człowiekiem, który zawsze jest społecznie zaangażowany; którego treścią życia są inni ludzie. Bo człowiekiem się nie jest – człowieczeństwo to zadanie.