M. Suskiewicz: Tak, przeczytałem regulamin
Robiąc coś w sieci, praktycznie na każdym kroku, proszeni jesteśmy o potwierdzenie, że przeczytaliśmy stosowny regulamin. Chyba nikt z nas ich nie czyta, a mimo to zawsze zaznaczamy odpowiednie pole. Sytuacja ta jest niewątpliwie uwarunkowana przez obowiązujące prawo. Przepisy, które sprawiają, że prawie każdy obywatel kilka razy dziennie poświadcza nieprawdę – nawet jeśli w zupełnie błahych sprawach – to nie są dobre przepisy. Zwłaszcza jeśli założymy, że państwo powinno być przestrzenią moralnego wzrastania.
Oczywiście, nie należy przesadzać i popadać w skrupulanctwo. To, czy dany komunikat jest kłamstwem, zależy niewątpliwie od konwencji, w jakiej jest on przekazywany, a w przypadku tego typu potwierdzeń nieczytanie regulaminu stało się wręcz elementem konwencji. Wszak zwykle ta sama firma prosi nas o „potwierdzenie przeczytania” i zapewnia, że cała transakcja zajmie nam tylko parę minut, że wystarczy jedno kliknięcie itd. Tym gorzej jednak dla prawa, jeśli stwierdzenia wyrażone jednoznacznym, formalnym językiem („Niniejszym poświadczam, że zapoznałem się z warunkami…” itp.) stają się w niektórych kontekstach niewiele znaczącym żartem.
O moralne znaczenie kłamstwa spierano się przez wieki, ale przynajmniej w naszej kulturze panuje dość szeroki konsensus, co do jego negatywnej oceny. Arystoteles z jednej strony, a Kant z drugiej, stanowczo potępiają każde kłamstwo właściwie niezależnie od okoliczności, a inne szkoły etyczne, od Platona po utylitarystów, też zwykle godzą się na nie jedynie jako „mniejsze złe”.
Tradycja katolicka jest dość rygorystyczna i raczej nie dopuszcza wyjątków. Z katechizmowej definicji: „Kłamać oznacza mówić lub działać przeciw prawdzie, by wprowadzić w błąd tego, kto ma prawo ją znać” usunięto w nowych wydaniach ostatni element („kto ma prawo ją znać”) relatywizujący absolutny wymiar przykazania. Rzeczywiście, znani są święci – choćby św. Firmus, przywoływany przez św. Augustyna w „De mendacio” – którzy woleli wybrać męczeństwo niż skłamać. Czytanie regulaminów stron internetowych to też forma męczeństwa, zupełnie bezsensowna z punktu widzenia dobra wspólnego.
Zresztą nawet jeśli kwestia ta jako taka jest rzeczywiście zupełnie błaha i niewarta szczególnej uwagi, wskazuje ona na pewien szerszy problem. Przy regulacji prawnej różnych dziedzin życia rzadko bierze się pod uwagę to, czy dane rozwiązanie będzie kształtowało u obywateli właściwą postawę etyczną albo chociaż pozwalało na taką postawę. Jednocześnie, na każdym kroku państwo zakłada – pod groźbą kary – etyczność swoich obywateli.