Miasta nieloty
Komisja Europejska przygotowała nowe wytyczne dotyczące inwestycji w lotniska w państwach Wspólnoty. W efekcie oberwą głównie porty o mniejszym natężeniu ruchu, które pozostawały w sferze planów, także polskich samorządów.
„Chcemy uniknąć duplikacji nierentownych lotnisk i budowy nieużywanych portów. Niestety są konkretne przykłady złego spożytkowania pieniędzy podatników w kilku krajach i to nie powinno się powtórzyć”– powiedział komisarz Joaquin Almunia, pochodzący z Hiszpanii, która jak chyba żaden kraj w Europie wie, jak budować nierentowne lotniska. Kilka z nich jest obecnie nieużywanych, wiele obsługuje poniżej 100 tys. pasażerów rocznie, a Ciudad Real, w które wpompowano prawie półtora miliarda euro (a niedawno można je było licytować od ceny wyjściowej w wysokości ledwie 100 milionów), stało się symbolem kryzysu na Półwyspie Iberyjskim.
Nowe zasady przewidują przede wszystkim widełki dofinansowania inwestycji – od 75% dla portów lotniczych do miliona pasażerów, 50% dla tych, które obsługują od 1 do 3 milionów, 25% dla tych, które świadczą usługi dla 3 do 5 milionów podróżnych. Pomoc będzie można zwiększać w zależności od tego, czy region, w którym ma powstać lotnisko, jest bardziej oddalony i gorzej skomunikowany od pozostałych.
Co jednak istotniejsze dla Polski, od tej chwili uzasadnienie budowy nowego aeroportu będzie się odbywać na podstawie biznesplanu. W praktyce może to oznaczać spowolnienie, a w licznych przypadkach pogrzebanie mocarstwowych planów wielu samorządów, które zgodnie ze swoim „widzimisię” chciałyby mieć u siebie taki przybytek w perspektywie nawet pięciu lat. Obecnie chętkę (póki co jedynie słowną) na budowę lotniska składają już nie tylko miasta wojewódzkie, takie jak Opole, Toruń czy Białystok (który na razie odsunął tę wizję w czasie i przeznacza fundusze na rozbudowę dróg), ale również Suwałki, Gorzów Wielkopolski, Radom, Koszalin, Nowy Targ i Stary Sącz.
Miałyby one w założeniu odciążyć… no właśnie, co? Przez porty Szczecin-Goleniów, Bydgoszcz-Szweredowo czy Łódź-Lublinek przewija się rokrocznie bardzo mała liczba pasażerów. Tym bardziej, jeśli na siłę wciśniemy prowincjonalny aeroport w Radomiu pomiędzy Warszawę a miasto Tuwima, będziemy mogli nadać imię jedynie chytrego samorządowca i za parę lat „pochować trupa”. Podobna sytuacja miałaby miejsce w przypadku Koszalina i Torunia – tworzenie w ramach tego samego regionu alternatyw i konkurencji dla lotnisk, które egzystują jedynie dzięki determinacji władz, jest rozgrzebywaniem bardzo brzydkiej rany za pomocą gwoździa. Rany, którą stanowią coroczne, wielomilionowe, samorządowe dopłaty do nierentownych portów w celu zaspokojenia własnych ambicji.
Wielu specjalistów twierdzi, że w Polsce jest jeszcze miejsce dla dwóch, może trzech nowych terminali dla lotów pasażerskich (wśród nich wymienia się bez większych wątpliwości Podlasie i być może województwo świętokrzyskie), które mają szansę znaleźć miejsce na niewątpliwie trudnym rynku komercyjnym.
Obyśmy nie obudzili się jak Hiszpanie z ręką w nocniku i nie musieli pospiesznie wyprzedawać za bezcen owoców aspiracji lokalnych polityków. Niestety, do tego doprowadzi polityka przyjęta przez wiele samorządów, a hołdująca zasadzie „lotnisko w każdej gminie”. Pamiętajmy przy tym jednak, że pas startowy to nie sztuczna murawa, a inaczej niż w przypadku Orlików, popyt rzadko przekracza podaż. Skupmy się póki co na budowie sprawnej sieci kolejowej i równych dróg szybkiego ruchu między dużymi miastami. Polacy niechętnie wybierają samolot jako alternatywę dla pociągu czy autobusu – wcale nie dlatego, że nie mają takiej możliwości i trzeba im ją dać. Powód jest dużo bardziej prozaiczny: podniebna podróż jeszcze długo będzie dla nas zbyt droga i traktowana jak zbędny luksus.