Kędzierski: Elity w krótkich spodenkach
Polska doświadcza ogromnej bezradności wobec sytuacji na Ukrainie. Zresztą nie tylko Polska, ale i cała Unia. Masakra na Majdanie pokazała europejskim politykom to, o czym uczymy studentów już od kilku lat. Panie i Panowie, witamy z powrotem w świecie polityki przez duże P − postzimnowojenny okres przejściowy się skończył. Pora zakończyć europejską zabawę w „gejpolitykę” i zabrać się wreszcie za geopolitykę.
08.08.08, czyli 8 sierpnia 2008 roku, to niezwykle ważna data, która zdaniem prof. Krzysztofa Szczerskiego tak naprawdę otworzyła XXI wiek. W tym dniu rozpoczęły się igrzyska olimpijskie w Pekinie, ale jednocześnie rosyjskie wojska wkroczyły do Gruzji. Podobnie jak 11 września 2001, stało się coś, czego nikt nie przewidział. Do łask szybko powróciły analizy geopolityczne, schowane głęboko od kilkunastu lat w biurkach polityków i strategów, jednak po wyciszeniu (bo przecież nie rozwiązaniu) konfliktu gruzińskiego, schowano je tam z powrotem.
Wnioski z tej sytuacji wyciągnęli jednak teoretycy stosunków międzynarodowych – w dyskursie naukowym pojawił się nowy paradygmat neo-geopolityczny, który miał lepiej opisać rzeczywistość XXI wieku, zwłaszcza w obliczu światowego kryzysu, który rozpoczął się miesiąc po rosyjskiej ofensywie. Jak pisze Szczerski, nowa geopolityka, w przeciwieństwie do swej poprzedniczki, charakteryzuje się tzw. geografią wyobrażeniową, gdzie sąsiedztwo pomiędzy krajami niekoniecznie musi być geograficzne – przecież Polska w zasadzie nie graniczy z Rosją, a jednak stopień uzależnienia energetycznego od naszego wschodniego sąsiada (nikt nie ma wątpliwości, że nim jest) stanowi poważne wyzwanie dla naszej suwerenności. Drugim ważnym elementem nowej geopolityki jest geoekonomia – nigdy wcześniej kwestie gospodarcze nie odgrywały tak kluczowej roli dla podmiotowości państwa. Osobliwy jest fakt, że głównym przeciwnikiem paradygmatu neo-geo/geoekonomicznego w Polsce jest prof. Roman Kuźniar, główny doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, który mentalnie utknął w latach 90 (a może i wcześniej?).
Mamy zatem powrót geopolityki, ale w nowym wydaniu. Mylą się bowiem nasi przyjaciele z portalu Kresy.pl, którzy oceniając wydarzenia na Ukrainie, obawiają się nacjonalistycznego żywiołu, który rozleję się na zachód, czego wyraz dał m.in. Tomasz Kwaśnicki w swoim artykule w tygodniku „Do rzeczy”. W przeciwieństwie do czasów II wojny światowej, dziś głównym czynnikiem produkcji nie jest ziemia, ale kapitał, a przede wszystkim technologia – to o nią toczyć się będą, a w zasadzie już toczą się, prawdziwe boje. Tak, wojna w XXI jest jak najbardziej możliwa, ba, nawet prawdopodobna, ale będzie to zupełnie inna wojna. W kontekście wydarzeń na Ukrainie widać to niezwykle wyraźnie – o losach tego kraju zadecyduje nie Janukowycz czy opozycja, ale oligarchowie, którzy w pierwszej kolejności patrzą na zdolności konkurencyjne swoich firm. Jak słusznie zauważa Paweł Kowal, to przede wszystkim z nimi trzeba prowadzić rozmowy o przyszłości Ukrainy.
Tak jak przez całe lata 90. w interesie Niemiec było wzmocnienie gospodarcze Polski, tak dziś w naszym interesie jest wzmacnianie Ukrainy, całej Ukrainy, a nie granie na jej podział – i to zarówno z perspektywy neo-geopolitycznej (relacje z Rosją), jak i geoekonomicznej (budowa polskiego potencjału).
Mówienie dziś o odzyskiwaniu Lwowa jest, jeśli nie głupotą, to skrajnym niezrozumieniem rzeczywistości.
Co niezwykle ważne, w tej nowej wojnie Polska nie może w niej liczyć tylko na samą siebie, jak postuluje Kwaśnicki. Nasz potencjał jest zbyt mały, co świetnie pokazują wydarzenia na Majdanie. Dzisiejsza bezradność Warszawy jest owocem bezczynności polskich elit w budowaniu silnej Grupy Wyszehradzkiej, i to w poszerzonym, co najmniej o Rumunię składzie.
Jako region staliśmy się zakładnikiem z jednej strony Moskwy, a z drugiej – Berlina, który wyraźnie staje się hegemonem w Europie, nawet, jeśli sami Niemcy boją się tego powiedzieć na głos.
Grupa Wyszehradzka nie istnieje, i to zarówno w rzeczywistości, jak i w umysłach osób odpowiedzialnych za kreowanie polskiej polityki zagranicznej. Dopiero w zeszłym roku minister Radosław Sikorski po raz pierwszy w historii III RP wskazał Grupę Wyszehradzką, jako główny kierunek polityki Polski, co było efektem całkowitego fiaska orientacji niemieckiej przyjętej przez naszą dyplomację w 2008 roku. Kiedy popatrzymy jednak na priorytety konkursu MSZ „Dyplomacja publiczna 2014”, na pierwszych miejscach znalazły się działania na kierunku niemieckim i rosyjskim. Ile trzeba Gazociągów Północnych i Majdanów, żeby zrozumieć, że robienie tysięcy wymian młodzieży między Polską a Rosją nie wpływa w żaden sposób na realną politykę? Warto dodać, że na tej liście współpraca z Grupą Wyszehradzką znalazła się dopiero w drugiej dziesiątce…
Ważną areną walki o polską podmiotowość jest dziś Unia Europejska. Zapomnieliśmy, że po 7 latach, 1 listopada tego roku, w życie wchodzą zapisy Traktatu Lizbońskiego dotyczące metody głosowania w Radzie UE. Zamiast korzystnego dla Polski systemu z Nicei, zacznie obowiązywać metoda tzw. podwójnej większości, gdzie główną rolę odgrywać będzie liczba ludności poszczególnego państwa. To całkowicie zmienia układ sił w Europie – hegemonia Niemiec w UE, z jej 82 mln mieszkańców, z wyobrażonej stanie się realna. Polska co prawda może i aspirować do grania w europejskiej I lidze, ale Francja, Wielka Brytania i Włochy liczą ok. 60 mln ludzi, Hiszpania 45 mln, a my – zaledwie 37 mln.
Jeśli chcemy mieć na cokolwiek wpływ, jeśli chcemy zachować podmiotowość w nowej Europie, musimy zbudować trwały sojusz z państwami Grupy Wyszehradzkiej, w tym przede wszystkim z Rumunią, która liczy 23 mln mieszkańców, czyli mniej więcej tyle, ile Czechy, Słowacja i Węgry razem wzięte.
Razem te pięć krajów równoważy ludnościowo potencjał Niemiec. Zresztą ma to znaczenie nie tylko w polityce wobec Zachodu, ale także, a może przede wszystkim – Wschodu.
Kilka tygodni temu miałem okazję spotkać się z profesorami stosunków międzynarodowych z Seulu i Incheon z Korei Południowej. Opowiadali nam o wyzwaniach stojących przed ich krajem, o rosnącej hegemonii Chin, zarówno militarnej, jak i gospodarczej, oraz o powrocie imperialistycznych ambicji Japonii, która zaczyna się remilitaryzować i próbuje budować swoją strategię poprzez reinterpretację historii XX wieku (hm, skąd my to znamy?). Najciekawszy był jednak powód ich wizyty – dostrzegają oni znaczne podobieństwo losów i sytuacji geopolitycznej Polski i Korei Południowej, i dlatego chcieli się dowiedzieć, jak budować współpracę integracyjną na poziomie regionalnym, w ramach Grupy Wyszehradzkiej, bo oni stoją przed KONIECZNOŚCIĄ budowania takiej współpracy w swoim regionie. Jak nietrudni się domyślić, nie byliśmy im w stanie nic powiedzieć. Zastanawiające jej jednak, że to, co oczywiste z perspektywy Azji Wschodniej, jest zakryte przed oczami naszych polityków, oczywiście nie tylko w Polsce. Bodaj pierwszym, który to zrozumiał, był Viktor Orban, który od kilku lat dopomina się o przywództwo Polski w procesie budowania partnerstwa wyszehradzkiego, na razie bezskutecznie…
Klub Jagielloński, od co najmniej czterech lat, stara się orientować swoją współpracę międzynarodową właśnie na Europę Środkową oraz kraje bałtyckie. Doskonale rozumiemy, że potrzeba aktywności działań i odwagi myślenia, żeby przełamać istniejącą niemoc. I niezrozumiałą bojaźliwość. Kilka dni temu dzieliłem się powyższymi uwagami z osobą, która prowadzi jeden z najważniejszych projektów wyszehradzkich w Polsce, poświęconych jednak głównie zagadnieniom tożsamościowym i kulturowym. W Klubie chcemy uruchomić anglojęzyczny portal, którego celem jest powiększenie i pogłębienie wiedzy o aktualnej sytuacji politycznej, gospodarczej i społecznej państw regionu, bo bez rzetelnej wiedzy nie można prowadzić rozsądnej polityki zagranicznej (a w Polsce wiedza na temat Rumunii, potencjalnie najważniejszego partnera, jest znikoma). Dyskusja o stereotypach to już za mało. W odpowiedzi na propozycję współpracy usłyszałem, że „boją się trochę tej politycznej tematyki… nie mogą się już narażać”.
W świetle prawdziwej polityki, prawdziwych problemów i prawdziwych wyzwań, jak te na kijowskim Majdanie, bardzo łatwo odróżnić prawdziwych mężów stanu od chłopców bawiących się w politykę, którzy potrafią tańczyć do melodii sondaży.
Niestety dziś widzę bezradnych chłopców w krótkich spodniach, którzy by może i chcieli, ale nie mogą. Zostaję trzymać kciuki za ministra Sikorskiego, że dziś w Kijowie zachowa się jak mąż stanu. I wywierać presję, żeby lekcja Majdanu nie poszła na marne.
Na razie jednak pamiętajmy o Ukrainie – zachęcamy do modlitwy i postu w tej intencji, zwłaszcza w piątek, 21 lutego, a przez cały ten czas czekamy na jałmużnę w postaci żywności, leków i opatrunków.