Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Rokita: Gniew po raz trzeci

przeczytanie zajmie 5 min

Śledząc dzisiejsze wydarzenia na Ukrainie, obserwujemy walki i eskalację konfliktu, rozszerzanie go na kolejne regiony. Czy możemy już zatem powiedzieć, że w miarę pokojowa demonstracja przerodziła się w rewolucję?

Nie wpadajmy w pułapkę klasyfikowania tych wydarzeń jako rewolucji bądź nie, bo to wymaga wcześniejszego zdefiniowania pojęcia rewolucji, a rozmywa istotę sprawy. Na pewno z rewolucją łączą je jednak elementy nieprzewidywalności, brutalizacji i chaosu.

Wydarzenia kijowskie owszem, rozszerzają się na regiony, ale obecnie prowincja nie jest jeszcze tak aktywna, jak była przed miesiącem.

Wtedy plus-minus połowa administracji obwodowych była w rękach protestujących, a w niemal całym kraju obserwowaliśmy duże manifestacje – nawet w tradycyjnie projanukowyczowskich Odessie czy Charkowie. Obecnie większe ruchy widzimy tylko na zachodzie kraju, głównie w tradycyjnie opozycyjnych Lwowie i Iwano-Frankiwsku, również w Łucku, Winnicy czy Użhorodzie. Dalsza aktywizacja regionów jest jednak bardzo prawdopodobna, szczególnie w kontekście ograniczenia możliwości dojazdu do Kijowa.

Byłbym ostrożny z podziałem wydarzeń ukraińskich na wydarzenia przed 18 lutego i po 18 lutego. Wcześniej również dochodziło do zabójstw. Dziś obserwujemy trzecią odsłonę Majdanu, która jednak jest najbrutalniejsza.

Czy więc można powiedzieć, że przyszłość ukraińskich przemian zależeć będzie nie tyle od wydarzeń w stolicy, co od regionów i akcji na prowincjach?

Regiony mają tu duże znaczenie, ale najważniejsza będzie stolica. Z wielu powodów, ale skupmy się na jednym z nich, który jest bardzo plastyczny. Demonstracje we Lwowie czy Iwano-Frankiwsku będą wciąż demonstracjami, których punktem odniesienia będzie Kijów, a nie te miasta same w sobie. Na zachodzie Ukrainy społeczność lokalna już pokazała, że jest w stanie kontrolować swój region i pogonić Partię Regionów, ale co dalej? Trudno protestować w próżni; zawsze demonstracje w regionach będą kształtowały się w zależności od tego, co dziać się będzie w stolicy. Pojawiają się głosy, że będzie się to działo tak długo, jak długo Zachód się nie odłączy, ale do tego bez zasadniczej zmiany okoliczności nie dojdzie – Lwów walczy w rzeczywistości o Kijów, a więc o Ukrainę, a nie o samodzielność.

We Lwowie demonstranci zdobyli skład broni, uwięziono gubernatora Wołynia. Wcześniej podobne wydarzenia nie miały miejsca. Czy w wypadku takich właśnie, niemalże bezpośrednich, ataków na władzę, jesteśmy w stanie przewidzieć odpowiedź prezydenta Janukowycza? Czy wydarzenia tego typu mogą prowadzić do dalszej eskalacji konfliktu, czyli wyprowadzenia wojska na ulice?

Jeszcze w niedzielę mało kto przewidywał, że wydarzenia potoczą się w taki sposób, w jaki się potoczyły. To logiczne, że jeśli protestujący zdobywają więcej broni, wzrasta szansa, że zostanie ona użyta. Kwestia jednak samego uzbrojenia jest efektem szerszego procesu rozbicia obozu przeciwników władzy. Opozycja parlamentarna straciła niemal w zupełności mandat do reprezentowania ulicy, bo ulica nie liczy się już z Kliczkiem, Jaceniukiem i Tiahnybokiem.

W rezultacie ulica zaczyna żyć swoim życiem i również nie jest jednorodna. Pojawiło się wiele grupek, w tym część o charakterze paramilitarnym. Brak zinstytucjonalizowania ulicy sprawia, że ewentualne rozmowy są trudne, bo nie wiadomo, kto miałby być partnerem. Janukowycz w nocy z poniedziałku na wtorek przekonywał opozycję parlamentarną, aby ta odcięła się od ulicy. Doprowadziłoby to do dalszej marginalizacji UDAR, Batkiwszczyny i Swobody oraz ułatwiłoby władzom przedstawianie protestujących jako bandytów – reprezentacja polityczna, jaką mieli w osobach polityków, to utrudniała.

Władze dopuszczają się rękami sił bezpieczeństwa strasznych rzeczy, ale należy pamiętać, że część ulicznej opozycji również nie przebiera w środkach.

W krążących po internecie nagraniach widzimy przypadki, kiedy protestujący zachowują się bardzo agresywnie, nie zawsze robiąc to w sytuacji zagrożenia własnego życia. Istotne jest bycie świadomym, że nie możemy już mówić o opozycji jako całości.

Co się jeszcze tyczy możliwej eskalacji: zastanawia mnie, co musiałoby się teraz stać, żeby część radykalnych protestujących się zatrzymała. Dziś wydaje się, że te radykalne środowiska nie mają innego celu poza – rzeczywiście – rewolucyjną, a więc gwałtowną i całkowitą, zmianą władzy.

Co więc powinna zrobić Polska? Premier Tusk powiedział, że jesteśmy gotowi na przyjęcie ewentualnych uchodźców. Paweł Kowal mówi, że przynajmniej na zachodzie Ukrainy wojsko nie wystąpi przeciwko obywatelom. To wszystko krąży wokół spraw wewnątrzukraińskich, o tyle, że mówi się o odpowiedzi na działania prezydenta Janukowycza.  Zastanawiam się natomiast, jakie powinny być własne działania Polski, czy powinna być jakaś inicjatywa: mowa o sankcjach, ale istnieje niebezpieczeństwo, że uderzą one najmocniej w zwykłych obywateli. Czy przypadkiem nie przespaliśmy pewnego momentu, który był kluczowy, i sami jesteśmy winni eskalacji konfliktu.

Polska jest tutaj bardzo aktywna: zajęła czołową rolę wśród dyplomacji krajów unijnych w kontekście ukraińskich wydarzeń. Prezydent Francji François Hollande, komentując plany Paryża, powiedział przykładowo, że zgadza się z Tuskiem w kwestii konieczności wprowadzenia sankcji – polskiego premiera przyjął jako punkt odniesienia.

Radosław Sikorski powiedział, że nie możemy fizycznie zareagować na wydarzenia na Ukrainie – możemy zareagować tylko politycznie. Aleksander Kwaśniewski stwierdził z kolei, że sankcje są nieuchronne, w ten sposób zgadzając się ze stanowiskiem Paryża czy Berlina.

Natomiast w kwestii tego, co możemy konkretnie zrobić: obecnie w dyskusjach najczęściej rzeczywiście pojawia się temat sankcji personalnych. Mogłyby więc one być wymierzone w ukraiński establishment, a więc wybranych polityków i oligarchów. Najprawdopodobniej zostaną wprowadzone w czwartek.

Kwestia sankcji i reakcji oligarchów na nie jest zresztą bardzo ciekawa – główni oligarchowie bowiem, a więc Firtasz czy Achmetow, nie są zainteresowani eskalacją konfliktu, ponieważ może to doprowadzić m.in. do dalszej destabilizacji ukraińskiej gospodarki oraz wpędzenia Ukrainy w objęcia Rosji.

Oligarchowie mogą więc odegrać rolę stabilizującą i przyczynić się do rozładowania napięć, a wpływ na elity rządzące, do których zresztą należą, mają ogromny.

Pojawiały się na przykład głosy – niepotwierdzone, ale warte wzięcia pod uwagę – że do negocjacji opozycji z władzami w styczniu nakłonił prezydenta właśnie Achmetow. Miał zrobić to rzekomo pod naciskiem amerykańskich władz, grożących mu sankcjami, które z kolei mogłyby uderzyć w jego interesy w Ameryce Północnej. Unia Europejska i Stany Zjednoczone mogą więc m.in. zamrozić oligarchom konta i uniemożliwić wjazd na swoje terytoria. Groźby takich posunięć mogą sprawić, że oligarchowie będą grali w jednej drużynie z tymi, którzy życzą sobie stabilności – a więc m.in. z Polakami. Może więc warto wziąć pod uwagę tezę Pawła Kowala, który na łamach „Nowej Europy Wschodniej” przed rokiem proponował, aby zacząć uznawać oligarchów za stałą część ukraińskiej sceny politycznej i rozmawiać z nimi.

Ważna jest również obecność dyplomatów europejskich w Kijowie – Sikorski już zapowiedział, że ministrowie spraw zagranicznych krajów Trójkąta Weimarskiego pojawią się w ukraińskiej stolicy w czwartek, aby spotkać się z Janukowyczem.

Ważna jest liczna obecność polskich mediów w Kijowie, choć część z nich, jak słynny reportaż redaktora TV Republika, w większym stopniu stwarzają zagrożenie niż przynoszą dobre owoce. Na pewno ważne są akcje solidarnościowe organizowane w Polsce, akcje prywatne, jak wywieszanie ukraińskich flag czy zmienianie awatarów na Facebooku – Ukraińcy to widzą i doceniają, a czują się w znacznym stopniu zapomnieni przez świat. Pięknym gestem są też zbiórki leków czy odzieży dla protestujących.

Rozmawiał Michał Kłosowski