Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Dudek: Polska to schizofreniczny kraj

przeczytanie zajmie 4 min

W związku z premierą filmu „Jack Strong” o Ryszardzie Kuklińskim, ponownie rozgorzała debata na temat jego życiorysu. Profesor Andrzej Paczkowski na łamach „Polityki” zauważa, że Kukliński nie dysponował sensu stricto strategicznymi i operacyjnymi materiałami sztabowymi Układu Warszawskiego. Czy jego rola jako szpiega nie jest przeceniana? Jaki w rzeczywistości mógł być wpływ jednego człowieka na politykę dwóch największych mocarstw w czasie zimnej wojny?

To zawsze jest rzecz względna: przeceniać coś albo nie doceniać. My opieramy się na opinii Amerykanów, którzy kilkukrotnie wypowiadali się ustami dość wiarygodnych osób, począwszy od Brzezińskiego po Williama Odoma, szefa wywiadu amerykańskiego, podkreślając ogromne znaczenie informacji przekazanych im przez Kuklińskiego.

Pozostaje jednak kwestia oceny. Jest jasne, że Związek Radziecki nie ufał swoim tzw. sojusznikom, czyli de facto satelitom i że oficerowie, nawet ci najbardziej wtajemniczeni, nie mieli dostępu do wszystkich tajemnic wojskowych. Natomiast jest faktem, że Kukliński bywał na różnych naradach, gdzie opracowywano plany operacyjne, w których Rosjanie uwzględniali rolę wojsk Polski i innych krajów. Siłą rzeczy te ćwiczenia musiały być związane jakoś z działaniami sowieckimi i samo ujawnienie takich informacji było już dla strony amerykańskiej istotne.

Na pewno dla USA byłoby korzystniej, gdyby Kukliński pracował w sztabie generalnym armii radzieckiej, a nie wojska polskiego, niemniej jednak w wywiadzie zbiera się często materiały cząstkowe i na ich podstawie próbuje się zrekonstruować coś znacznie większego. Tak naprawdę tak długo, jak nie poznamy całości z tych około czterdziestu tysięcy stron dokumentów, które Kukliński przekazał, i nie zestawimy tego z planami sowieckimi (jeżeli one kiedyś zostaną udostępnione), nie będzie można w pełni ocenić znaczenia Kuklińskiego. Na razie możemy to robić wyłącznie cząstkowo, właśnie na podstawie tych amerykańskich deklaracji i trochę nerwowych ruchów, które były obserwowane po stronie radzieckiej po roku 1981. Mam tu na myśli przebudowę różnych instalacji wojskowych etc. Widać, że jego ucieczka jednak mocno Rosjanom zaszkodziła w kwestii np. umiejscowienia bunkrów dowodzenia. Dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy, jaką Kukliński najprawdopodobniej zdradził Amerykanom, było ulokowanie przynajmniej części dowodzenia Układu Warszawskiego rozmieszczonego na terenie Związku Radzieckiego oraz krajów satelickich. Stąd się wzięła słynna wypowiedź Brzezińskiego do marszałka Kulikowa na konferencji w Jachrance:

Jedną z konsekwencji posiadanych przez nas danych, szczególnie od pułkownika Kuklińskiego, był fakt, że jeśliby siły radzieckie przesunęły się na zachód i zagroziły NATO, całe radzieckie dowództwo, włączając w to marszałka Kulikowa, nie żyłoby w ciągu trzech godzin po rozpoczęciu działań.

Jeżeli jest to prawda, a Kulikow nie protestował, to wskazywałoby na to, że Kukliński przekazał Amerykanom naprawdę istotne informacje.

Pojawiały się również sygnały, że Kukliński jest podwójnym agentem, m.in. na podstawie dokumentów o jego współpracy z WSW. O współpracy w tej roli mówił także attaché wojsk sowieckich w Warszawie. Jak powinniśmy traktować tego typu informacje – jako rysę na szkle czy słabo udokumentowane podejrzenia?

Jeżeli nawet Kukliński wcześniej miał związki z WSW, to prawdopodobnie były to związki takie, jakie miała większość oficerów sztabu generalnego, czyli był przez nie mocno kontrolowany. Widziałem teczkę rozpracowania Kuklińskiego już po jego ucieczce i nie ma tam słowa o tym, że uciekł nasz agent w sensie wywiadu wojskowego. Odrębną sprawą  jest kwestia pomówień, że był tajniakiem wewnątrz sztabu generalnego, czyli że pracował tak naprawdę dla Wojskowej Służby Wewnętrznej. Oczywiście pojawiają się tezy, że działał też na rzecz Rosjan, ale osobiście chciałbym zobaczyć jakieś dowody, które potwierdzałaby takie rewelacje. Bo to by znaczyło, że tak naprawdę Amerykanie żyją w błędzie: zrobili pułkownikiem swojej armii i dali najwyższe odznaczenie człowiekowi, który ich dezinformował i do dziś się nie zorientowali w tej sprawie. Łatwo rzucać oskarżeniami, trudniej znaleźć przekonujące dowody na ich podparcie. Możemy równie dobrze powiedzieć, że Kuklińskiego zwerbowali Chińczycy, ze względu na jego pobyt w Wietnamie.

Mówiąc krótko, jest grupa ludzi, w środowisku historycznym również, których ja określam mitomanami, budującymi wielopiętrowe konstrukcje z samego zamiłowania do tego typu fantazji. Szkoda tylko, że póki co nie ma żadnych dowodów na współpracę Kuklińskiego na z GRU.

Na rehabilitację Kuklińskiego musieliśmy czekać bardzo długo; przeciwny jej był między innymi Lech Wałęsa. To USA naciskała na jej przeprowadzenie. Można mieć wrażenie, że sprawa stała się bardzo polityczna. Skąd ta aktywność ze strony Stanów Zjednoczonych? Mówiło się o niej głównie w kontekście wejścia Polski do NATO.

Kukliński jest postacią symboliczną. Gen. Jaruzelski postawił słynne pytanie: jeżeli Kukliński jest bohaterem, to kim my byliśmy? Prawda jest taka, że wyszliśmy z PRL jako sojusznik Związku Radzieckiego; cała nasza generalicja była szkolona w ZSRR, istniały gigantyczne więzy łączące nasze służby specjalne ze służbami sowieckimi. Z perspektywy amerykańskiej powstało pytanie o wiarygodność kraju, który chciał wejść do NATO. Na ile Polska będzie rzeczywiście krajem suwerennym, sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a na ile będzie tylko koniem trojańskim Rosji. Stąd brała się ta stanowczość w sprawie Kuklińskiego. Odpowiedź była prosta – skoro chcecie być naszym sojusznikiem, chcecie od nas gwarancji bezpieczeństwa, uhonorujcie człowieka, który nam pomógł w obaleniu imperium sowieckiego, od którego uciekacie do NATO. I to był dla mnie oczywisty warunek. Natomiast w Polsce tacy ludzie jak Wałęsa mieli z tym problem. Trzeba było w takim razie nie aspirować do NATO i powiedzieć Polakom: słuchajcie, to my w takim razie nie chcemy do Paktu, będziemy neutralni albo zgłosimy się do Wspólnoty Niepodległych Państw.

Polska jest ciągle krajem schizofrenicznym, dlatego, że z jednej strony nam się mówi, że gen. Jaruzelski dobrze się Polsce przysłużył, a z drugiej strony podobne tezy formułuje się na temat Kuklińskiego. W tych okolicznościach rodzi się pytanie, czy w związku z naszą obecnością w NATO i UE oraz jednoznacznie prozachodnią orientacją polityczną nadal mamy uważać za godnego uhonorowania gen. Jaruzelskiego, który przecież był „hamulcem” w procesie integracji z Zachodem? A może na piedestale powinniśmy postawić jednak „pierwszego polskiego oficera w NATO”, jak nieraz określany jest Kukliński?

Boję się sytuacji, w której młody człowiek znajdzie w podręczniku pozytywne sylwetki zarówno Jaruzelskiego, jak i Kuklińskiego. Takiego rozwiązania chciałbym uniknąć, gdyż powoduje ono swoistą schizofrenię. Postawiony przed taką sprzecznością człowiek stanie przed dylematem: skoro Jaruzelski był dobry, bo uratował Polskę przed sowiecką interwencją, a Kukliński zły, bo zdradził Układ Warszawski, to co my w takiej sytuacji robimy w ogóle w NATO, dlaczego zdecydowaliśmy się związać z Zachodem? Tego typu historyczna narracja prowadziłaby w konsekwencji do wzrostu popularności opcji prorosyjskiej, czego chciałbym jednak uniknąć.