Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
  13 lutego 2014

Rojek: Oświecone elity i ciemne masy

  13 lutego 2014
przeczytanie zajmie 3 min

Są dwa sposoby wyjścia z dominacji jakiegoś dyskursu: zastąpienie jej dominacją innego dyskursu albo rezygnacja z dominacji jakiegokolwiek dyskursu. W pierwszym wypadku zmienia się tylko treść, a w drugim przede wszystkim struktura.

Wrocławska historyk sztuki, profesor Anna Markowska argumentuje, że po wojnie w polskiej sztuce mieliśmy do czynienia z dwoma przełomami o zasadniczo różnym charakterze. Odejście od socrealizmu po 1955 roku miało charakter zastąpienia jednego konsensu przez drugi – miejsce socrealizmu zajął modernizm, z kolei odejście od modernizmu po 1989 roku miało charakter odstąpienia od jakiejkolwiek konsensu – miejsce opuszczone przez modernizm zajął pluralistyczny agonizm. Przełom 1955 roku polegał więc na zmianie treści, a przełom 1989 roku – nie tylko treści, lecz także struktury dyskursu.

Najciekawsza jest oczywiście teza o ciągłości między socrealizmem a modernizmem, będąca jak gdyby odwróceniem tezy Borisa Groysa o ciągłości między awangardą a socrealizmem. Koncepcja ta pojawiała się już wcześniej, między innymi w pracach Waldemara Baraniewskiego i Piotra Juszkiewicza, ale to Markowska najbardziej ją rozwinęła i uzasadniła na wielu przykładach. Modernizm był tylko pozornym buntem przeciwko socrealizmowi, w istocie stanowił jego „dychotomiczny cień” i „rewers”. Jak powiada Markowska, „styl nowoczesności w okresie odwilży stał się – wbrew chyba intencjom artystów – kamuflażem reżimu działającego odtąd w aksamitnych rękawiczkach” . Doskonale oddawał to dowcip z czasów Gomułki: „Weszliśmy obecnie w okres neominiony. Nowe kierunki w sztuce: formalizm, represjonizm, ubizm”.

Tym, co łączyło modernizm z socrealizmem, było przede wszystkim przekonanie o swojej wyłączności, wykluczanie odmienności, niedemokratyczność, ale także staroświecki sposób rozumienia pozycji artysty i dominacja klasycznych mediów, zwłaszcza malarstwa.

Teza o strukturalnej ciągłości socrealizmu i modernizmu każe na nowo przyjrzeć się powojennej historii polskiej sztuki. Markowska analizuje dwuznaczności Tadeusza Kantora, przedstawia mistyfikacje Magdaleny Abakanowicz, przekonująco wyjaśnia, dlaczego przez lata lekceważono dziwaczne obrazy Jadwigi Maziarskiej i gwasze Andrzeja Wróblewskiego, dowodzi wreszcie, dlaczego tacy artyści jak Andrzej Partum czy Zbigniew Warpechowski skazani byli w PRL na życie na marginesie.

Teza o ciągłości socrealizmu i modernizmu pozwala także inaczej spojrzeć na sztukę polską po 1989 roku. Nowa sztuka – jak argumentuje Markowska – była gwałtowną reakcją na pół wieku podtrzymywanej przez władze dominacji modernizmu . Najbardziej rzucającą się w oczy i bulwersującą publiczność cechą nowej sztuki było wtargnięcie obrzydliwości. Jacek Markiewicz eksponował na wystawach swój kał,  Oskar Dawicki odcisnął swoją dłoń w krowim łajnie, Tomasz Mróz sportretował siebie jako odczłowieczonego potwora. Jerzy Kosałka stworzył nawet ironiczny zestaw do robienia sztuki, którego elementami była „kupa”, „siki” i „inne gluty”. Markowska pokazuje, jak działania te wpisywały się w logikę demontażu modernizmu. Artyści ostentacyjnie rezygnowali ze swojej uprzywilejowanej pozycji, dopuszczali do głosu represjonowane wcześniej tematy, korzystali z pogardzanych w PRL-u mediów.  Z punktu widzenia tezy o ciągłości socrealizmu i modernizmu, kolejne skandale i transgresje były tak naprawdę próbami dekomunizacji pola polskiej sztuki.

Opowieść Markowskiej o przełomach w polskiej sztuce daje się łatwo przełożyć na opowieść o przełomach w polskiej polityce. Sama autorka zauważa na marginesie, że „tradycja modernizmu – chęci mówienia w imieniu innych w ramach wskazywania prawomocnych dróg – choć wielokrotnie wyśmiana, wciąż powraca w naszym kraju, w którym poszukiwanie autorytetu wydaje się czasem istotniejsze niż poszukiwanie wolności” . Otwiera to pole ekscytujących porównań. Czy panowanie peerelowskiego modernizmu po 1956 roku nie przypomina dominacji polskiego liberalizmu po 1989 roku? Obie formacje opierały się na tym samym nieznośnym przekonaniu o własnej misji modernizacyjnej,  bez wahania posługiwały się technikami wykluczenia inaczej myślących, utrwalały hierarchiczny podział na oświeconą elitę i ciemne masy. W ten sposób obie formacje paradoksalnie powielały strukturę myślenia komunistycznego. Prawdziwym przełomem było dopiero zakwestionowanie polskiego liberalizmu, wejście gniewnych mas na scenę polityczną, pojawienie się w głównym nurcie politycznego kiczu i złego gustu. Odpowiednikiem wtargnięcia obrzydliwości do sztuki było wejście do polityki Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Odpowiednikiem skandalicznego fotomontażu Załatwianie Alicji Żebrowskiej było nie mniej szokujące zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego z Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem  po zawarciu koalicji rządowej. Wygląda więc na to, że polski dyskurs polityczny odzyskał niepodległość piętnaście lat później niż dyskurs artystyczny.