Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karol Kleczka  11 lutego 2014

Kleczka: Rok Benedykta, rok Franciszka

Karol Kleczka  11 lutego 2014
przeczytanie zajmie 3 min

Dobrze pamiętam chwilę, w której wyłączam komputer, wychodzę z mieszkania, pokonuję około dziesięciominutową trasę do redakcji „Pressji”, gdzie wita mnie Marcin Kędzierski znamiennym „Słyszałeś?”. Dziesięć minut, może kwadrans, a w jego trakcie dzieje się rewolucja.

Dziś mija dokładnie rok od niezwykłej decyzji papieża Benedykta XVI. Choć powtarzano, że sytuacja rezygnacji z pełnienia urzędu Piotrowego miała już miejsce w historii, to jednak naszym błogosławieństwem było przeżywanie jej na żywo. Wszyscy łatwo sobie przypominamy z jednej strony niedowierzanie czy lęk; z drugiej entuzjazm i podniecenie. Błyskawicznie ruszyła giełda nazwisk, na której prawie nikt nie typował kardynała Bergoglio. Wielu z nas popisało się głęboko drzemiącymi pokładami myślenia magicznego, gdy poczęliśmy zwracać uwagę na zdjęcia prezentujące piorun strzelający w czubek kopuły bazyliki Św. Piotra. Co ciekawe przodowali w tym katoliccy konserwatyści, ale przecież trzeba czytać znaki czasu, co by nas Pan Bóg swym ponownym przyjściem nie zaskoczył zanim zdążymy skoczyć do spowiedzi. Liberałowie z kolei zacierali ręce nad oczekiwanym pierwiosnkiem wejścia Kościoła w sekularne modele władzy i przyjęcia kadencyjności. Po co nam drugi taki przypadek jak ten, który przed laty zaserwował Jan Paweł II.  Ludzie nie lubią widzieć na żywo, dzień po dniu, cierpienia i wątpliwego show pod tytułem „sztuka odchodzenia do Domu Ojca”. A od dobrowolnej rezygnacji papieża już jeden krok do porzucenia marzeń o dożywotniej władzy jakiegokolwiek z jego następców – tym bardziej jeśli któryś z nich będzie za bardzo „do przodu”. Obawiano się precedensu – kto to widział, żeby dwóch papieży w jednym Rzymie? Czy „żelazny” Ratzinger nie będzie powściągał prac oczekiwanego Wielkiego Reformatora? Czy oczekiwany reformator nie okaże się jeszcze bardziej konserwatywnym od Benedykta XVI i np. nie zacznie przypominać o obecności diabła w świecie, którą skutecznie udało się nam zdemitologizować? Już wschodziła jutrzenka nad rozmowami z Bractwem Św. Piusa X, a tu taki numer. Już myślano, że nikt nie zwróci uwagi na ciągłe wałki w Banku Watykańskim, a tu taki numer razy dwa.

Benedykt XVI pokazał nam jak bardzo byliśmy niedojrzali w naszym myśleniu o Kościele powszechnym, który przekracza każdą jednostkę, nawet Ojca Świętego. Papież, o którym świat nauczył nas myśleć, jak o stetryczałym człowieku dawnego pokolenia, wykazał się niespotykaną odwagą i wiarą, postępując jak prawdziwy rewolucjonista. Benedykt dobrze wiedział, że funkcja, którą przyjął na swe barki w 2005 roku jest zadaniem, które wyznacza ponad dwutysiącletnia tradycja papiestwa. Bo papież, tak jak monarcha, nie sprowadza się do Karola Wojtyły, Josepha Ratzingera, Jorge Bergoglia, ani nawet do Szymona Piotra. Papież jest namiestnikiem Chrystusa na Ziemi, który oczekuje Jego powrotu i do końca czasu sprawuje pieczę nad Ludem Bożym. I jako taki przekracza doczesność, indywidualne ograniczenia. Świadomy swej odpowiedzialności, Benedykt znakomicie ujął to w swej ostatniej audiencji generalnej:

Dziękuję wszystkim i każdemu również za szacunek i zrozumienie, z jakimi przyjęliście tę tak ważną decyzję. Będę nadal towarzyszył Kościołowi w drodze modlitwą i refleksją, z takim oddaniem Panu i Jego Oblubienicy, z jakimi codziennie starałem się żyć dotychczas i chciałbym żyć zawsze. Proszę, byście pamiętali o mnie przed Bogiem, a przede wszystkim, byście modlili się za kardynałów, wezwanych do wykonania tak istotnego zadania, i za nowego Następcę apostoła Piotra: niech Pan go darzy światłem i mocą swojego Ducha.

Gdy dziś myślę o wyborze Benedykta i następującym po niej konklawe, które wyłoniło papieża Franciszka, zaskakuje mnie to jak bardzo nie potrafimy ufać naszym pasterzom. Pontyfikat Franciszka otwarły przecież nieustanne podjazdy tradycjonalistów, którzy jakby nie widzieli pod jak dużym znakiem zapytania stawiają głęboko przemyślaną decyzję swojego ulubieńca, poprzedniego pontifexa, poprzez ciągłe podkreślanie swej tęsknoty i pragnienia powrotu. Z drugiej strony obóz „Kościoła otwartego” poczuł wiatr w żaglach i czym prędzej zaczął wyczekiwać gwałtownych i ponoć koniecznych radykalnych reform. A czy te miały miejsce? Choć wielu dziennikarzy próbowało z papieża uczynić herolda nowatorskich zmian, to pozostaliśmy wiernymi tego samego Kościoła, z tym samym nauczaniem. Dobrze spuentował to dwa tygodnie temu rzecznik Watykanu, ks. Lombardi, w rozmowie z TVP1:

Treść wiary jest ta sama co zawsze, ale papież pokazuje ludziom, że Kościół nie skupia się na jej aspektach negatywnych, na zakazach, ale głosi każdemu człowiekowi coś dobrego, co może wpłynąć na życie każdego z nas.

Mówi się o tajemniczym „efekcie Franciszka”, który trudno póki co ubrać w wyraźne szaty. Pamiętajmy, że nie byłoby go bez szalenie głębokiej, a przez to – nie wstydźmy się mówić – świętej, decyzji Benedykta XVI. Bez wyboru, który zawsze będzie znakiem zawierzenia Bogu losów tego, co na ziemi.