Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Katarzyna Nowicka  10 lutego 2014

Radosna degeneracja elit

Katarzyna Nowicka  10 lutego 2014
przeczytanie zajmie 5 min

Silvo Berlusconi swój imperatyw kategoryczny „zabawy ponad wszystko” inteligetnie podsunął włoskiej klasie wyższej, która skwapliwie i z ochotą go przyjęła. Tym samym elity znalazły usprawiedliwienie braku ambicji w „duchu czasu” i przyjemnym politycznym klimacie, bez żenady odnajdując się w tańczeniu do piosenki Mueve la colita [wł. „poruszaj pupą”] i w bezsensownych rozmowach. To dopiero początek wyrzutów, jakie w stosunku do włoskiej klasy wyższej ma Paolo Sorrentino, reżyser Wielkiego piękna. Część z nich można powtórzyć na polskim gruncie.

Żeby móc odczuć głębię smutku i żalu z powodu degeneracji elit, należałoby wcześniej obejrzeć La Dolce Vita Felliniego i po mieszczańsku porównać oba filmy. Zresztą, z powodu wielu podobieństw, Wielkie piękno określa się La Dolce Vitą w technikolorze. Film z 1960 roku (ze wspaniałym Marcello Mastroiannim w roli dziennikarza) gryzł ironią rzymską śmietankę towarzyską, która z ukrywania pod grubą warstwą blichtru prostych żądz uczyniła codzienną rozrywkę. Wspaniałe przyjęcia w zamkach należących do arystokracji służyły wywoływaniu śmiechu, który dopiero nad ranem okazywał się pusty. Tym większy, więc ból, gdy po ponad 50 latach okazuje się, że zmian we włoskiej klasie wyższej nie ma, a nawet być może elitarne imprezowe dno zostało już osiągnięte.

Gryząca krytyka pustego hedonizmu elit za czasów Berlusconiego została na swój sposób należycie doceniona na festiwalu w Wenecji – film Sorrentino nie został tam wyświetlony.

Pokazuje to, jak trudna jest relacja między reżyserem a włoskim spolityzowanym kulturalnym establishmentem. Nic dziwnego, skoro w 2008 roku Sorrentino odważył się nakręcić film Boski (Il Divo) o siedmiokrotnym premierze Włoch, Giulio Andreottim, któremu wytoczono proces o zlecanie zabójstw w kooperacji z mafią. I choć Andreottiego ze względu na przedłużanie postępowania (zabieg celowy, dzięki temu zyskał przedawnienie karalności) i odwołanie do Sądu Kasacyjnego nie udało się skazać, to Boski utwierdzał widzów w słuszności niewyegzekwowanych zarzutów. Nie jest też zaskoczeniem, że po nakręceniu oskarżycielskiego i trochę sarkastycznego wobec premiera filmu reżyser borykał się z problemami finansowymi w pracy nad Wielkim Pięknem.

Bohaterem La Grande Bellezza jest dziennikarz poczytnej włoskiej gazety, Jep Gambardella, który czterdzieści lat wcześniej wydał docenioną przez towarzystwo książkę Człowiek maszyna, (choć sam autor przekonany jest o jej niskim poziomie). Na sławie zbudowanej tym nie do końca udanym tekstem jechał przez pozostałą część życia, przy okazji przeprowadzając wywiady z ludźmi, z którymi warto się pokazywać. Gambardella nie tylko organizował imprezy na swoim tarasie naprzeciwko Koloseum, ale także miał moc niszczenia wszelkich zabaw – wielka to władza w towarzyskim światku. Czując schyłek życia, do czego przyczyniają się hucznie obchodzone przez niego 65-te urodziny, zaczyna inteligentnie kontestować swoje osiągnięcia, a także otaczającą go podejrzanej, jakości rzymską socjetę.

Sorrentino w jednym z wywiadów powiedział, że wśród Włochów istnieje tendencja do mówienia, że nie są oni częścią pustych, śmiesznych elit. To jednak ci, którzy wychodzą z siebie, żeby się od nich odciąć, są ich najważniejszą częścią. Właściwie nie ma w tym paradoksu – immanentną cechą socjety jest udawanie niewiedzy, co do znajdowania się w niej. Zresztą odcinanie się od praktyk kulturowych, którym oddają się znajomi z wyższych sfer, nie jest dziwne. W Wielkim pięknie znajduje się kilka scen tworzenia podziwianej przez nich sztuki.

Gambardella udaje się na performance na tle rzymskich ruin, w trakcie, którego naga artystka z namalowanym na łonie sierpem i młotem biegnie przez scenę, by uderzyć głową w akwedukt. Po entuzjastycznych oklaskach dziennikarz przeprowadza wywiad z performerką, w którym ukazuje się jej wyjątkowa głupota otoczona nimbem dziwności i złamanego życia.

Innym przykładem sztuki pragnącej być wyjątkową jest performance dziewczynki, która na imprezie w ogrodzie rzuca się z krzykiem i farbami na wielkie płótno.

Sarkastyczne ciosy biją we wszystkie strony. Jedna z pisarek opowiada o kilkunastu wydanych książkach, ale o pokaźnym finansowym wsparciu ze strony partii komunistycznej nie wspomina. Wysuwane przez nią tezy, między innymi o rzekomym kolektywnym charakterze Rzymu, są kwitowane przez Gambardellę tekstem: „Szkoda, że nie spotkał cię Flaubert. Chciał napisać książkę o nudzie”.

„W Rzymie ludzie zatracili inwencję, popadli w rodzaj niemej nerwicy; mówi się sztucznym językiem, nieznającym trudności czy oporów, jakby wszystko było łatwe do wypowiedzenia”, pisał niegdyś Pasolini. Dostaje się także kardynałowi, który został pokazany, jako pasjonat przyrządzania eleganckich potraw, niebędący w stanie zrozumieć ubóstwa świętej. Z entuzjazmem powtarzane na imprezach plotki dotyczą tego, kto się, z kim spotyka – właściwie są one wodą na młyn takich zabaw. Na jednej z nich Gambardella mówi o tańczącym tłumie: „Te wężyki są takie cudowne, bo prowadzą donikąd”.

Wydaje się, że Sorrentino oddał klimat nie samych słodkich elit za czasów Berlusconiego, ale wszystkich śmietanek towarzyskich, którym cel zawodowych działań miesza się z zabawą niczym mojito. Można powiedzieć i nie jest to coś odkrywczego, a bolesnego, że włoska śmietanka towarzyska jest parafrazowana przez polskie elity zajmujące się mniej lub bardziej profesjonalnie architekturą. Sposobem na rozmowy, czyli tytułowe „bla bla bla”, jest komentowanie na bieżąco wszelkich tąpnięć w polskiej architekturze, z nieuzasadnionym roszczeniem do słuszności swoich twierdzeń. Architektura, na którą obecnie jest blichtrowy popyt, dla wielu stała się tym, czym dla Gambardelli jego pierwsza książka. Dziennikarz był jednak na tyle samokrytyczny, że wiedział o słabości chwały zbudowanej na niej. Był też na tyle inteligentny, że zdawał sobie sprawę z nieudacznictwa własnego i swoich przyjaciół. Wszystko nazywał po prostu sztuczką.

Sorrentino nie tylko krytykuje. Ponad dwugodzinny film daje możliwość rozsmakowania się w pięknie Rzymu i jego cudownych zabytkach (coraz częściej popadających w ruinę przez nieudolność władz; Koloseum musiała remontować firma produkująca cukier). To także wspaniała muzyka, doskonale dobrana do scen przedstawiających porażające piękno Wiecznego Miasta. Chcących wybrać się na seans gwarantujący dobre ulokowanie pieniędzy zachęcam do prędkiego pójścia do kina – mimo nominacji do Oskara, Wielkie piękno przegrywa częstotliwością projekcji z Nimfomanką. Smutna, bo naga, perwersja dopiero ubrana w sztukę zaczyna być brana pod uwagę, jako interesująca, innym razem jest traktowana w kategoriach cichej dewiacji. Sorrentino także i do tego podwójnego wartościowania się odnosi.