Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Michał Dorociak  8 stycznia 2014

Co dalej z Francją?

Michał Dorociak  8 stycznia 2014
przeczytanie zajmie 4 min

Jak pisał Edgar Morin, od czasów Rewolucji Francuskiej Francuzem zostaje ten, kto Francuzem chce być. Według konstytucji z 1793 r. wystarczyło przebywać tylko rok na terenie Francji, by zyskać obywatelstwo. Ta liberalna wiara w instytucję inkluzywnego obywatelstwa właśnie została zachwiana.    

7 stycznia 2015 r., Francja. Premiera od dawna oczekiwanej książki Michela Houellebecqua „Soumission” („Posłuszeństwo”). Mimo iż jej treść wyciekła do Internetu już dwa tygodnie wcześniej, najnowsze dzieło francuskiego pisarza, słynącego z licznych kontrowersji, zapełniło półki paryskich księgarni. Przechodnie, od rana mijani na ulicach z najnowszą pozycją wydawnictwa Flammarion pod pachą, z pewnością nie mogli doczekać się chwili, kiedy wygodnie usiądą w fotelach, aby przekonać się, czym tym razem będzie bulwersował ich rodak. Choć sam autor twierdzi, że złagodniał i zmienił swój stosunek do islamu, nikt mu raczej nie wierzy – akcja książki jest umiejscowiona we Francji roku 2022, kiedy prezydentem zostaje przywódca Bractwa Muzułmańskiego, którego reformy dążą do wprowadzenia nad Sekwaną islamskich obyczajów i praw.

Ten dzień został jednak zdominowany przez zupełnie inne informacje. We francuskich mediach nikt nie zająknął się o najnowszym dziele autora „Cząstek elementarnych”. Choć trudno o tym pisać, można sobie wyobrazić, że wydarzenia z 7 stycznia dodatnio wpłyną na dalszą promocję książki.

Francuzi lubią wychodzić na ulice. Dopóki jesień nie zacznie zbytnio dawać się we znaki, regularnie organizują większe lub mniejsze protesty i marsze, które są wyrazem jednej z podstawowych wolności demokratycznych – wolności zgromadzeń. Od 1968 r. większość z nich przebiega pokojowo, pod nadzorem policji, która nie musi uciekać się do starć siłowych z demonstrantami. Zwykle dotyczą podwyżek dla pracowników państwowych, równouprawnienia kobiet czy, jak ostatnio największa z nich – sprzeciwu wobec wprowadzenia małżeństw osób tej samej płci. Mamy więc do czynienia z opozycją lud-władza. Lud buntuje się przeciwko władzy, bo ta ostatnia nie w pełni odpowiada jego żądaniom, a przecież stanowi jego emanację. Należy więc jej przypomnieć, skąd pochodzi.

Tym razem jest inaczej. Linia podziału przebiega wewnątrz samego narodu francuskiego. Podejrzani zamachowcy, choć pochodzenia arabskiego i wierzący w Allaha, są obywatelami Francji. Rozróżnienie na przyjaciela i wroga nie będzie wykraczać poza granice państwa. Ci, którzy znajdą się po drugiej stronie, jeszcze do wczoraj byli jednymi z nas. Polityczność osiągnie swoją pełnię w wojnie, która właśnie została ogłoszona (np. przez redaktora naczelnego dziennika „Le Figaro”) i która będzie miała charakter wojny domowej.          

Okazało się, że nie wszyscy Francuzi są tacy, jacy być powinni. Jedność i niepodzielność narodu, będąca podstawową zasadą francuskich teorii konstytucyjnych i republikańskich, nie może być tylko pięknym stwierdzeniem na papierze. Jednak aby ją przywrócić, będzie trzeba czegoś więcej niż samej dobrej woli. Będzie trzeba odwołać się do pewnego zbioru wspólnych wartości, których podzielanie jest warunkiem przynależności do narodu francuskiego. Kto tego nie robi, jest wrogiem.

Ogłoszona wojna nie będzie miała charakteru strzelanin na ulicach, które, miejmy nadzieję, już się nie powtórzą. To raczej zdecydowana obrona wszystkiego, co tworzy kulturę francuską. To obrona „Pani Bovary”, z której niektórzy rezygnują w szkołach, bo jest sprzeczna z islamem; to sprzeciw wobec mówienia, że poligamia jest tak samo dobra, jak monogamia, o czym alarmował ostatnio w wywiadzie Alain Finkielkraut. Jeśli chcesz być Francuzem, musisz wierzyć w to, co Francuzi.

Żeby przejść do takiej wojny, Francuzi muszą jednak najpierw sami przypomnieć sobie i uporządkować to, w co wierzą. Patrząc na to, co działo się na Place de la Republique w środowy wieczór, można się zastanowić, czy zgromadzone tłumy znalazły się tam, bo jest to Plac R e p u b l i k i, czy dlatego, że jest to akurat najbliższy plac obok Oberkampfu, zagłębia pubów i klubów. Wielu młodych ludzi popijało piwo i paliło papierosy, pokrzykując co jakiś czas, tak, jakby byli na trybunach stadionowych. Kolejne okrzyki wypływały z gardeł prawie że mechanicznie, bez większej refleksji nad ich treścią (tak jak Republique laique! – która to zasada w istocie stoi w sprzeczności z wolnością słowa i która została tak naprawdę naruszona przez redaktorów „Charlie Hebdo”, którzy, chcąc pozostać jej wiernymi, w sferze publicznej nie powinni poruszać tematu religii). Na tej sytuacji najwięcej może ugrać oczywiście Marine Le Pen, od dawna nawołująca do odrodzenia prawdziwego narodu francuskiego, który pogrąża się w upadku cywilizacji zachodniej. Liderka Frontu Narodowego jest gotowa dać Francuzom proste drogowskazy na przyszłość. Jej rozwiązania mogą się okazać jednak zbyt uproszczone, sądząc po niedawnym wywiadzie, gdy tłumacząc się, dlaczego pożycza pieniądze z Rosji, stwierdziła, że nie jest to państwo tak skorumpowane, jak Katar czy Arabia Saudyjska. 

Jedno jest pewne – Francja, której wydawało się, że historia się skończyła, znowu znalazła się w jej nurcie. 

 

Spodobał Ci się ten artykuł? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 4 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.

Klub Jagielloński
Nr konta: 16 2130 0004 2001 0404 9144 0001
W tytule: „darowizna na cele statutowe: jagiellonski24”
Dziękujemy!