Musiałek: O absolutyzacji wolności i tolerancji
Wolność i tolerancja to dwie idee, które nierozłącznie kojarzą się z demokracją liberalną: całościowym ładem politycznym, społecznym i gospodarczym, który dziś ma ambicje stanąć na piedestale historii jako uwieńczenie refleksji nad dobrym ustrojem.
Wolność i tolerancja odgrywają w tym projekcie rolę kluczową, a można śmiało zaryzykować tezę, że wręcz fundamentalną, jako jej warunek sine qua non. Współczesna absolutyzacja tych idei, także w Polsce, ma być właściwą odpowiedzią na odwieczne pytania o zasady regulujące życie społeczne. Głębszy namysł nad konsekwencjami takiego zabiegu każe jednak sceptycznie ocenić jego zasadność.
I. Wolność
Zalety wolności nie budzą dziś żadnych kontrowersji. XX wiek, który przyniósł dwa totalitaryzmy będące antytezą wolności, unaocznił wagę tej wartości. Nie ma również powszechnego problemu z intuicyjnym skojarzeniem, czym ona jest – brakiem zewnętrznego przymusu czy też realną możliwością realizacji własnych celów. Taka definicja koncepcyjnie nie budzi wątpliwości, ale pewna trudność pojawia się, gdy patrzymy na problem z psychologicznego punktu widzenia. Trudno wyobrazić sobie coś, czego nie ma. Podobnie jak z przestrzenią, którą widzimy przed oczami dopiero wtedy, gdy wypełnimy ją konkretnymi przedmiotami, tak wolność zazwyczaj łączy się z celami, do których ma ona prowadzić. Tylko taka wolność jest pobudzająca do działania, do walki, a niekiedy do oddania życia. Patrząc na wolność z tej perspektywy, dostrzegamy pierwszy problem. Wolność teoretycznie można oddzielić od celów, do jakich ma prowadzić, ale wówczas traci ona na atrakcyjności. Jeśli więc przeważnie jest nierozerwalna z celami, które chcemy dzięki wolności zrealizować, to czy aby na pewno rozumne jest stawianie jej jako naczelnej idei? Złączenie wolności i celu powoduje, że ta pierwsza traci wartość autoteliczną, a staje się jedynie środkiem do realizacji celu. Taka detronizacja powoduje, iż bezzasadne jest teoretyzowanie na temat wolności abstrahujące od skutków, jakie ona przynosi. Wolność złączona z celami traci więc dominującą pozycję i gdyby sięgnąć do klasyków filozofii, to faktycznie zawsze była ona w tle innych rozważań, właśnie jako środek do osiągnięcia dobrego życia czy słusznego ustroju.
Absolutyzacja wolności to więc eksperyment stosunkowo świeży. Umiejscowienie jej na szczycie drabiny wartości ma w opinii apologetów wolności podnieść jej rangę na tyle, na ile możliwe, tak aby już nigdy nie była zagrożona. Ta logika jest zrozumiała dla każdego, kto choć przez chwilę miał styczność z rzeczywistością totalitarnych reżimów. Tutaj jednak pojawia się kolejny problem. Taki wywód również nie jest przekonujący wobec faktu, że rzeczywisty problem, jaki był i jest nadal rozważany, to nie problem za czy przeciw, ale miary wolności. Pytanie o jej zakres zmienia punkt widzenia, bo eliminuje zero-jedynkowe spojrzenie. Tak postawiony problem pokazuje bezzasadność argumentów tych, którzy widzą w każdym działaniu nie prowadzącym do jej poszerzenia zagrożenie dla wolności.
Pozostając przy pytaniu o zakres wolności, który winien być człowiekowi należny, warto przeanalizować uchodzącą powszechnie za właściwą zasadę regulującą tę kwestię: wolność moja kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja. Ta prosta, nie obfitująca w skomplikowane wywody reguła sprawia wrażenie wystarczającej, dosadnej i nie wymagającej dodatkowego objaśnienia. Niestety tylko pozornie. Zakłada ona bowiem dość kontrowersyjną tezę o tym, że właściwy mechanizm dystrybucji wolności wystarczy, aby każdy otrzymał jej tyle, ile uważa za konieczne, właściwe lub słuszne. Innymi słowy, istnieje realna możliwość, aby tak rozdzielić strefy buforowe, by nie zachodziły „tarcia” między jednostkami. Pozorność takiej argumentacji staje się widoczna, gdy nieco bliżej zbadamy naturę samej wolności. Wolność ma charakter subiektywny i egoistyczny i zawsze bronimy jej dla swoich interesów. Nie zmienia tego nawet fakt, że często jest użyteczna dla innych. Nie ma bowiem stałej, optymalnej granicy wolności, którą przez cały okres życia uważalibyśmy za właściwą. Zawsze chcemy tyle wolności, ile tylko jest to korzystne dla realizacji określonych celów. Nawet altruistyczne pobudki, które nami kierują, wymagają relatywnie szerokiego zakresu wolności. Skoro chcemy coraz więcej wolności, to oczywiste stanie się, że nie będzie możliwa sytuacja, w której każdy otrzyma tyle, ile chce – i należy się spodziewać, że wraz z poszerzaniem się oczekiwań zwiększać się będzie liczba sytuacji konfliktowych, w których obie strony będą mogły z czystym sumieniem powołać się na zasadę wolności. Realnym odzwierciedleniem takiej sytuacji jest konflikt między zwolennikami zakazu palenia papierosów w miejscu publicznym, powołującymi się na wolność do przebywania w miejscach niezadymionych dymem tytoniowym (lub w innej konfiguracji: wolność od przymusu przebywania w towarzystwie osób palących), a przeciwnikami takiego zakazu powołującymi się na wolność do palenia tytoniu.
Życiowe doświadczenie dowodzi, że rozstrzygnięcie tego typu problemu często zależy od innych mechanizmów rozjemczych. Nawet jeśli mamy do czynienia z człowiekiem o kompromisowym usposobieniu, który mimo uzależnienia jest w stanie powstrzymać się od zapalenia papierosa na przystanku z powodu obecności osób trzecich, to często taka decyzja motywowana jest nie tyle uzgodnieniem sfery wolności, ile z innych pobudek, jak np. odwołanie do obyczaju. Należy więc podkreślić, że subiektywność wolności jest nie do pogodzenia z jasnymi i stabilnymi kryteriami jej dystrybucji (które są warunkiem koniecznym jej przetrwania), jako że zawsze chcemy więcej wolności, niż wynika to z jakichkolwiek zasad dystrybucji. Zasada „wolność moja kończy się tam, gdzie zaczyna się twoja” w żaden sposób nie eliminuje problemów, bo one wynikają z egoistycznej natury wolności. Problem ten nie był aż tak widoczny i poważny kiedyś, gdy zasady dystrybucji wolności opierały się na rozwiązaniach narzucanych przez religię, obyczaj i tradycje. Sama wolność jednak do kreowania takich reguł nie prowadzi, a często nawet je podważa. Nie występuje tu znany mechanizm samoregulacji, jako że indywidualna potrzeba wolności daleka jest od umiarkowania. Problem demokracji polega więc nie na tym, że zagrożenie dla wolności płynie z aparatu państwa, lecz z niemożności wykreowania obiektywnych zasad tę wolność dystrybuujących, jako że obyczaj i tradycja nie wyznaczają już w demokracjach stosownej granicy.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że proces poszerzania wolności jest traktowany jak naturalny. Społeczna historia świata jest często postrzegana jako walka społeczeństwa z despotyzmem. Skoro więc proces historyczny opierał się na stopniowym pozyskiwaniu kolejnych skrawków wolności, to dziś powinniśmy kontynuować ten proces. Taka wizja historii budzie wiele zastrzeżeń, ale nawet przyjmując to założenie, nie sposób nie poddać pod wątpliwość historycznego determinizmu, jaki towarzyszy ,,drodze ku wolności”. Nie ma żadnego związku ani tym bardziej konieczności między faktem, że w przeszłości faktycznie zakres wolności był zbyt mały, że człowiek był krępowany przez bezzasadne prawa i zachcianki despotycznego władcy, a tym, że dalej musimy poszerzać zakres wolności. Być może jest tak, że te obszary, które faktycznie związane były z tyranią, już dawno zostały zabezpieczone i dziś dochodzi do momentu, w którym dalsze rozszerzanie jest nieroztropne, ponieważ nie wynika z faktycznego zagrożenia, a z rozpędzonej maszyny wolności. Problem polega na tym, że ,,wolnościowcy” korzystają z argumentów, które nie pasują do charakteru współczesnych zagrożeń. Brak wyobraźni i przede wszystkim proporcji nie są jedynymi zarzutami wobec nich, ponieważ można dostrzec tutaj wyraźną sprzeczność. Z jednej strony implicité wyrażona akceptacja faktu, że podstawowe wolności nie są już zagrożone – nierozumna byłaby chęć dalszego rozszerzenia, gdyby podstawowe wolności pozostawały zagrożone – a z drugiej strony nowe obszary potencjalnego zagrożenia argumentowane są zagrożeniem dla podstawowych obszarów.
Ciekawym aspektem wolności jest wolność gospodarcza. Budzi ona stosunkowo najmniejsze wątpliwości, bo jest konieczna do wzrostu zamożności. Ingerencja państwa zazwyczaj zaburza racjonalność gospodarczą, ponieważ właściwością gospodarki wolnorynkowej jest mechanizm samoregulacji. Niestety zasada dystrybucji wolności gospodarczej zgodnie z mechanizmem samoregulacji również nie jest wolna od krytyki. Zasadniczą przyczyną jest koncepcja człowieka. Ekonomia mówi nam, jak zoptymalizować alokacje skończonych dóbr i zasobów na podstawie założenia o racjonalności człowieka. Bada więc obszar działania i decyzje człowieka, redukując jego złożoną naturę do postaci homo economicus, czyli człowieka ekonomicznego. Mimo iż zjawiska związane z procesem gospodarowania odgrywają istotną rolę w naszym życiu, to redukowanie wszelkich ambicji i aspiracji do potrzeb, które potrafi zaspokoić wolny rynek, jest bezzasadne. Potrzeby człowieka nie sposób ograniczyć do dóbr materialnych i usług, chociaż takie zjawiska społeczne jak konsumpcjonizm skłaniają się ku takim rozwiązaniom. Do naturalnych potrzeb człowieka należy przynależność, tożsamość, samorealizacja, życie we wspólnocie oraz inne, których wolny rynek nie jest w stanie zaspokoić. Nie ma sprzeczności między wysokim PKB a niskim poziomem edukacji czy też dużą nieufnością ludzi względem siebie. Nie ma sprzeczności między nowoczesnymi centrami handlowymi a samotnością. Gdyby tak było, to faktycznie porządek wolności w społeczeństwie nie musiałby modyfikować ładu ukształtowanego samorzutnie dzięki wolności gospodarczej, jako że przynosi on dobrobyt, który będzie w stanie zaspokoić możliwie największą ilość naszych potrzeb. Niestety pozaekonomiczny aspekt naszego życia ma moc często znacznie większą aniżeli aspekt ekonomiczny. Zasada dystrybucji wolności zgodnie z zasadą największej efektywności gospodarczej wcale nie musi przynosić szczęścia i często istnieje konflikt między ładem wolności zorganizowanym według potrzeb gospodarczych a hierarchią wolności zorganizowaną według innych względów. Istotą więc problemu jest to, że wolność maksymalna jest konieczna do wytworzenia kreatywności w aspekcie gospodarczym, ale nie jest konieczna, aby podobne osiągnięcia uzyskać na innych polach: sztuki, kultury, edukacji. Jak się zatem okazuje, wolność nie jest jedynym warunkiem godnego rozwoju człowieka. Tych warunków jest więcej, a więc cała sztuka polega na tym, aby zakres wolności był na tyle szeroki, by możliwe stało się osiągnięcie odpowiednich celów, ale na tyle ograniczony, aby nie podważał pozostałych warunków moralnego życia.
II. Tolerancja
Zagadnienie tolerancji, choć ściśle wiąże się z problemem wolności, ponieważ postawienie pytań co do natury wolności ma konsekwencje dla tolerancji właśnie, wymaga osobnego omówienia. Zasada tolerancji jest jedną z propozycji zasad dystrybucji wolności. Jest projektem roszczącym sobie zatem prawo kreacji ładu społecznego, a jako taka musi być tolerancja solidnie uzasadniona. Sama natura tolerancji jest bowiem sprzeczna z dwiema zasadami: intelektualną – powinniśmy dążyć do tego, co słuszne, dobre i prawdziwe (dlaczego zatem mamy tolerować poglądy niegodne?), oraz polityczną – musimy dążyć do wspólnych ustaleń i neutralizować zjawiska zagrażające ładowi społecznemu. Muszą zatem istnieć jakieś ważne powody uzasadniające tolerancję.
W słowniku pojęciowym termin ten pojawił się po okresie wojen religijnych w XVI wieku, kiedy okazało się, że przemoc nie przyniesie właściwego rozwiązania. Państwo wówczas miało przybliżać obywateli do zbawienia, a więc prawa i obowiązki powinny być odbiciem prawa religijnego. Zbawienie było celem życia, cóż wobec tego znaczyła egzystencja na ziemi wobec perspektywy wieczności? Jako że niemożliwe stało się udowodnienie racji za pomocą racjonalnej dyskusji, uciekano się do rozwiązań siłowych. Dlatego tak wiele osób podjęło walkę z innowiercami, którzy nie zgadzali się z nimi w fundamentalnych kwestiach. Morze przelanej krwi okazało się daremne – i dlatego dokonano filozoficznej rewolucji. Celem zhumanizowania stosunków międzyludzkich oddzielono politykę od metafizyki, w tym od religii. Nawet jeśli jest prawda, mawiano, to w polityce trzeba ją zawieszać, bo inaczej dalsze wojny będą tylko kwestią czasu. Oddzielono sferę prywatną, w której miało się prawo dokonywać rozstrzygnięć filozoficznych, od sfery publicznej, która miała stać się domeną rozumu. Polityka miała więc tolerować różne religie w znaczeniu braku stosowania przemocy wobec innowierców. Etymologia tolerancji również wskazuje na jej negatywną treść. Łacińskie tolerare znaczy tyle, co cierpieć, znosić, a więc z definicji wskazuje na niezgodę poglądów. Tolerancja w świetle jej klasycznego znaczenia oznacza więc powściągliwość w okazywaniu dezaprobaty wobec poglądów, z którymi się nie zgadzamy. Tolerować to zawieszać skutki naszej niezgody na czyjeś zachowanie czy poglądy. Co więcej, tak rozumiana tolerancja dotyczyła początkowo tylko kwestii religijnej.
W takim znaczeniu przetrwała do rewolucji francuskiej – ona nadała tolerancji pozytywne znaczenie, które dziś staje się dominujące. Tolerować dziś według „tolerancjonistów” to nie znaczy być biernym jak kiedyś, bo bierność w wielu sprawach dziś uchodzi za brak tolerancji. Tolerancja wymaga aktywnej postawy. Można zaryzykować tezę, że stopniowo od tego czasu zaczęła ona nabierać coraz bardziej pozytywnych treści, odchodząc od swego pierwotnego, negatywnego znaczenia. Stało się tak z wielu powodów, między innymi dlatego, że początkowe, potencjalne obszary nietolerancji są już niezagrożone. Nowe źródło zagrożeń to nie arbitralne państwo, ale kultura, bo to ona poprzez opinię publiczną rządzi dziś w państwach demoliberalnych. Konsekwencją jest prewencja przed narzuceniem poglądów większościowych poprzez stałą czujność wobec zagrożeń i aprobata lub nawet wsparcie dla mniejszościowych poglądów i zachowań, nawet tych najbardziej ekscentrycznych. To dlatego różne ruchy hołdujące najbardziej ekstrawaganckim poglądom budzą w wielu „tolerancjonistach” podziw i zachwyt. Uchodzą oni za obrońców sprawy tolerancji. „Stara” tolerancja dotyczyła konkretnych problemów, „nowa” szuka nowych obszarów – ma charakter prewencyjny.
Problem z tolerancją jest również taki, że posługiwanie się tym terminem jest nieprzydatne – nie wiadomo, jakie mechanizmy współpracy i porządku społecznego opisuje, bo obejmuje tak wiele zachowań, że każde z nich ma swoją precyzyjną definicję. A może jest tak, że celowo nadużywane jest to pojęcie, bo gdy je dookreślimy tak, że stanie się jednym ze składników odpowiedzialnych za porządek społeczny, to straciłoby pierwszorzędną pozycję moralną? „Tolerancjoniści” ignorują fakt, że podstawą porządku społecznego są wspólne wartości, a tolerancja do nich nie prowadzi, tylko je podmywa. Twierdzą oni, że pluralizm wartości przyniesie pokój, bo źródłem konfliktów są poglądy inne niż nasze, więc dobrym rozwiązaniem będzie równouprawnienie poglądów. Tak rozumiana tolerancja ma więc aspiracje do bycia nadrzędną zasadą porządku społecznego. W dodatku jest śmiałą propozycją filozoficzną, ponieważ oznacza relatywizm wartości. Klasyczna wersja tolerancji abstrahowała od wartości i nie mówiła, że nie ma prawdy, a jedynie redukowała niektóre obszary, gdzie miała ona swoje skutki. Dodatkowy kłopot, którego nie mieli nasi przodkowie, jest taki, że obecnie państwo daleko wkracza w sferę prywatną, a więc dziś nawet klasyczna koncepcja tolerancji straciła na aktualności. Skoro mamy nachodzenie na siebie sfer publicznej i prywatnej, to jak przekonać zwolenników mocnych systemów moralnych, a więc tych, dla których oddzielenie dobra od zła, piękna od brzydoty i prawdy od fałszu nie sprawia problemów, aby tolerowali prawa, które zawierają sprzeczne z ich poglądami założenia filozoficzne?
Moda na tolerancję nie jest rzeczą niezrozumiałą Skoro wszystkie uniwersalia odeszły do lamusa, nie ma już wzoru moralnego godnego naśladowania. Nasze szczęście nie zależy od spełnienia zewnętrznych wymogów, czyli od tego, co oferuje obyczaj, tylko od znalezienia własnej drogi. A skoro tak, to potrzebna jest jak najszersza otwartość, aby nie ograniczać poszukiwań. Autentyczność i zaangażowanie stają się wówczas żyroskopem szczęścia. Autentyczność jako własny wybór drogi życia i wartości wymaga zatem skrajnych aktów ekspresji i zachowań, które wymuszają coraz dalej posuniętą tolerancję. Wątpliwe jest, czy zrozumienie tych konsekwencji pozwoli ograniczyć żądania tych grup, które w nonkonformistycznym i ekscentrycznym zachowaniu odnajdują swoją tożsamość. Warto jednak adresować te uwagi do tych, który czują moralny niesmak wobec tego typu zachowań, a którzy uwierzyli w neutralność i obiektywność tolerancji – powinno się umiejscowić ją w rozsądnych i właściwych dla porządku moralnego granicach.