Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Kamil Suskiewicz  21 listopada 2013

K. Suskiewicz: Dlaczego potrzebujemy Morfiny?

Kamil Suskiewicz  21 listopada 2013
przeczytanie zajmie 2 min

Powieść Szczepana Twardocha nie zabiera nas w podróż po odmiennych stanach świadomości. Nie jest też środkiem znieczulającym. Zamiast tego proponuje raczej trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Spojrzenie, które mówi przecież coś ważnego o naszej przedwojennej i przede wszystkim współczesnej tożsamości.

Nie jest to optyka zupełnie nowa. Morfina wpisuje się wyraźnie w nurt wyznaczony przez Witolda Gombrowicza (zwłaszcza jego Pornografię) czy przez Jezioro bodeńskie Stanisława Dygata. Tak, jak w przywołanych powieściach akcja rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej. Warszawa tamtego czasu, którą przywykliśmy widzieć w aureoli walk z okupantem i powstańczej ofiary, oczom głównego bohatera – Konstantego Willemanna przedstawia się zgoła inaczej. Otrzymujemy miasto, będące przedłużeniem jednego ze swych przedwojennych wcieleń – miasto artystyczne, trochę kabaretowe, przesycone poezją Skamandra, erotycznością oraz pijackimi rautami. Właściwie całkiem niedalekie obrazowi dzisiejszej stolicy oglądanej w piątkowy wieczór, choć ta ostatnia ma pewnie mniej rozmachu, mniej dobrego smaku, za to więcej prostactwa i wulgarności. Tak samo jak język przedwojennego bon vivanta z powieści Twardocha przynależy bardziej do współczesnego przedstawiciela „warszawki”.

Także Konstanty do złudzenia przypomina współczesnego mężczyznę. Z jego niechęcią do wzięcia odpowiedzialności za własne postępowanie i dokonane wybory. Z problemem tożsamościowym na każdym poziomie – od rodzinnego po narodowy. Z szukaniem spełnienia w popędach i narkotycznych transach, zastępujących twardą rzeczywistość. Główny bohater idzie gdzieś, coś robi – ale ma się wrażenie, jakby to nie on decydował o kierunku drogi czy celu działania. Te determinuje coś innego: jakiś głos szepcący do ucha, jakaś kobieta będąca obok, środowisko, w którym przebywa.

Ten chaos oddaje również konstrukcja powieści. Podział na dwie części można jeszcze jakoś tłumaczyć: w jednej Konstanty jest Polakiem, w drugiej jest Niemcem – choć nigdy nie jest nimi do końca. Ale rozdziały – po siedem w każdej z części – mające stwarzać pozory ładu swoją regularnością i mocą świętej liczby, są przecież zupełnie przypadkowe. Czy nie podobnie porządkujemy dzisiaj naszą egzystencję – odnosząc się do znanych schematów (na przykład podział na tydzień pracy i święta), które oderwane od swego fundamentu, nie mają już żadnego znaczenia?

Próba przezwyciężenia tożsamościowej niemocy kończy się dla bohatera Morfiny porażką. Nie może być inaczej – sugeruje Twardoch, bo „nic nie jest dla czegoś, wszystko tylko jest”. I ta narratorka z drugiego planu, głos kierujący Kostkiem, okazuje się niczym więcej, jak jego port-parole z porządku nieistnienia, Kostuchą, Śmiercią. Nie jest to jednak jedyna możliwa odpowiedź. Również człowiek współczesny – wypowiadając swoje „Ja jestem Konstanty Willemann” – może z tej świadomości zrobić lepszy użytek. Swojej tożsamości nadać formę, odzyskać ją dla siebie. Myślę, że powieść śląskiego pisarza, wyciągając na światło dzienne ponurą „podszewkę” naszej współczesności, naszą tożsamość czy brak tożsamości, może nam się do czegoś przydać.

Któryś z recenzentów Morfiny napisał, że Konstantego nie sposób nie lubić. To chyba prawda. Równie dobrze można powiedzieć jednak, że nie ma sposobu, aby jego postać nas  nie drażniła. Swoim strojem, ekstrawagancją, słowami. Trochę podobnie, jak wielu z nas drażni sam Szczepan Twardoch. Ale i jego nie da się czasami nie lubić. Na pewno zaś warto posłuchać, co mówi do nas przez swoje powieści, choćby nawet robił to nie do końca świadomie…