Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Tomasz Merta, Arkady Rzegocki  7 listopada 2013

Merta: Wielowiekowa tradycja demokracji

Tomasz Merta, Arkady Rzegocki  7 listopada 2013
przeczytanie zajmie 8 min

Jesteś jedną z niewielu osób, które na przełomie XX i XXI wieku zaczęły na nowo przyglądać się tradycji i przywracać pamięć o I Rzeczpospolitej. Moje pierwsze pytanie jest natury osobistej, gdyż z jednej strony niemal każdy Polak po lekturze Trylogii Sienkiewicza nosi w sobie mit Rzeczpospolitej, ale z drugiej strony  ten mit jest później weryfikowany, przez liczne negatywne stereotypy zaczerpnięte na przykład z lektur szkolnych. Jak wyglądało Twoje prywatne odkrycie I RP? Jak się rozpoczęła twoja przygoda z Rzeczpospolitą Obojga Narodów, skąd wzięła się u Ciebie potrzeba ponownego przemyślenia tego dziedzictwa?

Przygoda jest w dużej mierze niedokonana, gdyż nie powstała jeszcze książka , o której cały czas myślę. Gdyby szukać źródeł tej przygody, trzeba  wspomnieć przynajmniej o dwóch. Pierwsze jest dość oczywiste – lektura książek historyków, którzy wchodząc w wyraźny spór ze szkołą pesymistyczną, szkołą stańczyków, zaczęli dokonywać rewizji pewnych sądów historycznych na temat I Rzeczpospolitej. Prace pani prof. Anny Sucheni–Grabowskiej i osób z nią związanych miały dla mnie duże znaczenie. Te książki opowiadają o I Rzeczpospolitej, unikając zarówno powierzchownego, lekkomyślnego optymizmu, jak i czarnego pesymizmu. Stanowią próbę sięgnięcia do tamtego doświadczenia ustrojowego i zobaczenia go, takim, jakie ono było w swojej istocie. Te studia były dokonywane na podstawie rzeczywistych materiałów źródłowych, odczytanych na nowo, na znacznie większą skalę niż w przeszłości i nie w sposób wyrywkowy. Postępowano według reguły, że najpierw się je czyta, a następnie analizuje, nie zaś od razu odczytuje patrząc przez okulary Michała Bobrzyśnkiego. Z materiałów źródłowych, rzecz jasna, można różne rzeczy wyczytać. Można odnaleźć taki portret I Rzeczpospolitej, jaki znamy z dzieła Bobrzyńskiego, czy z popularnych książek, które ukształtowały pewien stereotyp, jak choćby z działa Łozińskiego. Łoźiński, pisząc o I Rzeczpospolitej jako o świecie bezprawia i gwałtu, naruszania wszystkich praw ludzkich i boskich, nie posługiwał się wyłącznie fantazją literacką. Autor odniósł się do dokumentów, analizował rzeczywiste fakty i zdarzenia. Tyle, że – co dzisiaj dobrze widać – dokonał on wyboru specyficznego źródła. Jego podstawowym materiałem były kroniki kryminalne. Siłą rzeczy ten obraz musiał być trochę wykrzywiony. Mnie natomiast zafascynował fakt, że wspomniani historycy poszli w inną stronę. Postanowili dokonać żmudnego dzieła analizy akt sejmikowych, by zobaczyć codzienność demokracji I Rzeczpospolitej, a nie przede wszystkim to, co było w niej nieprawne lub dziwaczne. Wiele zależy od tego jak traktujemy źródło, jak dokonujemy jego krytyki. W pamiętnikach znajdujemy na przykład opisy wspaniałych uczt. Można oczywiście wyciągnąć z tego wniosek, że charakterystyczną cechą społeczeństwa szlacheckiego było potworne obżarstwo. Ale można też odnieść się do tych opisów zupełnie inaczej – uznać, że kroniki i pamiętniki najczęściej utrwalają wydarzenia nadzwyczajne i trudno na podstawie wydarzeń nadzwyczajnych wnioskować o codzienności.

Drugim źródłem mojej fascynacji był portret tamtych czasów zawarty w literaturze. Rzeczpospolita Obojga Narodów była przez wiele dziesięcioleci przedmiotem kąśliwych komentarzy. Pokazywano ją jako fatalny eksperyment, ustrój z samych założeń autodestrukcyjny, w gruncie rzeczy samobójczy. Sprawa wyglądała nieco inaczej w naszej literaturze – bardzo wiele spośród zdarzeń I Rzeczpospolitej miało znaczenie symboliczne dla tradycji literackiej, zwłaszcza dla dzieł naszych romantyków. Trudno sobie wyobrazić twórczość Słowackiego bez jego sposobu widzenia konfederacji barskiej. Dla afirmacji Polski szlacheckiej duże znaczenie miała twórczość Henryka Rzewuskiego, który jako jeden z nielicznych autorów starał się bronić w swoich dziełach znaczenia i sensowności wyobrażeń politycznych I Rzeczpospolitej.

Poza tym wydaje się, że zbyt wiele i zbyt często my w Polsce zajmowaliśmy się filozofią polityczną, która była pisana w Stanach Zjednoczonych czy w Anglii. Mam też wrażenie, że przedmiotem większości odniesień do historii ustroju demokratycznego jest antyczna, ateńska demokracja. Patrząc głownie na dawne Ateny i posługując się narzędziami wypracowanymi przez świat anglosaski, gdzieś zupełnie z boku zostawiliśmy ogromne, wielowiekowe doświadczenie demokracji, które mieliśmy tu u nas. Ono samo z siebie zasługuje na zbadanie. Fascynującą rzeczą  jest już samo badanie społeczeństwa, które w tak dużym stopniu było społeczeństwem demokratycznym, które wypracowało system instytucjonalny, system prawny, który w dużej mierze był sformalizowany. Potoczna opinia, mówiąca, że demokracja szlachecka to było coś na kształt kupy słowiańskiej, takiej nieuporządkowanej, ma się nijak do rzeczywistości, która wyłania się ze źródeł.

Czyli sam fakt zaistnienia demokracji oraz jej zaskakująca trwałość stanowiły główne źródła Twojej fascynacji?

Myślę, że także powszechność tego ustroju. Był to świat rzeczywistego, szeroko zakrojonego społeczeństwa egalitarnego, demokratycznego, które rzecz jasna miało swoją granicę stanową, jako, że dotyczyło tylko szlachty. Pamiętajmy jednak, że ze względu na liczebność tej warstwy społecznej, w I Rzeczpospolitej więcej obywateli miało uprawnienia do głosowania niż w Anglii jeszcze w połowie XIX wieku. Ten wysoki procentowy udział obywateli dysponujących pełnią praw politycznych jest bardzo istotny. Społeczeństwo I Rzeczpospolitej  miało w sobie głęboko zakorzenioną dominantę demokratyczną. I właściwie do Konstytucji Trzeciego Maja, która odebrała znaczącej liczbie obywateli uprawnienia polityczne, ta szerokość demokracji jest też uderzająca. To oznacza także głębokie przekształcenie całej kultury politycznej, a być może kultury w ogóle. Demokracja szlachecka to nie było zjawisko, które ograniczało się do zwołania Sejmu raz na dwa lata, tylko proces, który trwało właściwie nieustannie. Elementami tej demokracji były także sejmiki zwoływane z wielu okazji – były przecież i przedsejmowe i relacyjne, najróżniejsze zebrania sąsiedzkie. W XVII wieku, w związku z osłabieniem pewnych funkcji Sejmu, zaczynały także odgrywać bardzo znaczącą rolę samorządową, regulowały coraz większa strefę spraw, także sądowych.

Bardzo często w tekstach historyków z przekąsem mówiło się o kulturze prawnej I Rzeczpospolitej. Moim zdaniem ten osąd powinien zostać zrewidowany. W jakiejś mierze rzeczywistość demokracji szlacheckiej przypomina świat współczesny, w którym wielką rolę odgrywają prawnicy, a prawo jest istotnym regulatorem życia. Jest taki fragment u Michała Bobrzyńskiego, kiedy on żartobliwie pisze o niemocy władzy w I Rzeczpospolitej i złoczyńcach chodzących na wolności. Można z tego drwić, ale trudno nie zauważyć, że tak właśnie wygląda porządek demokratyczny. U nas przecież także podejrzani o popełnienie przestępstwa chodzą na wolności, dopóki sąd nie rozstrzygnie czy powinni zostać ukarani. Można uznać tę zasadę za wadę ustroju. Ale w świetle dziś obowiązujących reguł trzeba podkreślić wartość tamtego systemu, który serio traktował uprawnienia człowieka do wolności; wolności, którą możne ograniczyć jedynie sąd, a nie arbitralna władza królewska czy polityczna. Jest to tylko jeden z wielu przykładów funkcjonowania tamtej demokracji. Procedury i zasady demokratyczne były znaczącym elementem codziennego życia dla bardzo dużej grupy obywateli w tym kraju.

Można spotkać się z obawami przed rozbudzaniem mitu republikańskiego, mitu Rzeczpospolitej. Owemu mitowi wolnych, a często samowolnych obywateli, często anarchizujących ustrój, przeciwstawia się tradycję państwa Jagiellonów, szanującego odrębności, ale posiadającego władzę zdolną do prowadzenia polityka, zdolną do rządzenia.

Nie mogę przyjąć założenia, że republikańska wolność, którą proponuje I Rzeczpospolita w swoim Złotym Okresie, powiedzmy w drugiej połowie XVI  i w pierwszej połowie XVII wieku, miała coś wspólnego z anarchią. Odnoszę wrażenie, że cały ten sposób widzenia Rzeczpospolitej bierze się ze szczególnej perspektywy historyków. Patrzyli oni  na rzeczywistość form politycznych przyjmując, że pewna forma silnej władzy, a przynajmniej zintegrowanej w jednym miejscu, jest naturalną fazą rozwojową państw. Z tego punktu widzenia kraj, który tej fazy nie osiągnął był gorszy, upośledzony oraz skazany na klęskę. Muszę przyznać, że z trudnością jestem w stanie zrozumieć taką optykę. Sami przecież żyjemy w innym porządku politycznym. Takim, w którym zasadą jest równoważenie się władzy, skupionej zarówno w parlamencie jak i w ręku głowy państwa.

Nie da się bronić tezy, że Polska upadła, ponieważ władza królewska była zbyt słaba. Teraz prezydent też nie ma dużych uprawnień, a Polska nie upada. Rzecz trzeba inaczej przedstawić: polski system polityczny tak został uformowany w połowie XVI wieku, że wymagał od głowy ówczesnego państwa, czyli od króla, szczególnych umiejętności politycznych. Być może to właśnie było prawdziwym dramatem Polski. Dramat wcale nie polegał na anarchizacji i braku odpowiedzialności obywateli w tym państwie, tylko na tym, że najczęściej królowie nie rozumieli tego systemu politycznego i sami przykładali do niego miarę właściwą innym państwom istniejącym w Europie w tym czasie. Uważali, że skoro nie dysponują tak gigantycznymi uprawnieniami jak ich koledzy czy krewni w innych krajach, nie mają możliwości działania. Nieustannie podejmowane przez królów próby reformowania kraju biegły w jedną stronę: wzmocnienia i absolutyzacji władzy królewskiej. Tymczasem trudno się zgodzić z poglądem, że władza królewska była władzą słabą. Król dysponował bowiem rzeczywistymi i poważnymi uprawnieniami. Lecz można je dostrzec tylko wtedy, kiedy się patrzy na Polskę z perspektywy działających systemów demokratycznych, a nie z perspektywy monarchii o silnej władzy królewskiej czy wręcz władzy absolutnej. Nie jest słabym król, który ma pełne prawa mianowania ministrów, który dysponuje ogromnymi dochodami osobistymi, który ma wielkie możliwości rozdawania dóbr, który w dużej mierze inicjuje i określa porządek poszczególnych Sejmów, którego nie można wyłączać z podejmowania decyzji. Z naszej perspektywy tak określone prerogatywy cechują nie słabą władzę, ale władzę bardzo poważną. Tylko pojawia się pytanie, który spośród władców polskich szukał możliwości działania w ramach wyznaczonych przez polski system polityczny, a który czuł się nim skrępowany i starał się działać przeciwko niemu.

Z Twoich wystąpień publicznych, artykułów, wynika, że Twoim zdaniem znajomość tych faktów dotyczących I Rzeczpospolitej ma nie tylko znaczenie historyczne dla  wąskiego grona ekspertów, lecz że lepsza znajomość przeszłości może okazać się przydatna także współcześnie. Dlaczego tak sądzisz?

Po pierwsze, mam wrażenie, że analizując tamten świat konstrukcji politycznych, wyobrażeń, struktur i instytucji politycznych, odkrywamy pewną wspólnotę reagowania na przykład w sytuacjach wyjątkowych, która może wskazywać istnienie pewnego modus operandi danej wspólnoty politycznej. Wieki mijają, a pewne charakterystyczne cechy sposobu działania, myślenia o rzeczywistości politycznej się zachowują. Tylko broń Boże, nie należy tego rozumieć tak, jak to czynią gazety i niektórzy publicyści: chcąc powiedzieć coś złego o polskiej współczesnej rzeczywistości, przyrównują sytuację do sejmiku, przywołują zasadę liberum veto. A przecież nie w tym tkwi podobieństwo.

Drugą rzeczą – sądzę, że ważniejszą – jest wypływająca z doświadczenia I Rzeczpospolitej nauka, że istniała w Polsce rzeczywiście zaangażowana w sferę publiczną społeczność ludzi, którzy wbrew potocznym opiniom, bardzo często potrafili być odpowiedzialnymi obywatelami. Istniała więc w Polsce autentyczna, rzeczywista i dobrze ukształtowana kultura obywatelska. Ta lekcja daje nadzieję na przyszłość, że taka kultura obywatelska też może się w dzisiejszej Polsce rozwinąć.

Warto też przywołać elementy funkcjonowania I Rzeczpospolitej interesujące raczej specjalistów, ale które są nie mniej fascynujące. Choćby to, że pewne rozwiązania w rzeczywistości polskiej były przejęte w systemie politycznym i działały sprawnie, w niektórych przypadkach nawet przez setki lat. Ten fakt poszerza nasze horyzonty, gdy rozważamy, co jest w życiu politycznym możliwe. W „Drugim traktacie o rządzie” Johna Locke omawiając działanie zasady większości, stwierdza, że jest to reguła, która musi być stosowana przy sprawowaniu władzy, ponieważ większość stanowi największą siłę w społeczeństwie. Tymczasem, gdy patrzymy z perspektywy polskiego systemu politycznego, to zasada większości wcale nie jest tak oczywista. Okazuje się, że mógł istnieć system, który zakładał istnienie takich narzędzi, czy takiej struktury podejmowania decyzji politycznych, która była nakierowana na maksymalizację consensusu. W polskim systemie było zawarte domniemanie konieczności dążenia do jednomyślności, do uzyskania pewnej zgodności wypowiedzi, co ogromnie poszerzało sferę poszukiwania kompromisu. System ten nie popychał w stronę zwycięstwa jednej frakcji nad drugą, tylko poszerzał wolę znajdowania takiego rozwiązania, które chociaż nie może usatysfakcjonować wszystkich, to powinno usatysfakcjonować maksymalnie wielu, nie pozostawiając żadnej znaczącej grupy poza tym consensusem. Jest taki znakomity tekst Claude’a Backvisa, w którym autor podjął próbę rehabilitacji zasady liberum veto, stwierdzając, że dla nas jest to tylko ćwiczenie z filozofii politycznej. W tej zasadzie zawiera się ważna nauka, dotycząca procesu politycznego, pokazująca, że zamiast zasady wygrywający- przegrywający, można wprowadzić pewne mechanizmy, które będą powiększały gotowość do szukania kompromisu i które będą poszerzały consensus. Bo przecież im szerszy consensus, tym bardziej ogół obywateli jest w stanie identyfikować się, z rozstrzygnięciami, które zapadają. Zresztą Rousseau w swoich „ Uwagach o rządzie polskim” sugerował Polakom, że nie powinni całkowicie rezygnować z zasady liberum veto, lecz ograniczyć jej stosowanie do spraw podstawowych. Według niego te kwestie, które decydują o charakterze ustroju, mają fundamentalne znaczenie, powinny być oparte na jednomyślności, a sprawy mniejszej wagi powinny być rozstrzygane w głosowaniu większościowym.

To jest oczywiście niezmiernie ważne doświadczenie i lekcja do przemyślenia nie tylko w dzisiejszej Polsce, ale także w Unii Europejskiej. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Z Tomaszem Mertą, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Generalnym Konserwatorem Zabytków w latach 2005–2010 rozmawiał Arkady Rzegocki.

Wywiad ukazał się w tece 10-11, Rzecz niezwykła – Rzecz pospolita, kwartalnika Pressje.