Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Chmielowski  7 listopada 2013

Chmielowski: Czy Gowin może liczyć na libertarian?

Marcin Chmielowski  7 listopada 2013
przeczytanie zajmie 4 min

Próba szukania idealnego reprezentanta politycznego to czysto romantyczne podejście do polityki. W dodatku jest to romantyzm w wydaniu naiwnym, podobny do wyczekiwania księcia z bajki.

Żaden książę nigdy nie nadjedzie i nie uwolni wyborców z murowanej wieży. Mogą oni tam czekać w nieskończoność i ewentualnie dla sportu kibicować tym politykom, którym wydaje się, że są wybawcami z baśni. Nieszczęśni nie wiedzą jednak, że te dwa porządki się po prostu wykluczają i że idealizm nie oznacza jeszcze najważniejszej politycznej waluty – skuteczności. Wyborca może jednak pozwolić się z wieży uwolnić właśnie politykowi skutecznemu, choć niekoniecznie nieskalanemu. Takiemu, który co prawda z cnotą rycerską nie jest za pan brat, ale przynajmniej zna się na rzeczy, czyli na swoim rzemiośle.

To oczywiście do bólu realistyczna wizja tego, czego możemy spodziewać się po rynku polityki. Nie ma w niej miejsca na idealizm, jest miejsce tylko na kalkulację. Jest to opis do pewnego stopnia przesadzony, ale to lekkie przerysowanie sytuacji jest nam potrzebne do tego, abyśmy lepiej zauważyli smutną właściwość dzisiejszej polityki (oczywiście to tylko jedna z wielu) – idealiści, a co za tym idzie, także libertarianie, mają w niej pod górkę.

Co mogą robić idealiści, jeśli już koniecznie coś chcą robić? Trzeci sektor oczywiście zawsze przyjmie ich z otwartymi rękami. Ale każda interakcja idealisty ze światem twardej polityki, czyli tej sejmowej, partyjnej, nawet (a może przede wszystkim) samorządowej, pokazuje ogromne napięcie pomiędzy tym, co chcielibyśmy, aby było, a tym, co jest. I rzecz jasna także tym, co da się zrobić, aby przybliżyć się do stanu idealnego. Powtórzmy: to dotyczy każdej interakcji. Nawet głosowania czy popierania konkretnego polityka lub siły politycznej. O czynnym udziale nie wspominając.

Takie rozdarcie doskonale widzimy na przykładzie Jarosława Gowina. I to nie tylko w odniesieniu do niego samego – wolnorynkowego konserwatysty, bliskiego niektórym ideałom choćby jakże lubianego przez prawoskrętnych libertarian lorda Actona. Na przykładzie Gowina w sposób oczywisty możemy zauważyć, że realia gry politycznej pozwalają wykonać ruch w jedną stronę nierzadko (a już szczególnie często, gdy gra się z ograniczonymi zasobami) tylko wtedy, kiedy cofniemy się na innym polu. Zasobami trzeba, więc dysponować realistycznie. Zarządzanie ich ograniczoną ilością umożliwia tylko ograniczone „natarcia” na raczej krótkich „frontach”. Jarosław Gowin, choć prezentował się jako nie tylko merytoryczna, ale też i programowa opozycja wobec Donalda Tuska, „współczynnik zbuntowania” (procent głosowań, w których głosował inaczej niż klub) miał na poziomie 0.4%, jak skrzętnie podaje na swoim blogu Jacek Sierpiński. Oznacza to, że Gowin w większości głosowań zachowywał się dokładnie tak, jak chciał tego jego szef. Dlaczego tak się działo? Może, dlatego, że paliwo polityczne było wtedy potrzebne gdzie indziej, choćby na przeprowadzenie deregulacji czy reformę sądownictwa i ciężko byłoby je dzielić na otwarcie wielu frontów naraz?

Rozdarcie pomiędzy ideą a realiami widać też jednak na poziomie potencjalnych wyborców. Wolnorynkowiec w Polsce, a co dopiero libertarianin, taki jak np. autor tego tekstu, po prostu nie ma, na kogo głosować. Nie ma, bowiem u nas polityków-libertarian, nie mówiąc już o tym, że na gruncie libertariańskiego podejścia do realizacji celów czynne angażowanie się w politykę wcale nie jest szczególnie popularne. Częściej libertariańscy aktywiści starają się wywierać nacisk na już istniejące siły polityczne i wspierać tych polityków, z którymi jest im częściowo po drodze, przeważnie na poziomie konkretnych postulatów. Patrząc na zabetonowanie polskiej sceny politycznej taka strategia nabiera jeszcze bardziej praktycznego wymiaru. Wyważenie drzwi Sejmu przy użyciu jakiejś hipotetycznej partii libertarian jest po prostu niemożliwe – przynajmniej w wyobrażalnej przyszłości. Co prawda powstaje właśnie polska Partia Libertariańska, ale brak umiejętności organizacyjnych i groteskowe odcinanie się od środowiska liczniejszych przecież niż libertarianie konserwatywnych liberałów, jeszcze przed startem uczyniło z tego tworu klasyczną polityczną kanapę, zakładaną chyba trochę „dla hecy. Libertarianom, którzy chcą realizować się w życiu społecznym to oczywiście nie przeszkodzi, bo ilość inicjatyw, do których mogą się włączyć, już dziś jest znaczna. Jeśli jednak chcą działać politycznie – muszą być realistami.

Dlatego warto wspierać te postulaty polityków mainstreamowych, z którymi jest nam po drodze. Nie ma oczywiście sensu robić tego z pobudek ideowych, bo ideowości polityków nigdy nie możemy być pewni, choć zapewne wielu z nich w polityce jest właśnie dla idei. Tyle tylko, że żaden z nich – przynajmniej w Polsce – nie jest ideowym libertarianinem. Warto czasami wykonać jeden krok w przód i zamiast trąbić o nierealnym dziś zniesieniu przymusu szkolnego, poprzeć inicjatywę zmierzającą do przeprowadzenia referendum w sprawie pozostawienia możliwości wyboru wieku, w którym dziecko powinno być posłane do szkoły. To można zrobić i w jakiś sposób przybliża nas to do stanu oczekiwanego – możliwie jak najszerszej wolności osobistej, o ile ta ostatnia nie łamie analogicznej wolności innych. Oczywiście, przybliża w sposób minimalny – i z tego też trzeba sobie zdać sprawę.

Czy zatem Gowin może liczyć na głos libertariańskich wyborców? Na pewno na niektórych tak. Ale chyba tylko tych zorientowanych prawoskrętnie, raczej konserwatywnych obyczajowo, o ile rzecz jasna będą oni skłonni pogodzić się z nieidealnością Gowina jako swojego reprezentanta i po prostu przekalkulować, że Gowin w Sejmie przynajmniej niekiedy będzie realizował ich postulaty. W przeciwieństwie do sejmowej większości, która tego oczywiście nigdy nie zrobi.

Spór o realizm i kompromisowość, a co za tym idzie – rolę idei w polityce będzie pewnie kontynuowany tak długo, jak trwać będzie samo pojęcie polityki. Do tego czasu jednak niech ze swojej natury postpolityczni libertarianie dobrze zapamiętają słowa Murraya Rothbarda: Ale ja wykrzyknę „ hosanna ” za każdym razem, gdy państwo choć o krok się cofnie – i wyciągną z nich wnioski.