Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Kamil Suskiewicz  14 października 2013

Suskiewicz: Antoni Libera – Arystokrata literatury

Kamil Suskiewicz  14 października 2013
przeczytanie zajmie 5 min

Najważniejsze nagrody literackie w Polsce zdają się nie zauważać istnienia Antoniego Libery. Ani poczytna Madame, ani autobiograficzna Godot i jego cień, ani w końcu wydany w tym roku tomik opowiadań Niech się panu darzy – nie doczekały się znaczących wyróżnień (poza wydaniem Madame, co było nagrodą w konkursie Znaku). Z jednej strony fakt ten poddaje w wątpliwość sens istnienia nagród, które są kółkami wzajemnej adoracji dla literatów drugiego i trzeciego rzędu. Z drugiej jednak potwierdza starą zasadę, że najlepsza literatura zawsze pozostanie elitarna.

Tak jakoś jest, że literackie arcydzieła nie opowiadają zazwyczaj niezwykłych historii. Wprost przeciwnie: w fabułach Manna, Dostojewskiego, Prousta z pozoru nic ciekawego się nie dzieje. I odwrotnie – niesamowite historie rzadko rodzą dobrą literaturę, czego przykładem są tony powieści rozmaitych gatunków. Do literatury, która ma być sztuką, potrzeba czegoś innego – takiego przetworzenia rzeczywistości, które ukaże coś ważnego, uniwersalnego, odsłoni kawałek prawdy o człowieku i jego egzystencji w świecie – potrzeba, innymi słowy, daru opowiadania. Antoni Libera należy do tych nielicznych polskich pisarzy współczesnych, którzy opowiadać potrafią.

Losy młodego człowieka dorastającego w czasach PRL (Madame), fascynacja literaturoznawcy twórczością Samuela Becketta (Godot i jego cień), „typowe” drogi życiowe bohaterów opowiadań (Niech się panu darzy) – fabuły pojawiające się w kolejnych utworach Libery są może ciekawe, czasem intrygujące, ale jednak dość zwykłe, podobne do tych, których każdy z nas zna bardzo wiele z codziennego życia lub rodzinnych opowieści. A jednak – przetworzone przez wyobraźnię autora i, co nie mniej ważne, przez jego pisarki warsztat – wydają się niepowtarzalne, nadzwyczajne, niesamowite. Błyszczą nowym, nieznanym światłem. Stają się opowieściami o wielu aspektach naszego istnienia.

Oglądana w ten sposób Madame poprzez pryzmat spraw małych, codziennych, staje się refleksją nad rzeczami fundamentalnymi. Rozważa problem poznawania rzeczywistości; to, jak język pomaga (lub przeszkadza) w tym procesie. Mówi o roli i dwuznaczności sztuki i o tym, jak życie często przeradza się w mit. A wszystko to czyni jakby mimochodem, subtelnie, bez zakłócania toku opowiadanej historii. Bo też, jak mówi Libera: Literatura jest także – powinna być – zabawą. Zabawą intelektu. Czymś bezinteresownym. Nie znaczy to jednak, że ma unikać spraw trudnych i drażliwych. Na tej płaszczyźnie jest Madame surowym rozliczeniem rzeczywistości PRL, zrobionym – owszem – z dużą dozą ironii i żartu, ale w ostatecznym rachunku bardzo poważnym. Wykorzystałem tę okoliczność [miejsce i czas akcji] – komentuje w jednym z wywiadów autor – aby wystawić tamtej epoce rachunek. Czyli zrobić to, czego nie zrobiono lub zrobiono nader pokrętnie tam, gdzie powinno było być zrobione, to znaczy na forum publicznym. To zresztą polska specyfika: spełnianie powinności przynależnych państwu przez literaturę piękną.

Spełniając tę samą powinność na początku lat 90., po wydaniu książki Wojciecha Jaruzelskiego, Antoni Libera pisał: Generał Jaruzelski był namiestnikiem wrogiego Polsce mocarstwa nie w intencji amortyzowania jego presji i moderowania poczynań, które postrzegał był jako niegodziwe, lecz z przekonania o słuszności doktryny wyznawanej i realizowanej przez to mocarstwo, z uznania jej i jego racji, ze świadomej akceptacji ich interesów. Tak zdecydowany głos w czasach, gdy wielu ludziom zależało na rozmyciu prawdziwej wersji wydarzeń, musiał spychać (i spychał) Liberę na margines życia publicznego. Na szczęście, jak to zwykle w takich okolicznościach bywa, znajdował tam doborowe towarzystwo, żeby wspomnieć choćby Zbigniewa Herberta, zupełnie odsuniętego (zresztą w wyjątkowo nieelegancki sposób) w tamtym czasie przez swoich dawnych uczniów i przyjaciół, a wtedy już „przyjaciół komunistów”. Dalszy ciąg tej historii znamy. W głównym nurcie polskiego życia społecznego na dobre rozgościły się pustosłowie, małość, zakłamanie – i tylko z boku dobiegał cichy, równy głos klasyków. Nie wiadomo było jeszcze wtedy, że stan taki cechuje się wyjątkową trwałością i że dwadzieścia lat później przyjdzie nam z przykrością skonstatować, że niewiele się w tej sprawie zmieniło.

Nie zmienił się też, na szczęście, sposób, w jaki mówi i pisze Antoni Libera. Jego literatura, zrodzona w dużej mierze z fascynacji twórczością innych autorów (Becketta, Hölderlina, Kawafisa) i obcowania z nią w roli tłumacza, pozostaje wierna tradycji wyznawanej przez mistrzów Libery. Jest to postawa artystyczna – mówi autor Madameprzeciwna chaosowi – „bebechom”, „życiowości”, wszystkiemu, co przypadkowe. Jej celem jest porządek, struktura krystaliczna. Należy do tradycji, której na imię klasycyzm. Artysta kształtuje dzieło w myśl pewnych reguł, ściśle. I dodaje do tego wskazanie, które powinna wziąć sobie do serca większość współczesnych literatów: mnie wychowano w starym duchu, tradycyjnie[…]. Nauka ta była następująca: jeżeli masz ambicje artystyczne, to naucz się naprzód rzemiosła. Nim zaczniesz sam komponować i stworzysz własny styl. Napisz poprawnie fugę, zharmonizuj melodię, ułóż przynajmniej kanon. To samo w literaturze: zanim zburzysz konwencje i stworzysz coś nowego, pokaż, że władasz sprawnie tradycyjnymi środkami, krótko: że umiesz pisać.

Nie znaczy to jednak, że literatura ma pozostać tylko ćwiczeniami wysokiego stylu. Nie znaczy także, czego obawiał się pobrzmiewający w poprzednim zdaniu Czesław Miłosz, że pisarz musi zamknąć się przed ludźmi w wieży z kości słoniowej. Jestem przekonany – mówił Libera, odwołując się do poczytności Madameże decyduje co innego: mianowicie, że ta książka jest o czymś, co ludzi interesuje, i że – mimo całej tej rafinady czy wysokiego tonu – jest komunikatywna. Moim zdaniem ludzie są głęboko znużeni tak zwaną awangardą, literaturą eksperymentalną i całą tą postmodernistyczną błazenadą. Tym bardziej, że to, co im się w tym zakresie proponuje, to jest piąta woda po kisielu. Wielkiej literatury modernistycznej już nie ma. Skończyła się wraz z Beckettem. Słowa te, pochodzące z 1999 roku, wydają się jeszcze bardziej aktualne dzisiaj, gdy pisanie książek i – niestety – także ich wydawanie przychodzi z nadzwyczajną łatwością, gdy literaci licytują się na to, kto szybciej pisze powieść (Madame powstawała ponad trzy lata).

W tym sensie czas pisania jest niekiedy odwrotnie proporcjonalny do czasu opowieści. Mam tu na myśli przede wszystkim trzy opowiadania składające się na tom Niech się panu darzy. Każde z nich jest krótkie, „trwa” chwilę. Ale jest jednocześnie skondensowaną historią całego życia głównych bohaterów. Bohaterów, którzy – co bardzo znamienne i co łączy wszystkie utwory – większą część tego życia mają już za sobą. Przebiegają myślami minione lata i cofają się do czasu młodości, gdy świat się przed nimi otwierał, gdy wszystkie możliwości wydawały się dostępne. Teraz stoją w miejscu, które jest punktem końcowym jednej z dawnych możliwości, tej wybranej. I zawsze pojawiają się wątpliwości; zazdrość wobec cudzych losów, myśl, że decydować należało inaczej. Jest w tym jakaś nostalgia, jest też pewna gorycz, podobna tej goryczy, którą czuł Wiktor Ruben w Pannach z Wilka, gdy uświadomił sobie, że „lato się w nim przełamało”. Ale jest także głęboki namysł nad czasem, nad przeżytym życiem, nad losem – refleksja, która odzywa się także we wcześniejszych utworach Libery. 

Powieści i opowiadania autora Madame przywracają polskiej literaturze jeszcze jedno – postać zaludniającą twórczość dwudziestolecia (Dąbrowska, Żeromski, Skamandryci) i liczne utwory powojenne (Andrzejewski, Iwaszkiewicz, Miłosz). Postać, która potem jakby przepadła. Przywraca mianowicie bohatera inteligenckiego. Dlaczego to czyni? Libera odpowiada w ten sposób: Odpowiedź jest bardzo prosta: bo taki mnie interesuje. Bo o nim chce mi się pisać. […] W polskiej literaturze współczesnej tacy prawie zniknęli. Zaludniają ją głównie prymitywy lub prostaczki, niebieskie ptaki, alkoholicy, ludzie zdegradowani, przeciętni. Obawiam się – o ile literatura jest odbiciem społecznej świadomości – że jest to diagnoza nie tylko literacka, że tego inteligenta brakuje współczesnej Polsce nie tylko w sztuce. Że obserwujemy szerszy upadek ducha społeczeństwa.

Można nad tym ubolewać, można załamywać ręce. Ale można też przypomnieć prawidłowość dziejową, która uczy, że po upadku zazwyczaj następuje odrodzenie. I wsłuchać się w płynące spoza głównego nurtu produkcji kulturalnej, spod grubej powłoki literackiej tandety, spod zgiełku gal literackich nagród – spokojne wezwanie Antoniego Libery: Na tego ducha można jednak jakość wpływać. Właśnie poprzez literaturę. Tworząc nowe jakości. Przywołując dawne miary. Słowem, podnosząc poprzeczkę.