Orzeł: W Warszawie umarła demokracja
Stwierdzono, że demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu – tak dokładnie brzmi słynny cytat Winstona Churchilla. Niestety referendum odwoławcze w Warszawie pokazało, że czasem aktualna może być tylko pierwsza część zdania.
Dla wielu osób fakt, że mieszkańcy stolicy udali się dziś do urn, by odwołać Hannę Gronkiewicz-Waltz, jest symbolem pięknej, romantycznej wręcz, władzy w rękach ludu. Dla mnie to niestety tylko i wyłącznie wymachiwanie szabelką, które nie doprowadziło do żadnej istotnej zmiany, gdyż nie udało się nawet osiągnąć wymaganej frekwencji. Jaki więc miało sens to referendum i wyrzucanie w błoto pieniędzy na około 400 dni przed wyborami samorządowymi?
Hucpa lewicowego burmistrza Ursynowa, Piotra Guziała, wymknęła się spod kontroli i ostatecznie największe polityczne profity przyniesie Prawu i Sprawiedliwości, ale tylko i wyłącznie na szczeblu krajowym – jedynym konkurentem dla HGW w ewentualnych wyborach wydawał się być Ryszard Kalisz, którego nijak nie da się identyfikować z prawicą. Powiedzmy sobie szczerze: Jarosław Kaczyński ugrał na tej praktycznie darmowej dla niego kampanii pokaźny kapitał polityczny. Zwłaszcza w kontekście tego, że wojnę nerwów (mimo faktycznie zbyt niskiej frekwencji) po raz pierwszy od bardzo dawna przegrał Donald Tusk, nawołując do pozostania w domach podczas referendum.
Nie będę pisał, że nie warto było iść na do urn – uważam, że samo referendum nie było warte jego zorganizowania. Trzy miliony złotych z pieniędzy podatników to trochę za dużo jak na kampanię wyborczą partii Jarosława Kaczyńskiego. Ernest Gellner powiedział: Bez społeczeństwa obywatelskiego nie ma demokracji – dziś należałoby to uzupełnić o jeszcze jedno słowo: „Bez rozsądnego społeczeństwa obywatelskiego nie ma demokracji”.