Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Wójcik  12 października 2013

Wójcik: Pokojowy Nobel powinien być polityczny

Piotr Wójcik  12 października 2013
przeczytanie zajmie 3 min

Powszechną reakcją na tegorocznego laureata Pokojowej Nagrody Nobla znów było pukanie się w czoło. Oczywiście można się zgodzić z tym, że nagrodzenie organizacji zwalczającej broń chemiczną w roku, w którym taka broń została skutecznie zastosowana na dużą skalę, jest co najmniej dziwne. Jednakże argumenty podnoszone przez przeciwników tegorocznego wyboru pozostają równie niezrozumiałe.

Nagrodę Nobla otrzymuje się za wyjątkowe osiągnięcia na danym polu. Po niedawnych wydarzeniach w Syrii widać, że Organizacja ds. Zakazu Broni Chemicznej ma w tym obszarze jeszcze sporo do zrobienia. Pytania, czy rzeczywiście zasłużyła ona sobie na wyróżnienie, są więc całkowicie zrozumiałe.

Oczywiście w historii takich absurdalnych wyborów było więcej. Wielkie kontrowersje wzbudziło nagrodzenie w 1973 roku Henry’ego Kissingera oraz wietnamskiego komunistycznego prominenta Le Duc Tho za doprowadzenie do układu pokojowego między USA a Wietnamem Północnym. Już sam wybór przedstawiciela komunistycznego politbiura powinno być wystarczającym argumentem za tym, by zawiesić przyznawanie nagrody przynajmniej na kilka lat, by członkowie kapituły mogli ochłonąć i zobaczyć, co zrobili. Co ważniejsze jednak, omawiany układ pokojowy nie przyniósł większych efektów, a wojna trwała w najlepsze jeszcze do 1975 roku. Byli prezydenci USA i Korei Południowej Jimmy Carter oraz Kim Dae-Jung także zostali odznaczeni za swe nieudane wysiłki.  Pierwszy za próby zakończenia konfliktu palestyńsko-izraelskiego, drugi za sposób prowadzenia polityki wobec północnego sąsiada. Jak widać dobre chęci bardzo często wystarczają, by zostać odznaczonym, jednak nawet one nie są niezbędne. W 2009 roku Barack Obama na dobrą sprawę nie był w stanie wykazać się nawet nimi, gdyż po prostu nie zdążył – został prezydentem niecały rok przed wyróżnieniem.

Jeśli jednak zgodzimy się, że pokojowa nagroda Nobla powinna być przyznawana za realne sukcesy, to na jakiej zasadzie mieliby ją otrzymać faworyci najczęściej postulowani przez oburzonych na kapitułę? Jakie widzimy efekty działań Alesia Bialackiego w walce z białoruskim reżimem, skoro sam Bialacki jest więziony przez ten właśnie reżim? Do czego wielkiego doszła 16-letnia blogerka Malala, skoro talibowie w Dolinie Swat wciąż mają się dobrze? Dlaczego z dużym zrozumieniem zostało przyjęte odznaczenie w 2010 roku chińskiego dysydenta Liu Xiaobo, skoro pozycja chińskiego reżimu, pomimo pewnych problemów natury ekonomicznej, wciąż jest znakomita, a sam Liu w tym czasie przebywał w areszcie domowym? Czy takie kandydatury nie mają lub nie miały równie życzeniowego charakteru? Oczywiście przeróżnym dysydentom należy się szacunek za odwagę i wsparcie dla dalszych działań, jednak czy nagroda Nobla, która jest przyznawana za wybitne osiągnięcia, jest trafnym wyróżnieniem wobec osób, które dopiero są na drodze do osiągnięcia swojego celu? Przecież są inne nagrody, którymi można ich wyróżniać – np. nagroda Sacharowa, którą zresztą w tym roku otrzymała Malala, albo nagroda im. Vaclava Havla, którą dostał wspominany Bialacki.      

Drugim z zarzutów, jakie wystosowuje się wobec noblowskiej kapituły, jest upolitycznienie nagrody. O ile w przypadku np. literatury taki zarzut często jest zasadny (i w odniesieniu do tegorocznej laureatki Alice Munro mógłby być podnoszony), to przy omawianej kategorii jest nie na miejscu. Bo czymże jest działalność na rzecz pokoju, jeśli nie działalnością polityczną? Czy można godzić waśnione strony bez wchodzenia w politykę? Przecież polityka często sprowadza się do koordynacji różnych, czasem przeciwnych interesów, więc w jaki sposób pokojowa nagroda Nobla miałaby być apolityczna? W dążeniach do pokoju największe osiągnięcia mają właśnie politycy, co nie jest wcale dziwne, gdyż naturalnie  dysponują oni największym zestawem niezbędnych do tego narzędzi.  A wybór między politykami musi być przecież polityczny. 

Polityka to bardzo ważny obszar naszego życia, dlatego zasługuje na odrębna kategorię noblowską. I właśnie taką rolę mogłaby spełniać pokojowa nagroda Nobla. Powinny ją otrzymywać osoby, które mają największe osiągnięcia na polu pacyfistycznego porządkowania życia społecznego. A takimi osobami siłą rzeczy muszą być politycy, choć oczywiście tylko tacy, za którymi stoją realne, a nie tylko przewidywane,  sukcesy. Takiego politycznego Nobla powinien np. dostać niedawny prezydent Brazylii Lula da Silva, którego polityka wyprowadziła z biedy miliony ludzi. I ma ona wpływ także na inne części świata, gdyż w brazylijski program socjalny Bolsa Familia zapatrzone są inne rozwijające się kraje (vide filipiński Pantawid Pamilyang). Kandydatem do politycznego Nobla mógłby być także Recep Erdogan, który udowodnił wszem i wobec, że szybka modernizacja kraju może (a nawet powinna!) iść w parze z konserwatyzmem i tradycjonalizmem. Dzięki jego polityce uwierzyły w siebie religijne masy z tureckiego interioru i to właśnie one stały się motorem rozwoju Turcji, a nie rzekomo „postępowe” środowiska intelektualistów ze Stambułu. I tak jak Lula staje się autorytetem dla przywódców krajów rozwijających się, tak Erdogan mógłby być wzorem dla polityków z Europy Środkowo-Wschodniej.

Innych kandydatów da się wymienić wielu. Oczywiście osoby o innych poglądach niż ja wskazałyby pewnie zupełnie inne postacie, za to oburzyłyby się na kandydaturę Erdogana. To jest normalne – w polityce zawsze dochodzi do kontrowersji przeróżnej natury. I dla dobra samej pokojowej nagrody Nobla powinniśmy zrozumieć raz na zawsze jej stricte polityczny charakter i konflikty z tego płynące. Może dobrze by było zmienić nawet jej nazwę i mówić po prostu o politycznej nagrodzie Nobla.