Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marcin Suskiewicz  12 października 2013

Suskiewicz: Nie warto kopiować Zachodu

Marcin Suskiewicz  12 października 2013
przeczytanie zajmie 4 min

Tegoroczne decyzje komitetów przyznających nagrody Nobla w naukach przyrodniczych wydają się wyjątkowo trafne. Wśród laureatów znów nie było jednak Polaków. Rodzima nauka jest w kryzysie, ale recepta nie może być prostą kalką: „róbmy tak, jak w krajach, gdzie dostają Noble”.

Trudno o ciekawsze zestawienie. Tegoroczna nagroda z fizyki trafiła do teoretyków (François Englerta i Petera Higgsa), których przewidywania sprzed lat zostały w dużej mierze potwierdzone w niedawnych pomiarach przeprowadzonych w CERN. Wszyscy chyba pamiętamy huczną konferencję prasową, zorganizowaną 4 lipca ubiegłego roku, a trzeba przyznać, że z punktu widzenia filozofii nauki była to sytuacja rzeczywiście spektakularna: wykryto cząsteczkę (tzw. bozon Higgsa), której istnienie było do tej pory jedynie postulowane jako element dość dobrze uzasadnionego (ale przecież nadal teoretycznego) modelu rzeczywistości zwanego modelem standardowym.

Zupełnie inny charakter – bo też dyscyplina zupełnie inna – ma tegoroczny Nobel z medycyny i fizjologii, przyznany Jamesowi Rothmanowi, Randy’emu Schekmanandowi i Thomasowi Südhofowi za badania nad jednym z fundamentalnych procesów zachodzących w komórkach żywych: pęcherzykowym transportem cząsteczek między różnymi przedziałami wewnątrz komórki. Tutaj nie ma szczególnie rozbudowanej teorii, nie ma wielkiej matematyki, są jedynie proste, zdroworozsądkowe modele i metafory (np. kompleks SNARE odpowiedzialny za łączenie dwóch pęcherzyków jest porównywany do suwaka), tłumaczące szereg doświadczeń genetycznych i biochemicznych.

W dziedzinie chemii z kolei doceniono w tym roku Martina Karplusa, Michaela Levitta oraz Arieha Warshela, pionierów komputerowych metod modelowania struktury i dynamiki złożonych cząsteczek, zwłaszcza białek. Metody te opierają się częściowo na równaniach dostarczanych przez fizykę klasyczną i kwantową, częściowo jednak na równaniach empirycznych, których postać nie posiada żadnego teoretycznego uzasadnienia, a jedynie w pewnym zakresie daje wyniki zbliżone do eksperymentalnych. W tym przypadku najważniejsza jest skuteczność – to, czy dane równania można szybko rozwiązać na komputerze i czy ostateczny wynik odpowiada rzeczywistości. Tego typu metody są ważne przy projektowaniu nowych leków.

Wróćmy jednak do pytania postawionego na początku: jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z faktu, że wśród nagrodzonych nie było Polaków?

Pierwszy wniosek jest mimo wszystko optymistyczny: nie dostaliśmy Nobla, ale przecież naukowe Noble i tak dostają głównie Amerykanie, ewentualnie Anglicy, Niemcy, Francuzi i Japończycy, a ilość nagród dla osób z innych krajów jest na tyle niska, że każdy, kto zna zasady statystyki, będzie powstrzymywał się od wyciągania uogólniających wniosków. Poza tym mamy przecież naszych naukowców w CERN (obecną szefową Rady CERN jest Agnieszka Zalewska), mamy też całkiem silną pozycję w dziedzinie nagrodzonej w tym roku Noblem z chemii – modelowaniu białek.

Drugi wniosek jest jednak bardziej pesymistyczny. Inne wskaźniki, choćby indeksy cytowań, również zdają się potwierdzać, że polska nauka nie stoi na najwyższym poziomie, a jeśli nawet udaje się naszym rodakom dostać na wyżyny naukowego świata, to raczej tym, którzy pracują na co dzień zagranicą. Wydaje się, że mamy pewien kryzys. Co dalej?

Odpowiem trochę prowokacyjnie. Nauka dotknięta jest kryzysem nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, a może zwłaszcza tam, skąd pochodzi najwięcej laureatów nagrody Nobla: w Stanach Zjednoczonych i na zachodzie Europy. Trudno bowiem nazwać optymalną sytuację, gdy studenci i postdocy zmuszani są do nieludzkiej pracy po 10-12 godzin dziennie, łącznie z weekendami; gdy ich szefowie nie mają czasu na założenie rodziny, a jeśli nawet mają dzieci, to prawie ich nie widują (najlepsze instytuty mają swoje żłobki o wyjątkowo długich godzinach otwarcia); gdy zamiast szukać prawdy, wielu stara się jedynie o wysokie wskaźniki cytowań; wreszcie gdy badania są coraz bardziej oddzielone od przekazywania wiedzy studentom (do czego zatrudnia się niemających udziału w badaniach dydaktyków) i syntetycznego oglądu danej dziedziny, wymyślaniu nowych modeli i paradygmatów (czym zajmują się dziś jedynie profesorowie emerytowani).

Niewątpliwie jest to obraz jednostronny. Są oczywiście na Zachodzie grupy, w których ludzie nie są przymuszani do pracy po godzinach, są też takie – chcę wierzyć, że tak jest w tych najlepszych – w których wszyscy sami chcą intensywnie pracować, powodowani pasją. Właśnie ze względu na ten nieodłączny od praktyki naukowej element pasji nie można przeprowadzić porównania, które czasem sfrustrowanym studentom ciśnie się na usta: współczesnych laboratoriów do kapitalistycznych fabryk z początku XX w., które w pogoni za wynikami zapomniały o człowieku i jego różnorodnych potrzebach. Z drugiej strony, ośmiogodzinny dzień pracy to coś, co współczesna nauka mogłaby na nowo odkryć (inna rzecz, że dopiero niedawno to zgubiła). I nie chodzi tu o promowanie lenistwa ani o odbieranie komukolwiek prawa do dobrowolnego, od czasu do czasu, zarywania nocy przy pomiarach albo nad kartką papieru. Od razu zaznaczam też, że wcale nie uważam, iż tego typu rzeczy trzeba regulować odgórnie; chodzi raczej o zmianę świadomości. A w naszym przypadku – gdy my w tę stronę dopiero zmierzamy – o znalezienie innej, własnej drogi.

Nauka to nadal świat fascynujący, pełen wyjątkowych indywidualności, charakteryzujący się silnym etosem. Mało która dziedzina życia może dostarczyć dziś tak pozytywnych, czystych emocji, mało która jest tak atrakcyjna dla młodych ludzi. Jeśli jednak pytamy, co powinna zrobić polska nauka, żeby wyjść z obecnego kryzysu, odpowiedź nie brzmi: robić tak, jak w krajach, w których dostają Noble. Albo przynajmniej nie jest to odpowiedź kompletna ani bezwarunkowa. Najlepszych kart w historii polskiej nauki albo szerzej – akademii (niech za przykłady posłużą lwowsko-warszawska szkoła filozofii i lwowska szkoła matematyki) – nie zawdzięczamy kopiowaniu zagranicznych rozwiązań, lecz własnej twórczej pracy.