Dudek: Usunięcie immunitetu nie uzdrowi polskiej polityki
W ubiegłą sobotę miała miejsce sejmowa debata dotycząca immunitetu parlamentarnego. Czy sama istota immunitetu formalnego nie jest już archaicznym rozwiązaniem? Co z równością wobec prawa?
Pierwotne założenia koncepcji immunitetu wciąż pozostają jak najbardziej aktualne. Idea polegała na tym, aby poseł czy senator był chroniony w ramach wykonywania swoich obowiązków służbowych, a mówiąc konkretniej, by przedstawiciel opozycji nie był prześladowany przez aparat państwowy. Podkreślam – istotą immunitetu jest ochrona działań polityka jako parlamentarzysty. Na przykład umożliwienie mu dotarcia bez przeszkód na spotkanie z wyborcami, bądź walka z cenzurowaniem jego wypowiedzi.
Taka koncepcja immunitet z czasem uległa rozszerzeniu, co doprowadziło do jego absurdalnego wykorzystywania. Wszyscy znamy przecież przypadki posłów, którzy po przekroczeniu prędkości machali przed policjantami swoimi legitymacjami poselskimi. W pierwotnej wersji nie chodziło jednak o dostarczenie alibi dla łamania przepisów, lecz o upewnienie się, że deputowani będą mogli bez problemów wypełniać swoje obowiązki.
Mieliśmy również do czynienia z wieloma gospodarczymi przekrętami czy aferami, podczas gdy uwikłani w nie parlamentarzyści owym immunitetem się zasłaniali. Oczywiście możliwe są różnego rodzaju prowokacje skierowane w stronę posłów czy senatorów. Od tego jednak są niezawisłe sądy, aby rozstrzygać słuszność tych oskarżeń. Reasumując, immunitet powinien zostać zachowany, przy jednoczesnym ograniczeniu zakresu jego obowiązywania tylko do działalności parlamentarnej posłów.
Czy przeszło 20 lat po transformacji polska klasa polityczna dojrzała już do miana elity z prawdziwego zdarzenia i zasłużyła na to, aby być traktowana na szczególnych prawach?
Niestety jest wciąż za wcześnie na to, by określić naszą klasę polityczną mianem dojrzałej. Niemniej droga do poprawy jej jakości nie leży w odebraniu immunitetów, a jedynie w ograniczeniu zasięgu jego działania. Oczywiście znam przypadki osób zagrożonych wyrokami niemającymi nic wspólnego z życiem publicznym czy politycznym, które uciekały do Sejmu, aby dostać się pod ochronę immunitetu. Są to jednak jednostkowe przypadki.
Prawdziwym problemem jest zjawisko, które określam mianem negatywnej selekcji zawodu polityka. W naszym kraju zawód posła czy samorządowca jest tak nisko oceniany, że osoby osiągające sukcesy w biznesie bądź nauce, rzadko decydują się na wejście do polityki. Strach przed utratą społecznego prestiżu sprawia, że omijają oni życie publiczne szerokim łukiem.
Droga do zmiany tego niekorzystnego stanu rzeczy wiedzie przez mozolne wychowywanie obywateli do rozsądnego głosowania. Prawda jest taka, że to my, głosując na określonych ludzi, którzy np. wielokrotnie skompromitowali się różnymi zachowaniami, wprowadzamy ich po raz kolejny do parlamentu. Przyczyniamy się tym samym do dalszego psucia jakości polskiej polityki.
Utrwalaniu tego stanu rzeczy sprzyja również istniejąca obecnie ordynacja wyborcza. Dzisiaj głosujemy bowiem na partie-udzielając jednocześnie pośredniego poparcia także osobom, których nie darzymy zaufaniem- tylko dlatego, że znajdują się na tej samej liście partyjnej. W tej sytuacji rozwiązaniem wydaje mi się ordynacja mieszana. Umożliwiła by ona udzielanie poparcia nie tylko ugrupowaniom, ale także konkretnym kandydatom. Dzięki wprowadzeniu takiemu mechanizmu selekcji, partyjni liderzy dwa razy zastanowiliby się kogo wystawiają na listy partyjne w wyborach. W tej sytuacji osoby mające zasługi wobec partyjnego aparatu, a niekoniecznie znajdujące uznanie w oczach wyborców, już by nie kandydowały. Takie rozwiązanie z pewnością ułatwiłoby wyborcom stopniowe odsiewanie ziarna od plew.
Mówiąc o immunitecie, w debacie publicznej jednym tchem wymienia się na ogół wynagrodzenia parlamentarzystów. Jak się ma wysokość pensji w stosunku do polskich realiów?
Na dzień dzisiejszy poziom tych wynagrodzeń nie jest już tak szokująco wysoki. Owszem, kwota przekraczająca 10 tyś złoty była pod koniec lat 90’ sumą horrendalną. Jednak przez ostatnie kilkanaście lat nastąpił wzrost poziomu średniej płacy, Polacy stali się zamożniejszym narodem, natomiast średnie wynagrodzenie posła czy senatora pozostało bez zmian.
W moim przekonaniu dzisiejsza wysokość pensji poselskiej jest wystarczająca. Porównywanie tych wynagrodzeń do przeciętnej płacy w naszym kraju jest zwyczajną demagogią. Nie zapominajmy, że większość posłów chcących poważnie traktować swoje obowiązki musi zrezygnować z wykonywania dotychczasowych zajęć. Jeśli ktoś jest wziętym, uznanym prawnikiem czy lekarzem, przeskok na Wiejską sprawia wręcz, że traci on na tym finansowo. Dalsze obniżanie ich wynagrodzeń stałoby się kolejnym czynnikiem zniechęcającym ludzi do kandydowania oraz brania odpowiedzialności za nasze państwo. Jeśli zależy nam na wysokiej jakości klasy politycznej musimy się pogodzić z takim, a nie innym poziomem jej zarobków.
Powiem więcej, uważam, że wynagrodzenie to powinno rosnąć proporcjonalnie do średniej płacy. Dyskusyjne pozostaje to, czy będzie to trzykrotność czy czterokrotność tejże wartości. Jeśli Polacy by się bogacili, ich decydenci również powinni zarabiać więcej. Naturalnie powinno to działać również w drugą stronę.
Rozmawiał Krzysztof Bieda