Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Kamil Suskiewicz  7 października 2013

Suskiewicz: Nike dla Joanny Bator- jaka nagroda taka laureatka

Kamil Suskiewicz  7 października 2013
przeczytanie zajmie 3 min

Nike przedstawia się wszem i wobec jako najważniejszą nagrodę literacką w Polsce. Tylko, że od jakiegoś czasu stwierdzenie takie jest niczym więcej jak próbą zaklinania rzeczywistości. Tytuł zwycięskiej książki Joanny Bator jest nomen omen smutnym odzwierciedleniem obecnej kondycji tego wyróżnienia – Ciemno, prawie noc.

Były lata, gdy Nike trafiała do największych – Miłosza, Różewicza, Barańczaka. Były i takie, w których nagradzano może mniej wybitnych, lecz wciąż solidnych powieściopisarzy pokroju Myśliwskiego i Tokarczuk. Były w końcu edycje przynoszące decyzje kontrowersyjne – jak Masłowska, Kuczok czy Stasiuk – lecz dające się obronić na gruncie literackiego nowatorstwa. Zdarzyło się nawet tak – kto dzisiaj potrafi to sobie wyobrazić – że nagrodę Nike otrzymał Jarosław Marek Rymkiewicz (choć nie za prozę, chyba jednak ważniejszą dla współczesnej literatury polskiej, a za tomik poetycki).

Na takim tle laureaci z ostatnich kilku lat wypadali blado, coraz bladziej, co widać zwłaszcza po zeszłorocznej Książce twarzy Marka Bieńczyka – może czasami ciekawej, pociągającej anegdotą, ale przecież słabo, chaotycznie napisanej, przeintelektualizowanej, a niezbyt mądrej. Jednak i ona jest pozycją dobrą w porównaniu do powieści Joanny Bator.

Jedynym chyba atutem tej książki jest jej tytuł – Ciemno, prawie noc – pobrzmiewający jakąś melancholijną nutą tytułów Włodzimierza Odojewskiego. Dalej rozciąga się już prawdziwa noc literatury.

Nie można bowiem napisać powieści składającej się tylko ze stereotypów. Wyabstrahowanych, wyciętych i wsadzonych en masse do tekstu. To znaczy można – Joanna Bator tego dokonała – ale owocem takich starań będzie zawsze banał i nieprawda. Polska widziana oczami głównej bohaterki (porte parole autorki) to jeden wielki padół smutków, frustracji i wszystkiego, co najgorsze. Wyrodne matki, widma wojenne, pedofilia, tłumy żądne krwi – oto cała nasza polska rzeczywistość. Nagromadzenie okropności wydaje się wprost nieprawdopodobne, nawet smakujące w takich kąskach dzienniki telewizyjne pozostają daleko w tyle, bo przepuszczają nieco pozytywnego światła. W powieści Bator trwa noc spotykana może tylko w horrorach i powieściach gotyckich. Wałbrzych, metonimia Polski, jest po prostu siedliskiem ciemności i ciemnoty – absolutnym wcieleniem ciemnogrodu. Czytając takie rzeczy nawet pesymiści krytycznie widzący naszą współczesność muszą łapać się za głowę.  

Jest przy tym Bator tak skupiona na sobie – tak zamknięta w swoich lękach, smutkach, doświadczeniach – że nie dostrzega wcale drugiego człowieka. Owszem, widzi go, wiele postaci przewija się przecież przez tę sążnistą powieść, ale reakcja na nie jest wciąż taka sama: niechęć, szyderstwo, poczucie wyższości: „Moja sąsiadka pośliniła palec i w końcu odwróciła stronę, nitka śliny zalśniła między jej ustami a odrapanym z różu paznokciem. Zassała, cmoknęła”. Jeśli ktoś myślał, że pisanie literatury wymaga choćby elementarnej wrażliwości to pani Bator udowodni mu, że się mylił.

Tadeusz Nyczek, przewodniczący jury, w oficjalnej laudacji wychwalał „giętki”, „wielobarwny” język nagrodzonej powieści. Jakby na potwierdzenie przytoczył fragment tegoż języka: „To miasto leży w jakiejś gównianej dziurze, proszę panią, i co roku głębiej się zapada, nawet jak w całej Polsce wiosna, tu śnieg, sypie, Sybir, zapizdów, z kranu lecą chińskie włosy!” Giętkość, wielobarwność? Raczej prostactwo, nagromadzenie wulgaryzmów i dziwaczne metafory. Lecz cóż, o gustach się ponoć nie dyskutuje.

Laureatka, już z wysokości celebryckiego parnasu – a więc w odpowiednim tonie – grzmiała: „Polacy czytajcie książki. W Polsce naprawdę ludzie nie czytają, to jest przerażające i już wielokrotnie nad tym ubolewano; więc czytajcie, po prostu czytajcie. Oczywiście, to nic nie da tak sobie powiedzieć, to musi być gdzieś tam od najmłodszych lat, z mlekiem matki, ze słowami ojca wyssane, że warto czytać książki”. Zapewne warto, choć powieść Joanny Bator i jej perliste wypowiedzi podpowiadają, że może jednak nie wszystko, co dostaje nagrody.

Tu pewne zastrzeżenie. Obok głównej nagrody Nike odbył się konkurs nazwany Nike publiczności. Ci nieczytający lub czytający, w każdym razie anonimowi w konkursie publiczności przyznali pierwszeństwo Morfinie Szczepana Twardocha – chyba jedynej książce spośród nominowanych, którą zaliczyć można bez wątpienia do dobrej literatury, książce ważnej i prawdziwej, wartej uwagi.

Tłum (czy ten sam krwiożerczy tłum z Ciemno, prawie noc?) może pochwalić się rozeznaniem lepszym niż autorytety. Dlaczego? Jak to możliwe? Może jakąś podpowiedź daje fragment wystąpienia Adama Michnika- spiritus movens Nike: „Widzę w nich [nominowanych książkach] taki znak sprzeciwu w stosunku do tego, co wdziera się do naszego życia publicznego. W stosunku do agresji, głupoty, niegodziwości. Są dwie Polski – literatury i religii smoleńskiej. Jako zwolennik literatury, dziękuję bardzo!” Wbrew powyższym słowom wyłania się jednak z całej tej imprezy – z samej ceremonii, z nominacji, z nagrodzonej powieści – coś skrajnie innego. Czytelnikom wciąż chodzi o literaturę. Organizatorom Nike już tylko o ideologię.