Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karol Wilczyński  4 października 2013

Wilczyński: Uniwersytet musi być latarnią morską

Karol Wilczyński  4 października 2013
przeczytanie zajmie 6 min

Choć kryzys polskich uczelni wyższych dotyka bezpośrednio ok. 2 milionów osób – studentów i pracowników, dyskusja na ten temat nie pobudza niestety opinii publicznej. Nieobecność tej kwestii w debacie publicznej i mediach jest jednak tylko wypadkową słabości polskich uczelni w relacji „społeczeństwo-uniwersytet”.

Akademia zawsze była – przynajmniej w teorii – czynnikiem kształtującym tendecje społeczne: i to nie tylko technologie, badania, wiedzę itp. Dotyczyło to również różnych sfer kultury: od sztuki i stylu wypowiedzi poczynając, a na estetyce ubioru kończąc. Obecnie bardzo niewielu spośród studentów (nie mówiąc o profesorach) dba o elegancki wygląd – królują raczej trendy „hipsterskie” (rodem z kiepskiej jakości odzieży produkowanej taśmowo), o czym wspominał już w swoim tekście Petros Tovmasyan. Wśród żaków, kojarzonych dzisiaj głównie z niedbalstwem i to nie tylko w zakresie ubioru, jest to nawiasem mówiąc szczyt „stylu”. Jest to moim zdaniem owoc braku jakiejkolwiek formacji intelektualnej w życiu uniwersyteckim – dobry smak i elegancja są bowiem tym, co bezpośrednio wynika z wewnętrznej dyscypliny. Grupy osób uformowanych, tworzących uniwersytet, były w stanie w odpowiedni sposób wyznaczać trendy i kierunki rozwoju całego społeczeństwa.

Oczywiście, sam proces „ukierunkowywania” nie jest celem wspólnoty uniwersyteckiej – raczej efektem ubocznym jej działalności. Studenci i profesorzy najlepszych uczelni zachowują się w dany sposób nie ze względu na chęć wywarcia wpływu, bądź panujące trendy, ale dlatego, że pozwala im to lepiej się uczyć i rozwijać. Przede wszystkim zaś ich kultura jest odzwierciedleniem sfery duchowej, np. czytają mądre książki nie po to, by się „lansować”, ale dlatego, że odnajdują w nich źródło inspiracji i interesującej dla nich wiedzy. Studenci masowi będą czynili odwrotnie – lektura książki wiązać się będzie z przykrym obowiązkiem, bądź (w lepszym razie) z chęcią „brylowania” w towarzystwie znajomością czegoś, co uznano za modne. Co do samych wpływów akademii na społeczeństwo, to masowy odbiorca może nie być ich świadom – przykładem są wspomniane koszule i sweterki „hipsterskich” intelektualistów, które przeszły wiele przeobrażeń zanim z sal najlepszych uniwersytetów przewędrowały do oferty sieciówek odzieżowych.

Nie mam wątpliwości, że Polska jest białą plamą na mapie najlepszych uczelni światowych – w żadnym z poważnych rankingów nasze wiodące szkoły wyższe nie pojawiły się w pierwszej setce (!). Marcin Kędzierski w swoim tekście przywołał kilka różnych powodów, dla których nie mamy „naszego Harvardu”. Te same czynniki można w dużej mierze traktować jako przyczynę niskiej „jakości kształcenia” polskiego szkolnictwa wyższego. Według mnie jednak najistotniejszym z powodów kryzysu wyższych uczelni jest rola, jaką w Polsce pełni dydaktyka i ogólnie rozumiana formacja intelektualna.

Na czym dokładnie polega taka formacja? Pisał o tym m.in. John Henry Newman w „Idei uniwersytetu”. Przede wszystkim wiedza musi być traktowana jako całość, osobne dziedziny nauki muszą się wzajemnie wspierać i dopełniać, a kształcenie studentów oraz samych pracowników naukowych powinno mieć charakter integralny. Nie ma wielu rodzajów wiedzy – są tylko jej dziedziny, ale specjalizacja w jednej dziedzinie nie może prowadzić do ignorancji w drugiej. Nie chodzi tu tylko o dyskutowaną w ostatnich latach specjalizację następującą w gimnazjum i promowanie wytartej już idei „interdyscyplinarności”. Jak wskazał Newman, kształtowanie wiedzy i technicznych umiejętności (intelektu) musi iść w parze z kształtowaniem innych sfer aktywności człowieka: emocjonalnej i moralnej. Na polskich uczelniach być może nie chodzi o jakość kształcenia w sensie poziomu przekazywanej wiedzy – podejrzewam, że wielu polskich studentów ma większe lub porównywalne umiejętności w różnych dziedzinach (co widać na przykładzie Polaków studiujących za granicą, czy też studentów wygrywających liczne konkursy). Nie mam wątpliwości, że „Polak potrafi”. Problem pojawia się, gdy mówimy o formacji, jaka towarzyszy życiu uniwersyteckiemu. A raczej jej braku.

Często w krytyce polskich uczelni porównuje się je do najlepszych uniwersytetów amerykańskich z Ivy League, powołując się przy tym – jak zrobiłem to na początku niniejszego tekstu – na nasze tragiczne wyniki w rankingach, posługujących się kryteriami rodem z amerykańskich uczelni. Mógłbym przywołać wiele historii osób studiujących za Oceanem przez dłuższy czas, wyliczając przy tym mnóstwo udogodnień które są tam, a tu nie. Studia dla amerykańskiego studenta są niewątpliwie łatwiejsze. Moim zdaniem jest tak jednak nie tylko dlatego, że płaci on kilkadziesiąt tysięcy dolarów czesnego rocznie. Główną przyczyną, dla której Amerykanie mogą łatwiej się uczyć jest tradycyjna struktura, obyczaje i kultura uniwersytetu. Tam nikt nigdy nie załatwiałby spraw na korytarzu; nikt nie kazałby czekać na siebie dłużej niż 15 minut; żaden z profesorów nie obraziłby się z powodu wieczornego telefonu na temat pracy zaliczeniowej. To nie są pieniądze, to jest podmiotowe traktowanie napotkanej osoby wynikające wprost ze wspomnianej wyżej formacji intelektualnej.

Newman twierdzi, że osoba formowana na uniwersytecie we właściwy sposób traktuje dążenie do wiedzy, a pragnienie uczenia się rozumie jako cel sam w sobie. Jego kształcenie się jest „wolne” (ang. liberal), a nie – mechaniczne. Osoba taka wchodzi w nawyk traktowania większości bodźców jako motywów do dalszego uczenia się i wzrastania, dlatego też w każdym momencie troszczy się o własne działania, pragnienia i myśli. Z tego też powodu ubiera się elegancko, z namysłem. I wreszcie – jak twierdzi Newman – stąd pochodzi jej kształtowanie w sobie postawy klasycznego dżentelmena. Uczelni wyższej, jak powiedział JM Rektor Uniwersytetu Warszawskiego prof. Marcin Pałys, nie można traktować zgodnie z logiką rynku. Akademia nie może być wyłącznie szkołą zawodową, ale musi mieć aspiracje do kształtowania kierunku gospodarki i ogólnie rozumianej kultury. Bez uformowanych absolwentów i odpowiedniego modelowania ich postaw, uczelnia nigdy takiej pozycji nie zyska. Nie mam wątpliwości, że Polska potrzebuje tak rozumianego uniwersytetu.

Warto zapytać na końcu, czy jest jakaś metoda, która pozwoliłaby na promowanie i zbudowanie tak rozumianego uniwersytetu? Moim zdaniem recepta podana przez Kędzierskiego nie musi gwarantować sukcesu przede wszystkim dlatego, że dobrą uczelnię prywatną również muszą tworzyć ludzie wykształceni w paradygmacie Newmana. A takich raczej brakuje. Sądzę, że nie można odgórnie stworzyć klasycznie rozumianej kultury intelektualnej, ale warto spróbować połączyć sukces egalitarnych ruchów, tj. powszechny dostęp do studiów wyższych, z tym, co jednocześnie uczelnie zatraciły – z duchem formacji intelektualnej. Bezwzględnie koniecznym krokiem do tego celu jest podnoszenie poziomu rzetelności pracy wykonywanej przez prowadzących zajęcia i studentów. Nawet w przypadku obniżenia poziomu (głównie na skutek wprowadzenia w życie tzw. procesu bolońskiego), należy uczyć i wymagać starannego oraz precyzyjnego wykonywania najprostszych wręcz zadań. Powszechne pobłażliwe traktowanie studentów pierwszych lat studiów, a ostatnio doktorantów, niewiara w ich samodzielność, skutkować może jedynie dalszym przedłużeniem beztroskiego okresu edukacji.

Odpowiedzialność nałożona na obie strony – kadrę naukowo-dydaktyczną oraz samych żaków – jest kluczem do zbudowania ich podmiotowości i, co za tym idzie, utożsamienia się tych osób ze wspólnotą jaką powinien być uniwersytet. Ukształtowanie kultury rzetelnej pracy jest długotrwałe i kosztowne; wiąże się też z przełamaniem dotychczasowych trendów w edukacji poprzez np.:

  • dostosowywanie harmonogramu zajęć do studentów, a nie profesorów (wzajemne szanowanie swojego czasu);

  • promowanie powszechnie krytykowanych badań podstawowych;

  • zachęcanie studentów do dyskusji z „dojrzałymi” badaczami;

  • uzależnienie sytuacji poszczególnych zakładów od sukcesów związanych z nimi studentów i doktorantów;

  • autonomizację, ale nie separację różnych ośrodków naukowych (np. wydziałów, instytutów) i naukowo-dydaktycznych (np. kół naukowych) w ramach uniwersytetu;

  • wspieranie dodatkowych, nienaukowych, przedsięwzięć osób związanych z uniwersytetem (np. zespołów muzycznych, studenckich stacji radiowych).

Postawienie na większą odpowiedzialność studentów nie tylko wiąże się z drastycznym zmniejszeniem ich liczby (co, jak sądzę, jest w Polsce konieczne), ale także z bezlitosnym wręcz tępieniem jakichkolwiek przejawów nieuczciwości. Nie da się w tym miejscu uniknąć porównywania do niektórych uczelni amerykańskich, gdzie w nieubłagany sposób wyrzuca się każdego studenta, który popełnił plagiat, a najlżejszą karą za ściąganie jest powtarzanie roku. Różnych sposobów reformowania uczelni jest wiele – bardzo ważne jest jednak wprowadzanie ich z myślą o kształtowaniu kultury intelektualnej w Polskich akademiach. Promowana dziś kompetencja zawodowa i specjalizacja jako najważniejsze owoce studiów, czy też jak powiedziałby Newman, „zmechanizowanie” działalności uniwersyteckiej – zmierza niestety w przeciwnym kierunku.