Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Tomasz Wieciech  1 października 2013

Wieciech: Wojna o Obamacare

Tomasz Wieciech  1 października 2013
przeczytanie zajmie 6 min

Barack Obama ogłosił, że dzisiaj urzędy w USA będą zamknięte, ponieważ nie udało się dojść do kompromisu w sprawie amerykańskiego budżetu. Czy mógłby Pan to skomentować? Co to oznacza dla amerykańskiej gospodarki, która niedawno wyszła z recesji?

Nie jestem ekonomistą, trudno mi komentować skutki gospodarcze. Wiemy, że oczywiście będą one zależeć od tego, jak długo to wszystko potrwa. W gruncie rzeczy sytuacja, z którą mamy doczynienia obecnie, czyli to, że część administracji nie jest finansowana, oznacza tylko tyle, że będzie musiała zostać sfinansowana po tym, jak wszystko powróci do normy. Przerwa w funkcjonowaniu jedynie zwiększy ogólnie koszty działania administracji. Natomiast czy dla gospodarki będzie to miało jakieś konsekwencje, trudno powiedzieć; to nie jest sfera produkcyjna. Wydaje mi się, że dla wzrostu gospodarczego czy poziomu bezrobocia to nie powinno mieć większego znaczenia.

A jak może to zostać odebrane pod względem wizerunkowym, jeśli chodzi o politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych? Jest to pierwsze tego typu „częściowe zamknięcie” od 17 lat. Czy może to w jakiś sposób wpłynąć na kontakty między Stanami Zjednoczonymi a ich zagranicznymi partnerami, w tym Unię Europejską?

Nie, nie wydaje mi się. To może mieć największy wpływ w polityce wewnętrznej. Z tego, co mówi się w Stanach Zjednoczonych, można wnioskować, że wizerunkowo i politycznie zyska na tym prezydent Obama. Inaczej niż poprzednim razem, przed 17 laty, gdy zablokowanie możliwości finansowania administracji zostało dokonane z inicjatywy Izby Reprezentantów. Poprzednio było to wynikiem zawetowania przez Billa Clintona ustawy uchwalonej przez Kongres. Obecnie inicjatywa wyszła ze strony republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów, więc ona jest tą stroną atakującą. Wydaje się więc, że z perspektywy bieżącej polityki amerykańskiej ta sytuacja pomaga ratować nadszarpniętą pozycję Obamy. Natomiast nie wydaje mi się, żeby miało to wielkie reperkusje na arenie międzynarodowej, dlatego, że kwestie związane ze służbą dyplomatyczną czy armią amerykańską są bez zmian, tzn. Kongres uchwalił ustawę pozwalającą finansować służbę dyplomatyczną i wojsko. Ale wszystko zależy od tego, jak długo ta sytuacja będzie trwać. Jeśli ona potrwa kilka dni, nie będzie o czym mówić; jeśli będzie się przedłużać, czyli tak jak w przypadku poprzedniego razu będzie trwać więcej niż dwadzieścia dni, to z każdym kolejnym będzie coraz poważniejsza.

Prezydent Obama zaznaczył, że paraliż administracji nie uderzy ani w zasiłki socjalne, ani w amerykańskich żołnierzy, a uderzy w zwykłych obywateli. Czy mimo tego ci zwykli obywatele nie będą tego mieli Obamie za złe?

Trudno powiedzieć. Obama bardzo dobrze to rozegrał pod względem wizerunkowym. Oczywiście republikanie nie mogli zablokować finansowania armii, dlatego ustawa, która pozwala na finasowanie zasiłków, social security, służby dyplomatycznej i armii została uchwalona. Natomiast nie została uchwalona ustawa, która pozwala rządowi federalnemu wydawać środki publiczne na pozostałe administracje. To, czy ucierpią przeciętni Amerykanie, jest dyskusyjne. W tamtejszych mediach zwraca się uwagę, że zamknięte zostaną takie instytucje jak parki narodowe, muzea i inne. Oczywiście osoby w nich zatrudnione, znajdą się w trudnej sytuacji, dlatego, że nie otrzymują w tej chwili pensji, a muszą się utrzymywać. Może to zmusić ich do odejścia i poszukiwania innego źródła zarobku i zatrudnienia. Ale czy przeciętny Amerykanin jakoś szczególnie to odczuje? Nie wydaje mi się, szczególnie jeśli sytuacja potrwa krótko. Zwrócić uwagę należy na coś innego: na to , co jest stawką w tej grze. Jest nią mianowicie plan medyczny Obamy (Obamacare). Republikanie domagają się właściwie uchylenia całego projektu. Jeżeli ich stanowisko będzie twarde i nie będzie pozostawiało żadnego pola do kompromisu, wtedy sytuacja jest bardzo poważna. Trudno mi sobie wyobrazić, że Obama ugnie się i całkowicie z planu zrezygnuje. Natomiast z tego, jak się wypowiadają niektórzy politycy, wnioskuję, z ich strony jest jakaś wola kompromisu. Są w stanie ustąpić. Ich stanowisko zmierzające do całkowitego uchylenia planu Obamy jest dla nich punktem wyjścia do negocjacji. Pytanie, czy administracja prezydenta jest w ogóle gotowa w jakikolwiek sposób nadszarpnąć tę sztandarową reformę opieki medycznej. Trudno jednoznacznie powiedzieć. Należy obserwować, na ile stanowiska obu stron mogą się do siebie zbliżyć. I to jest najważniejsze; nie to, czy duża część administracji zostanie zamknięta, a sedno sporu: jaki jest warunek konieczny, aby większość republikańska w Kongresie wyraziła zgodę na uchwalenie ustawy pozwalającej dokonywać wydatków ze środków publicznych i właściwie, bo to oznacza to samo, zwiększyć poziom dopuszczalnego zadłużenia.

W ostatnich dniach opublikowany został sondaż NBC i Wall Street Journal, w którym 44% respondentów jest przeciwnych Obamacare; projekt popiera 31% obywateli. Czy nie jest tak, że Barack Obama trochę „na siłę” próbuje forsować swój plan? Pomimo tego, że część obywateli jest mu przeciwna?

Zdecydowanie tak. Musimy sobie uświadomić, że byłaby to zmiana ogromna, właściwie trudna nawet do wyobrażenia; zmiana w całym systemie społeczno-ekonomicznym Stanów Zjednoczonych. Plan ten podważa całą dotychczasową filozofię opieki medycznej, poniekąd uderza w pewną filozofię życia w Stanach Zjednoczonych, opartej na osobistej odpowiedzialności każdego. To jest wprowadzenie trochę modelu europejskiego; jest to zmiana na tyle rewolucyjna, że wydaje mi się, że Obama zrobi wszystko, aby rdzeń tego programu nie został naruszony. Bo to jest jego sztandarowe przedsięwzięcie. I w jakimś sensie to byłby jeden z elementów jego dziedzictwa po drugiej kadencji. Gdyby tylko ten program się utrzymał.

W takiej sytuacji – jak długo może potrwać ten kryzys? Dni, tygodnie? Oczywiście nie możemy jednoznacznie wyrokować, ale obserwując sytuację i rozmawiając z Panem, dochodzę do wniosku, że Amerykanie będą próbowali jak najszybciej wyjść z tego impasu.

To jest oczywiście zgadywanie, a dzisiaj mamy dopiero pierwszy dzień, trudno jednoznacznie wyrokować. Nie chcę zgadywać; nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, jak długo to będzie trwało. Jasnym jest, że z każdym kolejnym dniem obie strony będą musiały być bardziej elastyczne. Różnica, w porównaniu z sytuacją sprzed 17 lat, polega na tym, że tam od początku negocjacje trwały każdego dnia, w którym administracja nie funkcjonowała. Teraz mamy do czynienia z inną sytuacją. W tym momencie administracja prezydencka odmawia jakichkolwiek ustępstw i jakichkolwiek negocjacji. Przyjęła bardzo zdecydowaną postawę. Jak długo będzie mogła w niej trwać , skoro w ciągu kolejnych dni braku funkcjonowania będą zamykane kolejne jej działy, trudno powiedzieć. Nie przypuszczam, żeby ta sytuacja trwała bardzo długo. Siedemnaście lat temu trwała 21 dni. Jeżeli by trwała tyle, ile poprzednio, to nie byłaby jeszcze sytuacja tragiczna. Ale tak jak Pan mówi, każdego następnego dnia  będziemy zbliżać się do rozwiązania. Dla mnie ciekawsze jest nie to, ile będzie ona trwała, ale w jaki sposób zostanie rozwiązana. To będzie wyznacznikiem tego, kto wyszedł zwycięsko z tej sytuacji, będzie też determinowało przyszłość programu opieki zdrowotnej. Który, powtarzam, jest zmianą rewolucyjną.

Dla porządku, przypomnijmy główne założenia programu Obamacare. Ogólnie można powiedzieć, że państwo będzie wspierać ubezpieczenia zdrowotne swoich obywateli.

Na początku należy zaznaczyć, że jest to plan federalny; jest to jeszcze jedna komplikacja. W Stanach Zjednoczonych kwestie dotyczące takich rzeczy jak opieka medyczna znajdują się w jurysdykcji stanów. A to, że jest to program federalny, budziło zastrzeżenia pod względem jego zgodności z konstytucją. Ostatecznie zastrzeżenia te zostały rozwiane przez Sąd Najwyższy, który podtrzymał tę ustawę.

Generalnie rzecz biorąc, jest to plan ubezpieczeń zdrowotnych finansowany przez państwo. Przy czym państwowe finansowanie ma dotyczyć tylko tych osób, które nie mogą zrobić tego same. Z tego punktu widzenia budzi to wątpliwości: po pierwsze wymaga sprawdzenia, wdrożenia systemu, który będzie eliminował oszustwa, czyli eliminował możliwość ubiegania się o dofinansowanie przez osoby, które są w stanie wykupić własne ubezpieczenie. Druga wątpliwość polega na tym, i tu jest zasadniczy punkt sporu między konserwatywnymi republikanami a demokratami, że jeżeli zmienia się jedna część systemu, drugi jego element nie pozostanie taki sam. To znaczy: jeżeli są wprowadzone państwowe ubezpieczenia czy państwowe dotacje, to musi się odbić na rynku prywatnych ubezpieczeń; pytanie, w jaki sposób. Po trzecie, pozostaje kwestia tego, w jaki sposób szpitale i lekarze, którzy w tej chwili funkcjonują na innych zasadach, będą skłonni wpisać się w ten system państwowej opieki zdrowotnej. To jest kwestia bardzo skomplikowana i właściwie samo wprowadzenie planu zdrowotnego Obamy w życie też jest przekładane. Dzisiaj czytałem, że on ma wejść właściwie dopiero za rok, dlatego, że wszystkie procedury z nim związane nie zostały jeszcze uruchomione.

Czy w wypadku, kiedy personel medyczny okaże się być przeciwny temu planowi, może dojść do wydarzeń znanych z Europy, czyli do czegoś w rodzaju strajków, czy jest to mało prawdopodobne?

Nie chodzi o strajk, bardziej o możliwość zmuszenia ich do realizacji tych kontraktów; do przyjmowania pacjentów legitymujących się takim ubezpieczeniem. Chodziłoby raczej o pewne przymuszenie do realizacji tego programu, do uczestnictwa w nim. Tu się kryje druga rzecz: rządy stanowe dysponują możliwością swego rodzaju wykupienia się z programu. Dlatego ten plan jest tak trudno uruchomić. To nie jest tak jak w Europie, że to po prostu państwowe ubezpieczenie i wszystko może funkcjonować tak, jak było. Powtarzam: to jest rewolucyjna zmiana w całym systemie opieki zdrowotnej. Bardzo trudna do przeprowadzenia i bardzo ryzykowna, jak się okazuje.

W jaki sposób rząd stanowy ma szansę przeciwstawić się temu programowi czy też wykupić się z niego?

To jest bardzo złożona kwestia. Istnieją bardzo skomplikowane regulacje, które wymagają gruntownego omówienia. Na razie, żeby być precyzyjnym, powiem tylko tyle, że funkcjonowanie systemu opieki stanowej wymaga współudziału rządów stanowych. Jeżeli rządy nie będą skłonne w nim uczestniczyć, to plan się załamie. Oczywiście te stany, w których rządzą konserwatywni republikanie, nie są chętne do brania udziału. To natomiast jest już tematem na inną rozmowę.

Rozmawiał Michał Kłosowski