Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Michał Szułdrzyński  30 września 2013

Szułdrzyński: Czy można uczyć nieprawdy

Michał Szułdrzyński  30 września 2013
przeczytanie zajmie 10 min

Uniwersytet Jagielloński […] kontynuuje swe wielowiekowe dziedzictwo w służbie nauki i nauczania przez prowadzenie badań naukowych, poszukiwanie prawdy i jej głoszenie w poczuciu odpowiedzialności moralnej wobec Narodu i Rzeczypospolitej Polskiej.

                                                                                                                        (ze „Statutu UJ”)

W toku dyskusji prowadzonych na rozlicznych łamach często diagnozuje się kryzys polskiego szkolnictwa, również wyższego. Zwracano już uwagę na problemy finansowe, administracyjne, infrastrukturalne krajowych uczelni. Kwestie te są niezwykle istotne; nie umniejszając ich znaczenia, chciałbym się jednak zająć posłannictwem wspólnoty uniwersyteckiej jako takiej i bez nadużywania poważnego tonu wrócić do fundamentu pracy akademickiej, jaką wydaje się być bez wątpienia poszukiwanie prawdy.

Z podstawowego założenia, iż przeznaczenie uniwersytetu jest ściśle skorelowane z prawdą, wynika banalne stwierdzenie głoszące, iż uniwersytetowi nie wolno się mylić. Nauczanie uniwersyteckie winno być uniezależnione od wszystkich czynników, które mogą służyć relatywizacji, przewartościowaniu czy wręcz całkowitemu odrzuceniu pojęcia prawdy jako takiej oraz jako jednej z najważniejszych wartości nadających sens ludzkiemu istnieniu. Nie zamierzam kierować uwagi na problemy związane z teorią prawdy, lecz właśnie z rolą, jaką uniwersytet odgrywa w kształtowaniu się świadomości jej istnienia w społeczeństwie.

Przywykliśmy wszyscy do klasycznego rozróżnienia dyscyplin naukowych na humanistyczne i przyrodnicze. Do dziedzin przyrodniczych często włączane są wszelkie dyscypliny posługujące się metodami empirycznymi, doświadczeniami najróżniejszego rodzaju, a do humanistycznych dyscypliny spekulatywne. Badania literackie polegające na analizie języka dzieł literackich równie trudno uznać za przyrodnicze, jak matematykę i fizykę teoretyczną za humanistyczne. Dlatego na użytek obecnych rozważań chciałbym się posłużyć innym kryterium. Nauki ścisłe, przyrodnicze, eksperymentalne są w pewien charakterystyczny sposób związane z możliwością weryfikacji. Koncepcje filozoficzne, historyczne czy socjologiczne mogą lepiej lub gorzej odpowiadać rzeczywistości, lecz znacznie częściej podlegają innym kryteriom oceny, np. etycznym, estetycznym bądź religijnym.

Jak już powiedziano, dorobek nauk empirycznych jest nieustannie weryfikowany przez coraz to nowsze metody badawcze. Nowoczesność aparatury, znajomość najnowszych odkryć i teorii stanowi o jakości tych dziedzin. Możliwość ich szerokiej aplikacji, szczególnie w galopującej w rozwoju technologicznym cywilizacji, sprawia, iż są to najtroskliwiej opisywane dziedziny uniwersyteckie. Potrzeba nieustannego komunikowania i porównania rezultatów najnowszych eksperymentów sprawia, jak zauważa ks. Tomasz Węcławski, że uniwersytet staje się dla nich zbyt anachroniczną instytucją. Idea uniwersytetu wydaje się być nieodpowiednia dla międzynarodowej elity badaczy wydzierających przyrodzie jej tajemnice. Użyte przeze mnie kryterium sprawdzalności właśnie w zastosowaniach technologicznych odgrywa niezwykle ważną rolę: teoria fizyczna nie musi być koniecznie prawdziwa (bo jakże zbadać prawdziwość teorii), musi być eksperymenalnie sprawdzona; spełnić założone przez eksperymentora warunki. Eksperymenty przeniesione do życia każdego z Was to właśnie wspaniałości techniki, bez których nie potrafilibyśmy się dziś obejść, a które stanowią o potędze naszej cywilizacji. Mimo dobrodziejstw technologii, kryterium tych nauk jest raczej użyteczność, aniżeli prawdziwość. Gdy będę zatem mówił: uniwersytet, należy przez to rozumieć jego humanistyczną część.

O ile dość łatwo wyobrazić sobie uprawianie fizyki czy biochemii w prywatnych instytucjach, o tyle uprawianie humanistyki poza murami uniwersytetu wydaje się dość kłopotliwe. Nauki humanistyczne cechuje przede wszystkim historyczność. Odcięcie się filozofii, podobnie jak i literatury, od ich historii (nie wspominając samej historii), wydaje się niemożliwe. Wiedza w humanistyce kumuluje się, a nie – jak w naukach ścisłych – dezaktualizuje. Biologa, chemika lub astronoma nie interesują dziś poglądy Arystotelesa, a dla filozofa wszak, teoretyka literatury, socjologa, politologa stanowią one nieustanne źródło inspiracji. Bogactwem nauk humanistycznych jest ich historyczny dorobek, który poprzez wielostronność i rozmaitość historycznego doświadczenia pozwala na większe zbliżenie do obiektywności, do prawdy. Dlatego też dużo łatwiej dokonać młodemu chemikowi odkrycia aniżeli filozofowi zmienić bieg jego nauki. Erudycja, nieustanne studia, kumulowanie wiedzy (oczytanie) odgrywa w pracy humanisty rolę trudną do przecenienia. Relacja ilości zdobytej wiedzy do bliskości prawdy (jeśli mówienie o bliskości prawdy ma w ogóle sens) wydaje się być wprost proporcjonalna. Oczywiście erudycja jest niewystarczającym, choć koniecznym warunkiem mądrości i nierozsądne byłoby ich utożsamianie. Zakres zgromadzonej wiedzy jest warunkiem przeprowadzania badań. Tak jak metodą przyrodnika jest doświadczenie empiryczne, tak humanista operuje w sferze żywej tradycji. Inteligencja nie może być zawieszona w próżni. Inteligencja nabiera skrzydeł, gdy porusza się w jakimś świecie pojęciowym, a gdy ten okaże się za ciasny, może zabłysnąć stworzeniem nowego. Pojęcia nie mogą być analizowane poza kontekstem. Tylko przyswojenie okoliczności powstania, historii pojęć i idei, zdobycie tego fundamentalnego zasobu wiedzy, pozwala na prawidłowe posługiwanie się nimi.

Kumulacja nie polega na tym, że wciąż bezkrytycznie powtarza się to, co zostało powiedziane lub dowiedzione wiele pokoleń wcześniej. Kumulacja wiedzy w humanistyce polega na tym, że przeszłość i artefakty kultury stanowią nieustanne źródło inspiracji i pomysłów. Starej teorii filozoficznej nie odrzuca się, bezkrytycznie zastępując nową. W niektórych koncepcjach powstałych przed wiekami nadal biją źródła pytań najistotniejszych dla człowieka. Jest niemożliwe, by stworzyć koncepcję, która zawarłaby w sobie i uniemożliwiła wszystko to, co zostało dotychczas powiedziane. Nie sposób namalować obrazu unieważniającego historię malarstwa. Pomijam pytanie, czym taka superteoria czy taki superobraz miałby być, gdyż myśl o tym wydaje się niedorzeczna.Odcięcie nauk humanistycznych od ich korzeni nie spowoduje ich odświeżenia (unowocześnienia), lecz bezpowrotnie okaleczenie.

Autorytet pilnie poszukiwany

Dlatego tak ważną rolę odgrywa autorytet: ktoś, kto od studenta wie nieskończenie więcej, kto dzięki szerokości swych horyzontów jest w stanie dostosować się i odnaleźć we wciąż zmieniącym się świecie. I właśnie mimo nieustannych zmian społecznych potrzeba autorytetu i mistrza wydaje się być nadal aktualna i niezbywalna dla nauk humanistycznych, dla wspólnoty dążącej do poznania prawdy. Jeżeli nie potrafimy przy pomocy własnych narzędzi odpowiedzieć na jakieś pytanie, zwracamy się do autorytetu. Autorytetowi, co istotne, wierzymy, nie domagając się dowodu. Zakładamy prawdziwość wygłaszanych przez niego słów. Wspomniana wyżej trudność weryfikacji tez humanistycznych wzmacnia powagę autorytetu, czyniąc zeń fundament edukacji i kształcenia, ale też kumulacji wiedzy. Wszak student nie tylko wierzy, że profesor wie od niego lepiej, ale że profesor mówi prawdę.

Choć żyjemy w dobie wszechdemokratyzacji, uniwersytet ze swej istoty winien zostać niedemokratyczny. Wydaje się, że kłóci się on z ideami demokratycznymi. Oparcie w autorytecie, hierarchiczności i braku równości wykluczają zasady demokratyczne z uniwersytetu. Większość nie ma racji, gdyż większość to studenci. Profesorowie w demokratycznym głosowaniu odnieśliby druzgocącą porażkę. Na wykładzie mamy jednego profesora i wielu studentów – i nie oznacza to, że on został przez nich „wybrany” lub że w tym, co mówi, musi kierować się zdaniem większości – słuchaczy.

Sytuacja uniwersytetu jest z założenia nieegalitarna. Zakłada istnienie wiedzy, do której wszyscy dążą, lecz nie wszystkim zdolności pozwolą ją pojąć.

Ponadto założone jest a priori, kim jest profesor, a kim są studenci. Wzajemna współpraca jest konieczna: nauczyciel jest na uniwersytecie dla uczniów, a uczniowie dla poznania wiedzy. Silne ukierunkowanie na pewien cel buduje wspólnotę, skoncentrowaną wokół poznania prawdy poprzez naukę. Jeśli na uniwersytecie panuje kryterium merytoryczne, profesor jest w pewnym sensie – czego powtarzanie wydaje się trywialne – „lepszy” od studenta. Pod względem wiedzy, a jest to wzgląd w tej sytuacji najistotniejszy, nie ma między nimi żadnej równości. Nie twierdzę oczywiście, że profesor nie dowie się niczego od studenta, że student jest gorszy od profesora, lecz wszak to student wstąpił na uniwersytet po to, aby nauczyć się, by poznać prawdę. Od początku znajduje się więc w relacji wertykalnej. W średniowieczu uniwersytety otrzymywały od króla przywileje pozwalające profesorom na badania i na kształcenie żaków, analogicznie jak cechy rzemieślnicze zezwalające mistrzom na wykonywanie swego zawodu i kształcenie czeladników. Strukturze cechowej obca jest demokracja, dominuje w niej orientacja wertykalna. Pionowość struktur gwarantuje to, iż młodzi szewcy będą wykonywali buty nie gorsze od swych starszych mistrzów. Gdyby pozwolić im na pełną dowolność, nie nauczyliby się rzemiosła.

Stwierdzenie absurdalności autorytarnego uniwersytetu w autorytarnym państwie nie usprawiedliwia postulatu demokratyzacji uniwersytetu po przejściu od totalitaryzmu do demokracji. Uniwersytet winien być autonomiczny, samorządny, ale nie demokratyczny. Uniwersytet winien sam o sobie stanowić, nikt nie ma prawa dawać mu żadnych wskazówek, nawet argumentując, że państwo, utrzymując uczelnie, powinno mieć wpływ na to, jak jego pieniądze są wydawane. Polityce tej nie wolno determinować programów nauczania. Każda instytucja zdaje się mieć charakterystyczny dla siebie „ustrój”. Do instytucji kościoła, rodziny czy uniwersytetu demokratyczne sprawowanie władzy nie przystaje! Naturalna hierarchiczność wiedzy sprawia, że to student słucha profesora, a nie odwrotnie. Sama wiedza wydaje się mieć naturę hierarchiczną, zdaje się nie lubić równości. By przyswoić sobie wiedzę, potrzeba powolnego i systematycznego studiowania. Literatura i filozofia nie mogą się pojawić bez odpowiednich fundamentów. Ich zanegowanie doprowadza do zanegowania całej struktury, do zachwiania całą wiedzą. Bez Homera i Biblii nie byłoby europejskiej literatury. Zapomnienie tych dzieł-fundamentów sprawi, że literatura stanie się banalna, bardzo doczesna, nie zakorzeniona w czymkolwiek, co pozwoliłoby jej przetrwać więcej niż jeden „sezon wydawniczy”. Wiedza, wbrew tezom postmodernistów, wydaje się być podobna do budowli, która musi mieć fundamenty. Bez zgody co do kluczowego minimum wiadomości pojętych przez studenta – trudno wyobrazić sobie nie tylko porozumienie, ale nawet jakąkolwiek komunikację.

Znów powraca tu problem konieczności podstawowej wspólnoty pojęciowej.

Prawda wydaje się lubić hierarchię! Głoszenie równości ludzi w kwestiach intelektu nie jest szaleństwem tylko przy przyjęciu założenia o potencjalnej równości ludzkiego umysłu, ale zarazem o kolosalnym zróżnicowaniu w wiedzy (czy mądrości). Prawda nie lubi demokracji – zauważał Sokrates w nieustannych sporach z dziećmi ateńskiej demokracji: sofistami. Demokracja potrzebuje solidnych fundamentów – co do tego zgadzają się wszyscy. Edukacja jest jednym z nich. Wśród osób uprawiających refleksję nad współczesnymi społeczeństwami panuje zgoda co do tego, że edukacja jest fundamentem demokracji. Demokracja potrzebuje wykształconych i wyedukowanych obywateli. Próba zdemokratyzowania systemu edukacji uderza więc w filar społeczeństwa obywatelskiego, skazuje demokrację na rozkład twórczych źródeł krytycznego podejścia do wiedzy. System ignorujący solidne wykształcenie musi ulec rozkładowi. Do istnienia i rozwoju demokracji konieczne jest pewne fundamentalne kwantum wiedzy. Osłabienie autorytetu i zdemokratyzowanie uniwersytetów doprowadzi do upadku poziomu wykształcenia i do jego zbanalizowania.

W potrzebie poprawienia tego, co już osiągnęła ludzka myśl, nie ma chęci, aby wszystko niszczyć. Rewolucje nie liczą się z ofiarami i z konsekwencjami wprowadzanych zmian, i dlatego niejednokrotnie zaprzepaszczały dorobek pokoleń. Nie twierdzę, że Kant nie dokonał przewrotu w filozofii, lecz że nowatorstwo jego myśli było zakorzenione w doskonałej znajomości i zrozumieniu filozofii jego poprzedników. Kantowi leżała na sercu troska o prawdę; mając ją na uwadze, dokonywał krytyki i skonstruował własną filozofię. Zmiany w humanistyce dokonywały się zawsze bardzo powoli. W każdej nowej myśli należało zawsze odnaleźć to, co groźne i zabójcze, należało wszystko przemyśleć i zrozumieć, a potem dopiero pozwolić, by uniwersytet ją sobie przyswoił.

Znacznie trudniej jest uwierzyć intencjom postmodernistów, którzy w ogóle odrzucają prawdę. W imię czego dokonują swych krytyk i dekonstrukcji? Do czego dążą, dekonstruując przeszłość, jeśli prawda jest niczym tak szczególnym, by warto jej było poświęcić życie? Czym dla nich jest w ogóle cel myślenia? Paradoks postmodernisty polega też na tym, że jego krytyka prawdy, metafizyki i skorelowanego z nim uniwersytetu głoszona jest z uniwersyteckiej katedry! Uniwersytet powoli dokonuje reform, powoli przyswaja nowości, poddając je drobiazgowej analizie. Jest wobec nich nieufny, ponieważ pragnie, by go wzbogaciły, a nie zrujnowały.

Błędny wydaje się postulat uwspółcześniania nauk humanistycznych. One służą kształtowaniu się osoby. Osoba wykształcona, światła, o umyśle otwartym i bystrej inteligencji zdecydowanie łatwiej odnajdzie się w rzeczywistości, we współczesności, aniżeli wyznawca nieustannie dezaktualizujących się, lecz „nowoczesnych” doktryn. Nowe metody są nie do przecenienia w przypadku prowadzenia rzetelnych badań na polu na przykład filologii, historii, etnografii, socjologii czy nawet filozofii. Jednak ani nowoczesność, ani użyteczność nie mogą stać się kryterium prowadzonych badań. Kryterium tym powinna zawsze być prawda. Student, wstępując na uniwersytet na kierunek humanistyczny, chce zdobyć wykształcenie, wiedzę, mądrość, chce poznać prawdę. Ani nauczanie zawodu, ani użyteczne przygotowanie do nieustannie mutującego świata nie należy do zadań uniwersytetu. Nowoczesność nie musi z założenia być wrogiem prawdy. Niestety często się nim staje, a wszak ich sojusz byłby czymś najpożyteczniejszym.

Uniwersalizm lokalny

Nie sposób nie wspomnieć o zakorzenieniu humanistyki w tradycji, w kulturze lokalnej, w wartościach pielęgnowanych przez społeczeństwa, w których funkcjonują. Wspólnota akademicka jest częścią wspólnoty narodowej, religijnej i politycznej. Ludzie uniwersytetu zawsze są również obywatelami, wyznawcami, członkami rodzin. Ich praca znajduje się w ścisłej zależności z ich funkcjami społecznymi. Bez kultury, bez historii, bez wartości humanistyka nie ma sensu. Echa uniwersyteckich sporów kształtowały światopoglądy pokoleń. Zadaniem uniwersytetu jest kształcenie elit nadających charakter społeczeństwom i narodom. Zależność ta jest jeszcze wyraźniejsza, jeśli zauważymy, że na uniwersytet wstępują studenci uformowani przez wspólnoty, w których dorastali. Opuszczają go ludzie wpływający później na te wspólnoty, przez co kreują pośrednio późniejsze uniwersytety. Uniwersytet kształci swych przyszłych profesorów. Uniwersytet zanurzony jest w specyficzności wspólnoty. Niełatwo wyobrazić sobie uniwersytet abstrakcyjny, zbudowany na abstrakcyjnej kulturze, abstrakcyjnych wartościach i abstrakcyjnej historii. W przeciwieństwie do międzynarodowej elity fizyków, ciężko znaleźć międzynarodowego socjologa czy prawnika. Nie widzę sprzeczności między absolutnością prawdy a koniecznością swoistej partykularyzacji uniwersytetu do poszczególnych wspólnot, korzystania z bogactwa duchowego wspólnot lokalnych przy równoczesnym wnoszeniu wkładu w to bogactwo. Te same wartości mają zawsze różne odcienie w różnych społecznościach. Historyczność i zakorzenienie nie jest niczym innym, jak zrozumieniem okoliczności powstania pojęć, których przyswojenie niezbędne jest do ich pełnego zrozumienia. Postulowanie przeze mnie cechy uniwersytetu: oparcie na autorytecie, hierarchiczność, metodyczny sceptycyzm, przekładanie reform i samorzutnej ewolucji nad rewolucję, szacunek dla tradycji, świadomość wspólnotowości, umiarkowany entuzjazm dla demokracji, świadomość ludzkich ograniczeń są elementami klasycznej definicji konserwatyzmu. Konserwatyzmu rozumianego nie jako zamkniętego tradycjonalizmu, ale jako programu statecznego rozwoju ukierunkowanego na najważniejsze wartości. Programu uznającego ludzkie ograniczenia, a równocześnie wielkie możliwości ludzkiej myśli w zgłębianiu prawdy, wyrażające się w cierpliwej pracy, a nie w fajerwerkach rewolucji rujnującej świat. Konserwatyzm nie odrzuca bezkrytycznie wszystkiego, co nowe. On dba, by nowość nie stała się najwyższym kryterium, by nowoczesność nie zaszkodziła prawdzie. Uniwersytet winien być nie tylko niedemokratyczny, ale również konserwatywny.

Moje przekonanie o konserwatywnej naturze uniwersytetu nie świadczy, iż nie widzę potrzeby głębokich i często bolesnych reform naszych uniwersytetów. Plan reform pozostawiam fachowcom, chciałem się jedynie zastanowić nad sensem uniwersytetu, nad tym, jak powinno się rozumieć jego zadanie i misję.

* Tekst został opublikowany w pierwszej tece kwartalnika „Pressje„.