Musiałek: NATO ważne dla Sikorskiego
W tekście „Europejskie aspiracje Sikorskiego” Marcin Ociepa kibicuje Sikorskiemu w rywalizacji o stanowisko szefa NATO. Pisze, że polski potencjał ludnościowy, gospodarczy oraz polityczny powinien stawiać nas w pierwszej linii walki o takie nominacje. Problem w tym, że niekoniecznie- pisze Paweł Musiałek.
Owszem, potencjał Polski jest na tyle duży, że taka nominacja jest w naszym zasięgu. Szczególnie, że ubiegać o nią chce się polityk mający wysoką ocenę na arenie międzynarodowej. Warto jednak rozważyć wszystkie za i przeciw.
Stanowisko szefa NATO, podobnie jak szefa unijnej dyplomacji, jest przede wszystkim prestiżowe. Nie daje realnych instrumentów działania. Nie pozwala istotnie wpływać na kierowaną organizację. Kluczowe bowiem zdanie ma, owszem, szef – ale amerykańskiej obrony. Dysponując większością zasobów organizacji, Stany Zjednoczone kreują politykę Sojuszu, a inne państwa mogą ewentualnie dokonywać korekt. Szefowi NATO pozostaje jedynie ogłaszanie podejmowanych decyzji na konferencjach prasowych. Jest więc on raczej rzecznikiem Sojuszu niż jego realnym przywódcą.
Mówiąc o korzyściach, niektórzy wskazują, że taka posada daje niewymierny, ale istotny zakulisowy wpływ. Szukając empirycznej weryfikacji takiej oceny, warto więc zapytać, jakie korzyści dla Polski dało szefostwo sympatycznego Jerzego Buzka jako przewodniczącego Parlamentu Europejskiego? Jakie istotne dla Polski sprawy zostały załatwione? Ba, jakie sprawy udało się choćby postawić na unijnej agendzie?
Inni stwierdzają, że wystarczająca korzyścią jest sam prestiż. Stawiając sprawę jasno – lepiej mieć własnego szefa NATO niż go nie mieć, zysk jest oczywisty. Ale to niewłaściwie opisany problem, bo prestiż kosztuje. Wspierając określone kandydatury, państwa nie robią tego za darmo. Oczywiście waluta jest niewymierna i dotyczy jedynie pewnych dyplomatycznych zobowiązań, ale i to niemało. Forsując Sikorskiego, czy jakiegokolwiek innego polskiego polityka, na to stanowisko trzeba pamiętać, że zmniejszamy szanse na inne posady. Często nie tak prestiżowe, ale za to mające duże znaczenie dla realizacji naszych interesów. Warto to podkreślić, ponieważ Polska jest wciąż wyraźnie niedoreprezentowana w unijnych strukturach, w których rozgrywają się kluczowe dla polskiego interesu sprawy. Mam na myśli nie tylko najwyższe decyzyjne stanowiska, ale także urzędnicze posady średniego szczebla. Dotyczy to przede wszystkim Komisji Europejskiej, ale także i unijnej służby dyplomatycznej.
To prawda, że Polska to znaczący europejski kraj, którego kandydat liczyłby się w walce o posadę na szefa Paktu Północnoatlantyckiego. Ale właśnie ze względu na nasz potencjał warto, abyśmy nie podniecali się takimi błyskotkami. Warto o tym przypominać, bo w kraju, którego obywatele wciąż potrzebują dowartościowania z zagranicy, łatwo przeszacować realną wartość prestiżu.
Batalię o posadę szefa NATO powinniśmy potraktować jako dobrą kartę przetargową i poprzeć tę propozycję, która przyniesie Polsce najwięcej korzyści. W tym kontekście warto przemyśleć, czy nie poprzeć czy nawet nie zaproponować kandydatury z innego kraju Europy Środkowo-Wschodniej. Dla takich państw jak Czechy czy Litwa objęcie takiego stanowiska jest szczytem dyplomatycznych możliwości i prestiżowym awansem. Dlatego dzięki naszej pomocy zyskalibyśmy dyplomatyczne punkty w regionie, pozycjonując się jako patron i promotor interesów całego obszaru. Tę walutę będziemy mogli wydać, gdy będziemy potrzebować wsparcia w innych ważnych dla nas sprawach. Ponadto z dużym prawdopodobieństwem szef NATO pochodzący z jakikolwiek państwa naszego regionu będzie miał zbliżone do naszego stanowisko w kluczowych sprawach dla Sojuszu. Podsumowując, jak słusznie konkluduje na końcu swojego tekstu Ociepa, warto najpierw zapytać, jakie cele stawia przed sobą polska polityka zagraniczna, a dopiero później, jakich stanowisk potrzebujemy, by je realizować. Skierowanie całej pary na Sikorskiego nie musi wcale nam się opłacać.