Musiałek: Uczmy się od Niemców. Powyborcze wnioski dla Polski
Wybory do Bundestagu potwierdziły dominację Angeli Merkel i CDU na niemieckiej scenie politycznej. Duża zbieżność stanowisk w ważnych dla Polski sprawach powoduje, że wynik rywalizacji wyborczej nie miał jednak dla naszego kraju dużego znaczenia. Niemiecką scenę warto mimo tego obserwować, aby uczyć się politycznej kultury.
FDP za burtą
Niespodzianki nie było. Zdecydowana wygrana faworyta wyborów, CDU, potwierdziła zapowiadaną w sondażach znaczącą przewagę tej partii nad opozycyjnym SPD. Jedyne emocje związane były z rozdaniem dla partii drugo- i trzecioligowych. Koalicjant chadeków, FDP, po raz pierwszy od 1949 r. nie przekroczył progu 5%. Nie było to jednak sensacją, jeśli wziąć pod uwagę słabe notowania liberałów od wielu miesięcy. Inna partia, która walczyła o przekroczenie progu wyborczego, to „Alternatywa dla Niemiec” – jedyne eurosceptyczne ugrupowanie, które liczyło się w rywalizacji wyborczej. Dla tej stworzonej zaledwie kilka miesięcy temu partii również zabrakło miejsca w Bundestagu, aczkolwiek wynik 4,7% jest oceniany jako bardzo dobry i nie przekreślający szans w kolejnych wyborach.
Porażka FDP powoduje, że mamy niewiadomą w postaci przyszłego koalicjanta CDU. Wydaje się, że najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada „wielką koalicję” z SPD. Dla obserwujących polską scenę polityczną koalicja dwóch największych partii może wydawać się abstrakcyjna, ale Niemcy już testowali takie rozwiązanie w latach 2005-2009. Zresztą w ocenie Niemców działała ona bardzo sprawnie, dlatego takie wyjście będzie dla nich najbardziej naturalne. To, czy do niej dojdzie, będzie zależało przede wszystkim od opozycyjnego SPD. Socjaldemokraci mogą jednak nie być chętni do współpracy, mając na uwadze osłabienie partii w wyniku poprzedniej koalicji z chadekami. Tym bardziej, że w tej nadchodzącej mieliby dużo słabszą pozycję niż w latach 2005-2009 i jeszcze trudniej będzie im wygrać następne wybory. Alternatywą dla chadeków jest partia zielonych, ale ze względu na różnice ideologiczne i w programiepolityki fiskalnej stanowi ona dla CDU wariant B.
Niemieckie wybory w Polsce
Tyle o perspektywie Niemiec. Co warte jest podkreślenia z polskiej perspektywy, to przede wszystkim duże zainteresowanie naszych mediów wyborczą rywalizacją za Odrą. Można było odnieść wrażenie, że pod względem zajmowanego czasu antenowego zbliżała się ona do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. U źródeł zainteresowania wyborami tak w RFN, jak i w USA leży przede wszystkim pytanie, jakie będą ich skutki dla naszego kraju. Jakie rozdanie jest dla naszego kraju najbardziej optymalne? Jaka partia będzie nam najbardziej sprzyjać? Jaki prezydent zapewni rozwiązanie spornych spraw? Wybory w Niemczech dobrze ukazały coś, o czym zawsze powinniśmy pamiętać, rozważając kolejne scenariusze.
Otóż polityka zagraniczna najbardziej znaczących państw nie zmienia się z dnia na dzień i najczęściej obserwujemy więcej kontynuacji niż zmian, raczej korektę niż rewolucję. Zauważalna jest prawidłowość, że im bardziej znaczące państwo na arenie międzynarodowej, tym więcej ma ono ponadlokalnych interesów i tym mniejsze są ewentualne zmiany po przekazaniu steru. Metaforycznie rzecz ujmując, polityczne potęgi są jak okręty – duże, mało zwrotne, wewnątrz których trybiki muszą mielić długo i dlatego powoli zmieniają kurs. Wielość i różnorodność interesów powoduje dużą stabilność głównego nurtu, który zaburzają najczęściej nie zmiany polityczne, ale czynniki zewnętrzne. Ta prawidłowość dotyczy przede wszystkim państw o wysokiej kulturze politycznej, w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych i Niemiec, państw, które mają szczególne znaczenie dla Polski. Barack Obama czarował wyborców nowym politycznym tchnieniem, „zmianą”, a nie był w stanie nawet zamknąć symbolicznej bazy w Guantanamo, nie mówiąc już o szybkim wycofaniu amerykańskich wojsk z Iraku. Nie inaczej jest w przypadku Niemiec, kraju, gdzie w ciągu ponad 60-letniego okresu powojennego rządziło zaledwie 8 kanclerzy. Angela Merkel była bardziej krytyczna wobec Rosji niż jej poprzednik Gerhard Schroeder, ale nie zaniechała budowy gazociągu Nord Stream, strategicznego dla RFN i współpracy z Kremlem.
Obserwując wybory parlamentarne u zachodnich sąsiadów, nie należy więc oczekiwać przełomu i na siłę szukać polskiego sojusznika. Różnice między partami co do koncepcji polityki zagranicznej, w tym europejskiej, są niewielkie, a w kontekście przychylności wobec polskich interesów często się równoważą. O ile w polityce wschodniej bardziej korzystna dla Polski jest stonowana współpraca z Rosją CDU, o tyle w kwestii polityki historycznej wygodniejszym partnerem jest SPD. Na tym w zasadzie znaczące dla Polski kwestie w niemieckiej polityce zagranicznej się kończą. Niemiecka klasa polityczna jest bardzo silnie skonsolidowana wokół narodowych celów, co osłabia znaczenie wyborczego wyniku dla międzynarodowej szachownicy. Świetnym tego przykładem jest polityka wobec strefy euro, a także Energiewende – niemiecka rewolucja energetyczna. Te dwie kwestie były najszerzej dyskutowanymi sprawami w czasie kampanii i jednocześnie miały dla Polski kluczowe znaczenie. Kierunek niemieckiej energetyki będzie bowiem rzutował na stanowisko na forum UE, a przez to wpływał na ewentualne koszty unijnego kursu na OZE. Decyzja dotycząca ratowania strefy euro ma z kolei fundamentalne znaczenie dla politycznego ładu w Europie. W tych kwestiach niemal wszystkie partie są zgodne co do idei i różnią się jedynie w szczegółach. To pokazuje, że jeśli chcemy przewidywać politykę zagraniczną, powinniśmy analizować przede wszystkim ich interesy, a nie partyjne programy, które są wobec nich wtórne.
Uczmy się politycznej kultury
Najważniejszym dla Polski wnioskiem z wyborów nie jest ich wynik, bo stawka, z przytoczonych powyżej powodów, nie jest wysoka. Wybory to przede wszystkim dobra lekcja dla naszych decydentów, jak powinna wyglądać dobra polityka. Jak osiągać konsensus wokół najważniejszych spraw. Jak rywalizować bez szkody dla dobra wspólnego. Warto o tym przypominać, bo coraz częściej polscy politycy godzą się z jakością polityki nad Wisłą pod hasłem „widocznie tak musi być”. Akceptują brutalną walkę o władzę, w której nie ma barier i kosztów niewartych poniesienia w politycznej rywalizacji, niestety także tych dotyczących naszych żywotnych interesów w polityce zagranicznej. Można odnieść nawet wrażenie, że sprawy zagraniczne są największą ofiarą wojny polsko-polskiej. O ile brutalność polityki nie jest niczym szczególnym w III RP, to pogodzenie się z niskimi standardami już niekoniecznie.
Ale na wskazówkach dla polityków nie koniec. Wynik, jaki powinien utkwić w świadomości Polaków, to nie tylko 42% imponującego poparcia, jakie otrzymała CDU. Liczba dnia to przede wszystkim 71. Tyle procent wyniosła frekwencja wyborcza w niedzielnych wyborach. Warto podkreślić, że prawie ¾ dorosłych Niemców poszło na wybory, które nie miały szczególnego znaczenia, bo od dawna miały swojego zwycięzcę – a nawet gdyby nie miały, i tak by politycznie niewiele zmieniły. W Polsce, gdzie każde wybory parlamentarne decydują o być albo nie być dla wielu (często czołowych) partii i polityków, średnio zaledwie co drugi Polak bierze w nich udział. W przełomowych dla Polski wyborach do sejmu kontraktowego frekwencja nie przekroczyła 63%, a zaledwie dwa lata później w pierwszych wolnych wyborach III RP uczestniczyło jedynie 43% uprawnionych do głosowania. Frekwencja wyborcza przekraczająca 71%, pokazuje, że najważniejszym wygranym wyborów w Niemczech, nie tylko zresztą tych wczorajszych, i największą polityczną siłą RFN są jej obywatele. Nie mieszkańcy, a obywatele właśnie. Lekcja kultury politycznej i obywatelskiego zaangażowania to najważniejsze dla Polski wnioski po niedzielnych wyborach. Uczmy się od Niemców.