Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Sebastian Gałecki  21 września 2013

Gałecki: Czas zmienić myślenie o eugenice! Na zawsze

Sebastian Gałecki  21 września 2013
przeczytanie zajmie 4 min

Tekst Jakuba Nocha zdaniem wielu będzie budził uśpione potwory. Warto zatem zauważyć, że sen to jednak nie śmierć: z definicji jest stanem nietrwałym, który w każdej chwili może się zakończyć.

Eugenika jest ideą, która ma blisko dwuipółtysiącletnią historię. Noch o tym nie wspomniał, ale jej źródeł bioetycy doszukują się w starożytnej Sparcie, w której słabe lub chore noworodki porzucane były w Apothetai – jaskini w trudno dostępnych górach, skazując je tym samym na pewną śmierć. Likwidowanie słabych jednostek to nie jedyna cecha, która od czasów Sparty powtarza się we wszelkich projektach eugenicznych: od dwudziestu pięciu wieków ich fundamentalnym elementem jest kluczowa rola państwa w określaniu tego, kto ma prawo do życia. Spartiaci mieli prawo do spłodzenia potomstwa, jednak o tym, które dzieci zostaną przyjęte do społeczeństwa (a tym samym przeżyją), decydowała rada starszych, rodzaj dzisiejszego parlamentu.

Te dwa elementy stanowią konstytutywne i konieczne elementy idei eugeniki. Tak przynajmniej uważa znacząca większość bioetyków oraz historyków. Większość książek poświęconych tej kwestii ocenia ją jednoznacznie krytycznie. Tak jest w głośnej Wojnie przeciw słabym Edwina Blacka, opisującej amerykański (tak, tak – także ten „raj wolności” miał swój projekt eugeniczny!) sen o doskonałym Amerykaninie; równie krytyczne są Higieniści Macieja Bielawskiego. Dlaczego zatem dziś ktokolwiek „budzi potwora”, sugerując, że być może nadszedł czas, by zmienić naszą ocenę eugeniki? Czy sam fakt, iż stosowali ją naziści, z całą mocą musi oznaczać, że jest zła?

Jako ktoś, kto od kilku ładnych lat zajmuje się bioetyką, potrafię udzielić tylko takiej odpowiedzi na powyższe pytanie: dzieje się tak, ponieważ utylitarystyczne myślenie wciąż jest w nas, ludziach Zachodu, obecne. Wciąż nam się wydaje, podobnie jak profesorowi UW, że choć co prawda „wciąż istnieje zagrożenie” związane z eugeniką, to jednak „w Europie takiego zagrożenia raczej nie ma”. Naiwność ludzka nie zna granic, jak mawia moja mama. Czy niczego się nie nauczyliśmy z historii? A może jesteśmy po prostu tak zadufani w sobie, że uważamy się za radykalnie lepszych i mądrzejszych od tych, którzy żyli ledwie sto czy pięćdziesiąt lat temu? Szept „Na pewno nie umrzecie!” wciąż rozlega się w uszach wielu, i wielu skłonnych jest mu uwierzyć.

Wróćmy zatem do zagrożeń. Co z pytaniem o to, „kto miałby decydować o tym, które cechy są najlepsze” i które „życie jest godne życia”? Dzisiejszym utylitarystom, wyznającym ekonomiczną zasadę rachunku zysków i strat także w obszarze moralności, wydaje się, że znaleźli genialne rozwiązanie tego problemu: niech rodzice decydują o tym, jakiego dziecka chcą; niech prawo stwarzania (no bo przecież już nie prokreacji) i unicestwiania mają ci, którzy są bezpośrednio związani z potomstwem. Czy nie na tym pomyśle oparta jest idea selektywnej implantacji w procedurze in vitro: rodzice mają mieć prawo zamówienia niebieskookiego chłopczyka, odpornego na nowotwory i rokującego duże szanse na karierę naukową? Czy nie do tego sprowadza się prawna dopuszczalność aborcji płodów obciążonych wadami genetycznymi? Najbardziej znany dziś bioetyk nurtu utylitarystycznego, Peter Singer, w swoim bestsellerze Etyka praktyczna idzie jeszcze dalej: Obecnie rodzice mogą wybrać, czy utrzymać, czy zniszczyć ich niepełnosprawne dzieci, tylko jeśli zdarzy się, że niepełnosprawność będzie wykryta podczas ciąży. Nie ma logicznych podstaw, by ograniczyć wybór rodziców do tych szczególnych przypadków niepełnosprawności.

Czy myśl, że to rodzice będą „powiedzmy, tydzień czy miesiąc po narodzinach” decydowali, czy ich dziecko ma przeżyć, czy zostać zabite, mniej nas oburza niż idea, że to parlament będzie tę decyzję podejmował? Dla osób uznających osobowy status ludzkich zarodków i płodów (a tych w Polsce jest chyba nadal większość) już sama selekcja embrionów w procedurze in vitro będzie uśmiercaniem ludzi z powodu posiadanych wad genetycznych, niewłaściwej płci lub koloru oczu.

I obalmy wreszcie mit, że im więcej wiemy o skutecznym in vitro i doborze genów, tym więcej możliwości w rękach lekarzy. Każdemu mogą przecież zapewnić poczęcie zupełnie zdrowego, pozbawionego ułomności dziecka! Większość osób dziś poddających się procedurze zapłodnienia pozaustrojowego posiada niezdiagnozowane schorzenie, z dużym prawdopodobieństwem genetyczne. Widzicie już niekonsekwencję bioetyków-utylitarystów? Eu-genika znaczy „dobre geny”: znaczna część osób niepłodnych – z całym szacunkiem im należnym – pod względem medycznym jest obdarzona jakimś „złym genem”, chorobą mającą podłoże genetyczne, przed którą natura broni się, nie dopuszczając do jej przeniesienia na potomstwo. Tak niestety działają prawa przyrody, ów brutalny „dobór naturalny”. Nie mówmy zatem, że procedura in vitro jest sposobem, „by nigdy więcej nie ronić łez nad losem dzieci ciężko upośledzonych i chorych genetycznie”. Ona niestety zwiększa to ryzyko.

Eugenika nie jest już „potworem śpiącym” – jest drzemiącym demonem, który w każdym momencie może się obudzić. Jedynym sposobem, by tę ideę raz na zawsze zabić, jest – paradoksalnie – to, co w tytule swojego artykułu proponuje Jakub Noch: „Czas zmienić myślenie o eugenice” (tu nastąpić powinien jednak wykrzyknik, a nie zapytajnik). Po grecku eu-genika to „dobry gen”; w tym samym języku „zmiana myślenia” to meta-noia, nawrócenie. Nawróćmy się, radykalnie odrzucając ideę eugeniki – zanim będzie za późno i drzemiący potwór znów się obudzi.