Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Anna Wańczyk  19 września 2013

Wańczyk: Po co te wybory?

Anna Wańczyk  19 września 2013
przeczytanie zajmie 4 min

Dobiega końca kampania wyborcza – dla jednych bardziej wyczerpująca (Peer Steinbrück), dla innych mniej (Angela Merkel). Już 22 września Niemcy ruszą do urn, by… no właśnie, po co? Czego oczekują? Choć los obecnej koalicji jest niepewny, Angela Merkel najprawdopodobniej zostanie kanclerzem po raz trzeci.

Cisza przedwyborcza

Obywatele Niemiec, w najbliższą niedzielę zdecydują o tym, kto przez najbliższe cztery lata będzie reprezentował ich w parlamencie federalnym i podejmował najważniejsze decyzje. Można odnieść wrażenie, że zarówno na portalach zachodnich (nie licząc, rzecz jasna, tych niemieckich), jak i polskich temat ten nie był zbyt często obecny, mimo bliskości wyborów. Dlaczego?

Po pierwsze, media na całym świecie niemal pękają w szwach od nawału informacji o wydarzeniach w Syrii i decyzjach, jakie zapadają w tej sprawie. Drugim, w zasadzie głównym, powodem jest fakt, że choć dokładnego wyniku wyborów nie jesteśmy w stanie przewidzieć, sama kampania była wręcz nudna. Sondaże nie wskazują na to, by na niemieckiej scenie politycznej miały nastąpić rewolucyjne zmiany. I właśnie dlatego, w poszukiwaniu jakichkolwiek sensacji, próbuje się wykrzesać emocje, skupiając uwagę wokół osób potencjalnych kanclerzy.

Dwie twarze Angeli

Mimo, iż jest to już trzecia z rzędu kampania przedwyborcza z jej udziałem, sama Angela Merkel wciąż pozostaje jej najbardziej interesującą częścią. Jedni zarzucają jej brak charyzmy i populizm, inni – jak chociażby The Economist – tworzą peany na jej cześć, mówiąc, że właśnie dzięki wdrażaniu decyzji popieranych przez większość rządzącą oraz poprzez swój nienaganny, aczkolwiek nie nadzwyczajny wizerunek stała się dla Niemców Mutti: matką-lwicą, która za wszelką cenę pragnie zapewnić swojemu stadku dobrobyt i bezpieczeństwo. Nie da się zaprzeczyć, że żaden kanclerz nie był w stanie utrzymać tak mocnej pozycji aż do ósmego roku swoich rządów.

Rządy te przypadły bowiem na trudny czas. Od pięciu lat Europę pustoszy kryzys ekonomiczny. Gospodarka niemiecka natomiast, także dzięki decyzjom pani kanclerz, jest w relatywnie dobrej sytuacji. I choć stopa wzrostu gospodarczego nie powala (ale wciąż jest pozytywna), to wskaźnik będący zmorą niemal na całym kontynencie – stopa bezrobocia – w Niemczech stale spada. Obecnie jest niższa niż przed wybuchem kryzysu i jedna z najniższych w Europie – 5,3% (wyprzedza tylko Austria – 4,8%). Jest to także kraj z najniższym odsetkiem bezrobocia wśród osób młodych – przy 53,2% w Hiszpanii czy 55,3% w Grecji, niemieckie 8,1% wygląda wręcz wzorowo.

Niemiecka Mutti Merkel nie jest jednak tą kanclerz, którą zna cała reszta Europy. Matka chrzestna (niem. die Patin), jak trafnie, moim zdaniem, określiła ją w swojej książce Gertrude Höhle, pokazała już, że potrafi sprawnie tworzyć solidne podstawy do współpracy na najwyższych szczeblach władzy oraz rozdawać karty w Unii Europejskiej. Udowodniła także, tuż przed otwarciem wystawy w St. Petersburgu, że wie, jak należy rozmawiać z Władimirem Putinem.

Żelaznej pani kanclerz, SPD przeciwstawiła człowieka, który już raz ogłosił wycofanie się z polityki. W roli byłego ministra finansów potrafił zadbać o własne zarobki – jako doradca finansowy dużych banków i gościnny wykładowca na uczelniach. Mimo, iż jego praca w resorcie oceniana jest raczej dobrze, nie pomógł sobie, popełniając błędy pogarszające wizerunek, jak chociażby ostatnio opublikowane zdjęcia z wystawionym środkowym palcem. Także w związku ze swoją działalnością pozaparlamentarną został przed rozpoczęciem kampanii zmuszony do ujawnienia zarobków. Z milionami na koncie stał się o wiele mniej wiarygodny w roli socjaldemokraty. W porównaniu do niego, Merkel, konsekwentnie odcinająca życie prywatne od polityki, nawet po dwóch kadencjach wygląda niemal krystalicznie.

Burzy nie będzie

Na niemieckiej scenie politycznej liczy się obecnie 8 partii. Są to cztery partie prawicowe: Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) wraz z siostrzaną Unią Chrześcijańsko-Społeczną (CSU), działającą tylko w Bawarii, centroprawicowa Wolna Partia Demokratyczna (FDP) i nowopowstała eurosceptyczna partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) oraz cztery lewicowe: najstarsza i licząca najwięcej członków Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD), Lewica (Die Linke), Zieloni (Die Grünen) i Niemiecka Partia Piracka (PIRATEN). Wszystko wskazuje na to, że po raz trzeci z rzędu najwyższy wynik w wyborach federalnych uzyskają CDU/CSU. Nie będzie to jednak miażdżące zwycięstwo (jak tydzień temu podczas wyborów do bawarskiego Landtagu). Po raz kolejny, aby uzyskać wystarczającą większość do wyboru kanclerza, będą oni potrzebować koalicji.

Angela Merkel zapowiedziała, że chciałaby utrzymać koalicję w obecnym kształcie: CDU/CSU + FDP. Jednak jako, że FDP może mieć w tym roku problem z przekroczeniem pięcioprocentowego progu wyborczego, chadecja musi szukać innych rozwiązań. Choć Steinbrück oficjalnie wyraził niechęć do wejścia w koalicję z partią Merkel, coraz bardziej prawdopodobny staje się powrót tzw. „wielkiej koalicji” CDU/CSU z SPD. Miałoby to miejsce już drugi raz podczas trzech kadencji Merkel. Także liderzy SPD zaczynają się powoli przekonywać o konieczności tego rozwiązania – wymarzony sojusz z Zielonymi, który funkcjonuje w kilku landach, w Bundestagu nie wystarczy do uzyskania większości. Merkel może być zatem spokojna o swą posadę. Jakkolwiek roszady nie powinny osłabić jej ugruntowanej pozycji na arenie międzynarodowej, w kraju jej władza może zostać ograniczona przez koalicjanta.

Gospodarka, głupcze!

Niemcy nie idą do urn obojętni. Dla naszych przezornych i dobrze zorganizowanych sąsiadów najważniejsza jest stabilna i przynajmniej tak silna jak dotąd gospodarka. Jesli ufać statystykom, 76% Niemców jest usatysfakcjonowanych swoją obecną sytuacją. Idą więc głosować po to, by utrzymać dzisiejszy poziom życia. To, co ich interesuje, to tańsze opłaty za dostawy energii, miejsca pracy, polityka imigracyjna – rzeczy, które bezpośrednio ich dotyczą. Nie chcą jednak, by ich dobrobyt zamienił się w międzynarodową dobroczynność. Mniej zainteresowani są więc polityką zaciskania pasa na południu Europy czy zaangażowaniem w interwencję w Syrii. Prawdopodobieństwo wyboru Merkel na trzecią kadencję potwierdza więc, że nie tylko charyzma może być przepustką do sukcesu.

My także, pomimo nudy, jaka panuje przed wyborami po drugiej stronie Odry, powinniśmy się im pilnie przypatrywać. Bo w momencie, kiedy Bruksela nie jest w stanie zapanować nad tym, co dzieje się w strefie euro, „Merkozy” – główna siła napędowa europejskich reform – już nie istnieje, a Francja musi zająć się własną gospodarką, to właśnie Niemcy będą dyktować warunki.