Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Wojciech Jakóbik  15 września 2013

Jakóbik: Nie róbmy więcej takich filmów!

Wojciech Jakóbik  15 września 2013
przeczytanie zajmie 3 min

Film „Sierpniowe Niebo. 63 dni chwały” to jedno wielkie rozczarowanie. Kilka budzących refleksję wątków w żaden sposób nie broni całości filmu, który woła o pomstę do nieba. Minęły już 24 lata, a III RP wciąż nie jest w stanie stworzyć prawdziwego dzieła, który w godny sposób uczciłoby ofiarę powstańców.

Nie będę doszukiwał się w filmie Ireneusza Dobrowolskiego inspiracji Quentinem Tarantino, ani na wpół komiksowymi produkcjami typu „Sin City”, czy „300”. „Sierpniowe niebo” nie wytrzyma takiego porównania, pomimo zastosowania pomieszanej sekwencji wątków oraz czarnobiałych wstawek. Można by właściwie skwitować ten film w jednym zdaniu. To nieskładna opowieść o Powstaniu Warszawskim ginąca w cieniu astrologii, słabej poetyki oraz żyda-czarownika ukrytego w szafie. Sami Państwo sprawdźcie o co chodzi z tym ostatnim, jeśli jesteście gotowi przetrawić pomieszanie tragedii sierpnia 1944 z pentagramami oraz magicznymi zaklęciami (sic!).

W filmie pojawiają się motywy faustyczne oraz horoskop, jest nawet buddyzm, ale pominięto za to wątki chrześcijańskie. Widocznie miało być trendy. Do współpracy zaproszono polskich raperów z Hemp Gru, których kojarzę z nagrań o marihuanie i walce z policją. Ich utwory w wydaniu patriotycznym są elementem ścieżki dźwiękowej „Sierpniowego nieba”, a muzycy grają również w samym filmie. Czego jednak można się było spodziewać, panowie grają jak drewniaki i nie pomaga im fakt, że wzięli się za aktorską chałturę w szczytnym celu. Zresztą nawet najlepsza gra aktorska nie poradziłaby nic na sztywne i mało przekonujące dialogi, które bardziej męczą, niż cokolwiek sensownego przekazują. Nawet najlepsi aktorzy z obsady tego filmu nie potrafią ich odegrać w sposób wiarygodny.

Akcja toczy się w kilku rzeczywistościach naraz, ale nie wychodzi z tego majstersztyk na kształt Pulp Fiction. Efektem końcowym jest opowieść o horoskopie wróżącym rzeź Woli oraz pamiętniku powstańca, odnalezionego przez przypadek na placu budowy nowych mieszkań. Odkrycie hamuje prace robotników, co niezwykle rozsierdza dewelopera, który za łapówkę buduje tam osiedle, korzystając z luk w planie zabudowania przestrzennego dla okolicy. To jeden z elementów antykomunistycznych, które pojawiają się kilka razy w filmie, i choć miłe dla konserwatysty, to jednak w żaden sposób nie ratują tego gniota. Jeśli chodzi o dalszą akcję, to o sprawie szybko dowiaduje się Wilku i jego wierny kumpel Bilon z Hemp Gru, osiedlowy wywiad uruchamia swe kontakty i…

I nic. Film jest na siłę udziwniony i przekombinowany. Elementy poetyckie zamiast pobudzać do refleksji, odrzucają. Wątki magiczne są po prostu nie na miejscu, a ich aranżacja wywołuje zażenowanie, a wręcz złość. Twórca całkowicie odpłynął. „Sierpniowe niebo” to narkotyczny koszmar o filmie poświęconym Powstaniu Warszawskiemu. Nie jest to jednak wizja skali Witkacego. Jeśli autor scenariusza pisał podobnie jak twórca Szewców – na narkotykach, to powinien szybko zmienić dilera. Zgniłą wisienką na torcie jest scena w której, tuż po rozwiązaniu akcji, nasi dzielni raperzy podchodzą do kilkudziesięcioletnich powstańców i przybijają z nimi piony jak na osiedlowych ziomów przystało.

Wiązałem duże nadzieje z tym filmem, dlatego udałem się z żoną na jego premierę. Przed seansem cieszyłem się, że powstaje kolejny materiał, który przybliży odbiorcom historię powstańczego zrywu z 1944 roku. Teraz boję się, że młodzież szkolna masowo pójdzie na to dziadostwo do kina i kolejny raz zrazi się do ważnego tematu z polskiej historii. Jeżeli gniot pt. „1920 Bitwa Warszawska” wbił w moje kinomańskie serce nóż, to Sierpniowe niebo go kilkukrotnie wykręciło i pozostawiło po nim wielką, krwawą dziurę. Naprawdę byłoby o wiele lepiej dla pamięci o poległych, by ten film nigdy nie powstał.  Tytuł zapowiadał opis 63 dni chwały. Wyszło 90 minut – jakby pewnie powiedział Wilku z HG – zwały. A wystarczyło rzetelnie i poprawnie warsztatowo opisać jedną z setek tragicznych, ale jednocześnie pięknych opowieści z samego Powstania.