Orzeł: Zróbmy to jak Niemcy
Oglądając jeden z odcinków brytyjskiego programu motoryzacyjnego Top Gear, można było zobaczyć, jak dziennikarze James May i Richard Hammond w porsche panamera ścigali się z… listem wysłanym Royal Mail. Na trasie z południowego na północny kraniec Zjednoczonego Królestwa o włos lepsza okazała się Poczta, co w Polsce byłoby w zasadzie nie do pomyślenia, pomimo stanu naszych dróg i lasu fotoradarów.
Skostniała instytucja Poczty Polskiej nie zmieniła się od kilkudziesięciu lat, mimo że świat dookoła poszedł do przodu. Przede wszystkim europejskie prawo pocztowe wymusiło liberalizację rynku tych usług, co w zasadzie położyło kres formalnemu monopolowi państwowego molocha, jeśli chodzi o przesyłki o niskiej gramaturze. Formalnemu, gdyż już wcześniej całkowicie prywatna firma inPost potrafiła obejść ten przepis, dołączając do listu blaszkę, która podnosiła jego masę. Mimo tej niedogodności, przedsiębiorstwo założone przez Rafała Brzoskę jest w stanie osiągać zyski, a paczkomaty możemy zauważyć w wielu miejscach kraju.
Liberalizacja przepisów w przypadku przesyłek do 50 gramów to mocny, ale nie ostateczny cios wyprowadzony narodowemu operatorowi, który przyśpieszy jego odcięcie od państwowego garnuszka. Na przykładzie poczty widać, że komuna ciągle trzyma się mocno i wcale nie zamierza oddawać pola. Zacznijmy jednak od innej kwestii.
Przede wszystkim kolejne zarządy przespały szansę, jaką dawał monopol, a co za tym idzie, mocną pozycję Poczty Polskiej. Szansę na stworzenie sprawnego, przynoszącego dochody przedsiębiorstwa państwowego, podobnego właśnie do wspomnianej już brytyjskiej poczty. Niestety wieloletnie zaniedbania i nieumiejętność dostosowania się do reguł wolnorynkowej gry przynoszą efekty do dziś, głównie w wynikach finansowych. Prezesi nie chcieli lub nie umieli przewidzieć, że eldorado kiedyś może się skończyć.
Peter Drucker, jeden z ojców współczesnego zarządzania, sformułował siedem reguł, pośród których znalazł się punkt mówiący, iż „zarządzanie musi być zorientowane na podstawowy i najważniejszy rezultat, jakim jest zadowolony klient”. Przez zbyt wiele lat (a czasem nawet do dziś) w lokalach Poczty Polskiej pokutował pogląd, że ktoś taki nie istnieje. Jest petent, który ma być dla urzędnika, a nie ów urzędnik dla niego. Niestety wizerunku nie da się zmienić jak za dotknięciem różdżki, wraz z modelową placówką i nowoczesnym logo, w którym internauci widzą jednak leżącego człowieka z rękami założonymi za głowę – symbol lenistwa. Silne związki zawodowe starają się blokować zmiany w strukturze spółki, a przecież dane za rok 2012 wskazują, że 90 tysięcy pracowników wypracowało obrót w wysokości jedynie około 1,5 miliarda euro. Tymczasem w DHL przy 430 tysięcy zatrudnionych wyniósł on ponad 55 miliardów. Zgodnie z zapowiedziami, do końca 2013 roku zwolniona ma zostać co szósta osoba, jednak to ciągle zbyt mało.
Awersję naszych rodaków do usług Poczty Polskiej jak na dłoni widać w sektorze przesyłek kurierskich. Pocztex nigdy nie był rzeczywistą konkurencją dla prywatnych firm, zarówno tych z zagranicznym kapitałem, jak i dla tych z własnego podwórka – mimo iż już w momencie powstania dysponował potężnym i chyba mimo wszystko bezkonkurencyjnym zapleczem logistycznym i kapitałem ludzkim, a także gotową bazą klientów (to samo można jednak powiedzieć o DPD czy GLS, które po prostu przejmowały działające polskie przedsiębiorstwa).
Najgorsze jest, że koniunkturę do zmian w strukturze poczty sztucznie musi tworzyć Ministerstwo Cyfryzacji i Administracji poprzez rozporządzenia, takie jak to w sprawie wykonywania usług przez operatora uprzywilejowanego. To właśnie ono otwiera drogę do zwolnienia 15 tysięcy pracowników, obniżając wymóg posiadania określonej ilości placówek i pozwalając zlikwidować te niedochodowe – położone głównie w mniejszych miejscowościach oraz we wsiach. Przede wszystkim jednak Poczta Polska jest prawnie zwolniona z płacenia podatku VAT za listy zwykłe, polecone oraz paczki w przypadku klientów niemasowych (czyli poniżej 100 tys. przesyłek rocznie), ale także za obsługę szkół czy urzędów. Utrudnia to konkurencji start w przetargach, gdyż nie są w stanie zaoferować równie atrakcyjnej ceny. Dodatkowo nadal skutecznie blokowany jest dostęp do infrastruktury. Największym skandalem jest jednak kompensacja strat państwowego przedsiębiorstwa przez prywatnych operatorów, którzy są zobowiązani do przekazywania na ten cel 2% swoich przychodów. Dotyczy to co prawda tylko tzw. usług powszechnych, ale nie należy zapominać, że jest to największy kawałek rynkowego tortu.
Sądzę, że polskie społeczeństwo byłoby w stanie zaakceptować finansowe wyniki Poczty Polskiej, jeśli ta działałaby sprawnie, przesyłki by nie ginęły, a klient był przez instytucję odpowiednio traktowany. Niestety, mimo ponad dwudziestu lat od upadku Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, zmiany są tak nieznaczne, że w zasadzie Pocztę jest w stanie uratować tylko jedno – prywatyzacja i konieczność dostosowania się do reguł całkowicie wolnego rynku. Kolejne regulacje prawne chroniące państwowe firmy i dające im pozycję dominującą to na dłuższą metę ślepa uliczka.
Dla przykładu: skomercjalizowana w roku 1995 Deutsche Post DHL to obecnie największy na świecie koncern logistyczny, a jej roczne obroty sięgają wspomnianych 55 miliardów euro. Jeśli więc nie umiemy robić tego jak Brytyjczycy, zróbmy to jak Niemcy.