Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Grzegorz Oleksy  8 września 2013

Oleksy: „Polska zamieni się w kupę gruzu”

Grzegorz Oleksy  8 września 2013
przeczytanie zajmie 7 min

Norwid pisał, iż „Historia jest siłą. Historię nie tylko stanowią wiarogodne zbiorowiska nagich faktów ale i pojęcia, jakie naród o swej własnej wyrabia historii”. Bywa jednak iż, pojęcia dotyczące spraw fundamentalnych kształtowane są w oparciu o iluzje i półprawdy. Jedną z nich w mojej opinii stanowi tekst pana Kołtuniaka pt; „Beck postąpił słusznie”.

Podstawowym zastrzeżeniem jaki stawiam powyższemu artykułowi jest jego faktograficzna wybiórczość i pewna niekonsekwencja w analizie wydarzeń zaistniałych wokół września 1939 roku, bądź mogących zaistnieć jako jego alternatywy. Ten niefortunny, mam nadzieję, brak skrupulatności nie licuje w żadnej mierze z radykalnym wnioskiem; wnioskiem fundamentalnym dla naszych dziejów późniejszych. Ze względu na jego wymowę, jak i moje osobiste zdanie w sprawie słuszności polityki Becka i szerzej narodowej skłonności do usprawiedliwiania głupoty, pozwolę sobie na krótką polemikę.

Złudzenia

Truizmem jest stwierdzenie iż przedstawiciel władz publicznych powinien dbać o interesy państwa i narodu. Interes ten zaś utożsamiany jest na ogół z wolnością, praworządnością, zachowaniem pokoju, pomnażaniem dobrobytu etc. Są to cytując klasyka „oczywiste oczywistości” ale wobec ich braku w omawianym tekście należy o nich wspomnieć. Często jednak to co ewidentne bywa niedostrzegane lub przesłaniane korowodem fałszu i iluzji. Bliższe spojrzenie na działalność ministerialną Józefa Becka może stanowić książkowy tego przykład.

Momentem w którym Beck staje się faktycznym kapitanem okrętu polskiej polityki zagranicznej jest rok 1935 – rok w którym umiera marszałek Piłsudski. Polska stara się utrzymywać pokojowe stosunki z największymi sąsiadami, nie zaprzyjaźniając się z żadnym. Ambicją naszej dyplomacji jest prowadzenie polityki niezależnej, wybijającej nas na lidera państw środkowoeuropejskich, z którymi łączą nas więzy przyjaźni (Węgry), sympatii (Rumunia, Estonia) lub jawnej wrogości (Czechosłowacja, Litwa). Charakterystyczną metodą osiągania celów jest skłonność do układów bilateralnych, przy jednoczesnej daleko posuniętej wstrzemięźliwości wobec paktów wielostronnych.

W roku 1935 jesteśmy już dwa lata po nieudanej próbie skłonienia Francji i jej sojuszników do wojny prewencyjnej z Niemcami, które łamią kolejne postanowienia coraz bardziej iluzorycznego Traktatu Wersalskiego, mając na horyzoncie jeden cel – przywrócenie Rzeszy pozycji mocarstwowej. Francja i Wielka Brytania stara się za wszelką cenę oddalić widma konfliktu zbrojnego, ustępując kolejnym żądaniom Berlina. Ten zaś nie rezygnuje z prób przekonania Polski do wspólnej krucjaty przeciw komunizmowi. Przywołując opinię Cata-Mackiewicza, III Rzeszę do realizacji swoich dalekosiężnych celów prowadzą dwie drogi; pierwsza – wyprawa przeciwko ZSRR z zachowaniem neutralności Zachodu, druga – wojna z Zachodem przy zabezpieczeniu swoich wschodnich rubieży. W sytuacji tej Polska może pójść w trzy strony; rozpocząć wbrew opinii publicznej współpracę z Hitlerem, zacieśnić sojusz z Francją lub zbudować sojusz państw zagrożonych hitleryzmem i komunizmem w środkowej części starego kontynentu. Związek Radziecki ze względu na swój ustrój jak i niedawną wojnę do roli sojusznika strategicznego Polski nie przystaje. W tym stanie rzeczy polityka Becka opiera się na znaczącym przecenieniu roli i siły Polski w ogólnoeuropejskim wymiarze oraz błędnej ocenie zamierzeń pozostałych graczy, które z czasem rodzą coraz poważniejsze konsekwencje.

Czeski błąd

Mając za sobą subiektywny zarys sytuacji ogólnej, przejdźmy do konkretów czyli alternatyw dla września 1939. W artykule „Beck miał rację” już w pierwszych wersach autor stara się wywarzyć otwarte drzwi „ryzykując z czystym sumieniem twierdzenie”, iż układ z Rosją Radziecką przyniósłby nam największe z możliwych straty. Chwali przy tym polską dyplomację za trzeźwość umysłu, której odmawia politykom czeskim. Jest to zasadnicza omyłka. Ówczesna Czechosłowacja nie opierała nigdy swojej polityki zagranicznej o Moskwę, lecz o Paryż, a aktywne współdziałanie z ZSRR czy to na bazie planów Paktu Wschodniego czy bilateralnej umowy z 1935 roku, odbywały się za zawsze z błogosławieństwem Francji. Ponadto czeskie akty przyjaźni wobec komunistycznej Rosji wynikały w znacznej mierze z dążności do usunięcia Polski z pozycji głównego sprzymierzeńca Francji na wschodzie i zastąpienia jej właśnie ZSRR. Wszystko to odbywało się w cieniu sporu o Cieszyński Śląsk i polską mniejszość na Zaolziu, o której interesy walczył również minister Beck. Moim zdaniem właśnie od tej sprawy wyjść należało analizując alternatywy dla tragedii wrześniowej. Czechosłowacja jako przykład najbardziej udanego odrodzenia państwowego okresu międzywojnia stanowiła niezmiernie istotny element środkowoeuropejskiej układanki. Próby rozwiązania zaolziańskiego zatargu i przekonania czeskich polityków do paktu państw środkowej Europy przeciw III Rzeszy nie zostały nawet podjęte, a konfrontacyjna polityka wobec naszego południowego sąsiada nie dała cienia szansy na powodzenie trudnego zadania skrzyknięcia państw środkowej Europy w jeden sojusz. Nie twierdzę, że koncyliacyjna polityka Becka przyniosłaby w tym przypadku osiągnięcie postulowanych powyżej celów – na przeszkodzie stała bowiem niechęć Czechów do Polski jako lidera regionu, do tego dochodziły animozje między innymi krajami (Węgry – Czechosłowacja, Węgry – Rumunia), względna słabość wszystkich potencjalnych członków układu etc. Mimo wszystko, zabierając się do analizowania alternatyw dla tragedii wrześniowej, nie sposób nie wspomnieć o tej opcji.

Złoty róg

Kolejnym alternatywnym rozwiązaniem rozważanym przez pana Kołtuniaka jest kontrowersyjny sojusz z Hitlerem. Próżno jednak szukać tu odniesienia do spraw zasadniczych, determinujących postawę polskiego ministra i możliwości odmiennych zachowań. Już na wstępie postawiona zostaje za to mylna hipoteza, iż probierzem sensowności naszej koalicji z III Rzeszą jest prawdopodobieństwo pokonania Związku Radzieckiego. Wojna zaborcza z ojczyzną Lenina nie była jednak w latach trzydziestych immanentnym elementem polskiej racji stanu. Funkcją dla naszej polityki tego okresu powinno być oddalenie widma wojny od naszych granic na maksymalnie długi okres, który pozwoliłby naszym Zachodnim mocarstwom odczuć realność zagrożeń, jakie niesie nazistowska Rzesza. Najlepszym instrumentem realizacji tego celu było skierowanie ostrza niemieckich żądań w kierunku innym niż Polska, a do tego jakkolwiek dziś to zabrzmi, konieczna była współpraca z Hitlerem.

Dziś kontrowersje wynikające z możliwości układania się z nazistowskimi Niemcami, biorą się w znacznej mierze z odruchowego sprzeciwu wobec zbrodniczej natury totalitarnego systemu, której skutki nasi przodkowie mieli dopiero odczuć na własnej skórze. Wówczas jednak perspektywa była zupełnie inna; z Hitlerem paktowały wszystkie liczące się państwa europejskie. Niechęć Polaków do układania się z państwem niemieckim wynikała zaś w znacznej mierze z faktu wieloletniej quasi-wojny gospodarczej w jakiej pozostawaliśmy z Republiką Weimarską przez cały okres jej trwania. Ponadto sporne terytoria, nierozwiązane kwestie mniejszości narodowych oraz prestiżowa sprawa Gdańska czyniły możliwość aliansu z Rzeszą perspektywą nad wyraz niestrawną tak dla opinii publicznej jak i kół rządowych  w Polsce. W dynamicznej sytuacji politycznej w jakiej znalazła się Polska pod koniec lat trzydziestych, zwłaszcza po zajęciu Austrii, a już na pewno po układach monachijskich, ogląd na stosunki z Niemcami musiał zostać zweryfikowany. Polska dyplomacja w pojawiającej się na horyzoncie perspektywie konfliktu zbrojnego otrzymała od losu swoisty „złoty róg” w postaci możności zasadniczego wpłynięcia decyzję hitlerowskich Niemiec co  do kierunku ich agresji. Innymi słowy mieliśmy możliwość zadecydowania o własnym losie. Polska mimo swojej obniżającej się pozycji dzierżyła w dłoni kartę, której większości narodów nie była dane posiadać.  Sposobności tej Beck jednak nie doceniał a raczej nie rozumiał.

Oferta Hitlera, powtarzana jeszcze zimą 1939 roku, wiązała się ze stratami terytorialnymi, obniżeniem pozycji Polski w regionie, antyniemieckim oporem społecznym i de facto wejściem w orbitę wpływów Berlina. W zamian za to niemieckie pociski zamiast na Warszawę skierowane zostałyby na Paryż lub Moskwę. Rzesza zaatakowałaby zachodnich sąsiadów osłaniając swoje wschodnie granice państwami środkowoeuropejskimi lub przekonała Francję do neutralności orientując swe natarcie na wschód. Dyplomacja polska miałaby możność ujrzenia realnego miejsca naszego kraju w ówczesnej partii politycznych szachów zachowując przy życiu własnych obywateli i państwo. Patrząc na chłodno widać bowiem, iż Polska w chwili wybuchu wojny nie była krajem potężnym, a więc nasz wpływ na jej przebieg, po którejkolwiek ze stron byśmy nie stanęli, byłby drugo, lub trzeciorzędny. W efekcie zawarcia paktu z nazistowskimi Niemcami najprawdopodobniej nie zginęłoby blisko sześć milionów Polaków-cywilów, poległoby za to więcej żołnierzy, na przełomie 1939/1940 roku nie powstałby obóz w Oświęcimiu, naziści nie urządzili na naszych ziemiach centrum Holocaustu, polska armia mogłaby bronić się na przygotowanej do tego granicy wschodniej lub operować na terytorium wroga, przez co zamiast mitu Armii Krajowej dziś celebrowalibyśmy mit Wojska Polskiego wyzwalającego wschodnie narody spod komunistycznej opresji. Ponadto Polska mogłaby podejmować próby wdrażania w życie zarzuconych idei międzymorza a okolice Smoleńska kojarzyły by się nam z Kłuszynem, a nie Katyniem. Przedstawione skutki mogłyby oczywiście występować w innym natężeniu lub być niwelowane przez sytuację wojenną, jednak doświadczenia Finlandii, Węgier, Włoch, Rumunii, Bułgarii, Słowacji czy nawet III Rzeszy wskazują, że nawet porażka nie przyniosłaby Polsce tyle nieszczęść, ile pyrrusowe zwycięstwo o wszelkich znamionach klęski.

Odwrócenie wektorów

Norman Davies w „Bożym Igrzysku” przytacza pamiętniki włoskiego ministra spraw zagranicznych z 15 maja 1939 roku, w których czytamy iż „cokolwiek się stanie, Polska zapłaci koszty konfliktu. Żadna pomoc francusko-brytyjska nie jest możliwa, przynajmniej w pierwszej fazie wojennej i Polska zamieni się wkrótce w kupę gruzów. (…) [Wieniawa – ustępujący ambasador polski w Rzymie] wierzy w ostateczne powodzenie, które da Polsce nową moc. Obawiam się że jego złudzenia podziela, niestety, wielka, zbyt wielka ilość Polaków”. W dzisiejszych analizach znawców historii alternatywnych często pojawiają się wizje oparte na tej samej ułudzie, która przyniosła Polsce zagładę. Iluzje te oparte są na przekonaniu o polskiej mocy lub wyjątkowości. Przykłady znaleźć możemy w tekście Pana Kołtuniaka, który zakłada apriorycznie (podobnie jak pan Zychowicz swoim wiekopomnym dziele) iż Polska odegra w wojnie niebanalną rolę. Różnica jest tu tylko w odwróceniu wektorów – albo odbieramy z Hitlerem defiladę zwycięstwa na Placu Czerwonym, albo jesteśmy specjalnie karani po przegranej wojnie zaborczej. Jedno i drugie założenie warte tyle co lokaty w firmie inwestującej w złoto na A. Jest wielkim chichotem historii iż tyle lat po klęsce wrześniowej, w Polsce powielane są wciąż te same kalki myślowe, które doprowadziły nas tam gdzie żaden naród nie chciałby dojść. Kalki te z powodzeniem można by przyłożyć również do czasów rozbiorów czy też powstańczych zrywów. Występując na forum analizuje się więc przyczyny porażki opierając je ciągle na wadliwych przesłankach, dorabiając częstokroć argumenty pod tezy maskujące prawdziwe determinanty podejmowanych działań. Ukrywana jest w ten sposób nastrojowość, brak realizmu, myślenie życzeniowe czy brak krytycyzmu.

Stwierdzenie iż „Beck miał rację” rozpatrywać należy tylko i wyłącznie w kategoriach prowokacji intelektualnej, nie mającej z rzeczywistością wspólnego zbyt wiele. Nasz dzielny podpułkownik artylerii snuł w trakcie swojej długotrwałej, bo blisko siedmioletniej kariery ministerialnej nierealne plany do których realizacji używał nieskutecznych metod, a jego działalność zakończyła się martyrologią narodu polskiego. Dyplomacja pod wodzą Becka nie zdołała zbudować koalicji państw Europy środkowej pod swoim przywództwem, nie udało się nam wybić się na regionalnego lidera, za to wzięliśmy aktywny udział w rozbiorze (nie rozpatruję tu jego słuszności) naszego potencjalnego sojusznika. Starania Warszawy o zachowanie statusu pełnej niezależności wobec innych stolic skończyły się zdaniem na łaskę Paryża i Londynu, które jak zwykle całkowicie nas zawiodły.

Trudno się jednak dziwić, iż przydarzył się nam minister błądzący w tych trudnych czasach, skoro dziś, mając wyliczony czarno na białym suty rachunek jaki przyszło nam zapłacić za „bezcenną rzecz jaką jest honor”, znajdują się jeszcze apologeci ówczesnej katastrofy. Należy więc do znudzenia podkreślać, iż Beck mylił się, mylił się w całej rozciągłości, mylił się wówczas kosztem zbyt wielu istnień i myli się dziś, dając nam możliwość wyciągnięcia wniosków.