Kaplita: Jazz a dusza polska
Przedwczoraj zmarła jedna z największych legend polskiego jazzu, gitarzysta Jarek Śmietana. W styczniu przeszedł operację guza mózgu, w wyniku której lewą połowę jego ciała ogarnął niedowład, co uniemożliwiło dalsze występy. Od tamtego czasu przyjaciele muzyka organizowali charytatywne koncerty, z których dochód przeznaczany był na koszty jego rehabilitacji i dalszego leczenia. Dwa takie koncerty odbyły się w maju w Krakowie. W „Koncercie imieninowym dla Jarka Śmietany”, który odbył się 15 maja w Kinie Kijów gościnnie wzięło udział kilkudziesięciu polskich artystów, m.in. Hanna Banaszak, Wojciech Karolak, Janusz Muniak, Andrzej Sikorowski i Zbigniew Wodecki. Drugi koncert pod hasłem „Gramy dla Jarka” miał miejsce siedem dni później w krakowskiej filharmonii i został przygotowany przez Nigela Kennedy’ego i Adama Czerwińskiego. Mimo wielkiego wsparcia psychologicznego i materialnego, jakie Śmietana otrzymał od środowiska muzycznego w Polsce i za granicą, ostatecznie przegrał swoją walkę z rakiem.
Odejście Jarka jest w pierwszej kolejności stratą dla jego bliskich, rodziny, przyjaciół, ludzi, którzy go znali i z którymi łączyły go związki inne niż tylko zawodowe i biznesowe. Po drugie jest to niepowetowana strata dla polskiej muzyki jazzowej, której Śmietana był wybitnym przedstawicielem i popularyzatorem. Na jego dorobek muzyczny składa się kilkadziesiąt nagranych płyt i ponad 200 skomponowanych utworów jazzowych. Założyciel zespołu Extra Ball w swojej karierze występował z największymi: Joe Zawinulem, Freddiem Hubbardem, Mikiem Sternem, Zbigniewew Seifertem – by wymienić tylko kilku. Nie należał jednak do tych gwiazd, które raz dostawszy się na piedestał, odcinają się wyniośle od dołów, z których kiedyś same wyszły. Śmietana nie stronił od grania z młodymi, początkującymi muzykami – czy to w czasie jam session czy warsztatów gitarowych. Dawał kameralne koncerty w małych klubach i za niewielkie pieniądze. Warto w tym miejscu wspomnieć o jego współpracy z festiwalem Bluesroads organizowanym od kilku lat przez grupę krakowskich studentów, których projekt z każdym rokiem nabiera rozmachu.
Wreszcie nie od rzeczy, jak sądzę, jest postawienie pytania, co wraz z Jarkiem Śmietaną traci Polska. Czy nie posunąłem się za daleko? Śmietana podobnie jak zdecydowana większość polskich jazzmanów wydawał się jednostką zupełnie apolityczną. Czy jego działalność jako muzyka miała jakikolwiek związek ze wspólną sprawą Polaków? Myślę, że owszem. Żeby zrozumieć tę twierdzącą odpowiedź, trzeba zdać sobie sprawę ze znaczenia, jakie muzyka jazzowa zajmuje w polskiej kulturze. Jazz narodził się w Ameryce jako manifest duchowej wolności i wyraz cierpień czarnoskórej części populacji niewolonej i dyskryminowanej przez białych. Ci drudzy sami w końcu dali się uwieść tej nowej „muzycznej filozofii”, niczym Rzymianie przejmujący cywilizacyjne osiągnięcia podbitych Greków. Jazz to bowiem więcej niż gatunek czy kierunek w sztuce. Jazz to stan duszy. To pochwała witalizmu, spontaniczności i naturalności. To bunt wobec wszelkiego rodzaju ograniczeń – tych politycznych, ale również tych wynikających z obecności zła i cierpienia w świecie. Leopold Tyrmand pisał niegdyś w swojej rewelacyjnej książce U brzegów jazzu (po której przeczytaniu fanami jazzu zostają nawet ci, którzy nigdy go nie słyszeli): „Czyż trąbka nowoorleańskiego Murzyna nie byłaby przed Sądem Ostatecznym najlepszym rzecznikiem ludzkiej niedoli?”. Lament, bunt, nieskrępowana szczerość wyrazu – to źródła tej muzyki, które pozostają w niej żywe po dziś dzień i nadal wybrzmiewają w rozedrganych i pełnych napięcia improwizowanych partiach trąbek i saksofonów, czy w nerwowym i nieregularnym pulsie kontrabasu i perkusji.
Właśnie w takiej postaci jazz przywędrował zza oceanu do Polski po wojnie i trudno się dziwić, że od razu zyskał na popularności. Rwąca się do niepodległości polska dusza, z natury nienawidząca tyrańskiej formy rządów w momencie rozpoznała samą siebie w jazzowej estetyce. Jazz szybko zwrócił także uwagę władz ludowych. W okresie stalinowskiego reżimu granie publiczne i propagowanie jazzu było zakazane (wcześniej podobne prawo obowiązywało w Trzeciej Rzeszy). Był to tzw. „katakumbowy okres”, w którym muzyka ta rozbrzmiewała wyłącznie „pod ziemią”. Prywatne spotkania, na których słuchano zagranicznych płyt czy grano jazzowe standardy, miały charakter politycznych manifestów. Jazz był symbolem wolności i lepszego, zachodniego świata. Przyciągał głównie młodych ludzi, dla których jazz posiadał urok owocu zakazanego, jednak wydaje się, że ich identyfikacja z tym stylem miała również głębsze podłoże. Po zniesieniu prohibicji jazzowej, muzyka ta nie przestała być popularna nad Wisłą. Co więcej, jest tak naprawdę jedną z niewielu rzeczy, które Polakom dzisiaj naprawdę dobrze wychodzą i które są oni w stanie sprzedać za granicą. Jazz to obecnie integralny element polskiego ducha. Bo jazz jest z gruntu romantyczny, choć jednocześnie modernistyczno-mieszczański w formie. Jest też republikański, o ile jego istotą jest ład samorzutnie wyłaniający się z anarchii, powstały ze współpracy i uzgodnienia indywidualnych wizji i temperamentów oraz wyrzeczenia się przemocy narzucanej z zewnątrz partytury.
Dlatego koniec życia i kariery Jarka Śmietany w jakimś stopniu dotyka nas wszystkich, bo jazz to już element polskiej formy bycia i tożsamości. Jestem przekonany, że gdyby Mickiewicz żył dzisiaj, zasłuchiwałby się w muzyce jazzowej i pisał hymny na cześć Milesa Davisa. Bo czy istnieje doskonalsze zespolenie głosu i myśli (którego brak w poezji tak dręczył wieszcza) niż jazz? Dziś, gdy żegnamy kolejnego wielkiego polskiego jazzowego artystę, a myśl przychodzi życzenie: Gdyby tak ze wszystkiego, co robimy, wychodził jazz…