Pozostawmy religię w szkołach
Zasadność reformy szkolnej katechezy wydaje się być oczywista. Propozycja przeniesienia religii na parafie nie dotyka jednak najważniejszych problemów. Co więcej, koszty takiej decyzji wydają się być bezpośrednie i namacalne, korzyści z kolei bardzo mgliste.
W bardzo ciekawym artykule „Wyprowadźmy religię ze szkół” Marcin Kędzierski opowiada się na rzecz wyprowadzenia religii ze szkoły. Pomysł ten nie jest nowy, ale tekst Kędzierskiego zasługuję na uwagę. Tym razem postulat ten wysunął nie ponowoczesny libertyn, dla którego każdy przejaw obecności religii w życiu publicznym jest dowodem zniewolenia i „przemocy symbolicznej”. Pomysł likwidacji szkolnej katechezy uzasadniany jest z chrześcijańskiego punktu widzenia. Co więcej, nie pochodzi z jego coraz bardziej wpływowego nurtu – katolicyzmu „prywatnego”, ale tradycyjnego. Tego, który zakłada, że religia powinna mieć charakter publiczny i przekraczać progi kościołów oraz mieszkań. Oczywiście usunięcie religii ze szkół nie oznacza zgody na likwidację tej formy duchowej edukacji. Katechezy miałyby wrócić na parafie. Taki krok miałby na celu przede wszystkim dbałość o lepsze efekty pielęgnacji chrześcijańskich dusz. Klimat świeckiej szkoły, zdaniem Kędzierskiego, ma nie sprzyjać pogłębieniu wiary uczniów. Ukierunkowuje on bowiem zajęcia przede wszystkim na przekazywanie wiedzy. Katecheza na parafiach ma być także szansą na odbudowanie słabych obecnie wspólnot parafialnych.
Tekst Kędzierskiego zawiera wiele trafnych diagnoz i obserwacji. A jednak zaproponowane rozwiązanie nie wydaje mi się najbardziej roztropne. Piszę miękko „nie wydaje się” nieprzypadkowo. Nie jest to nagroda pocieszenia dla autora za dobre intencje, ale przejaw realnych wątpliwości, co do tego, gdzie odnajdziemy większe dobro. Szczególnie, że samo jego rozpoznanie nastręcza w tym przypadku dużych trudności (mniej katolików, ale „mocniejszych” vs więcej, ale słabszych). Niemniej przedstawiona propozycja zdaje się pewniejsza co do kosztów, niż do korzyści. Przede wszystkim zacząć należy od zwrócenia uwagi na „jakość” szkolnej religii. Jak słusznie wskazuje Kędzierski, ta dziś nie napawa optymizmem. Dominujący model katechezy przypomina bardziej zajęcia z religioznawstwa niż teologii i z tego powodu pozbawiony jest charakteru formacyjnego. Pytanie, które się nasuwa to czy tak być musi i czy za to odpowiada świecki klimat szkoły? Tutaj mam pierwszą wątpliwość. Otóż Kościół to przede wszystkim nie infrastruktura, ale wspólnota ludzi. To uczestnicy katechezy wytwarzają odpowiedni klimat. Dlatego kluczowa jest rola katechetów, którzy powinni zadbać o odpowiednią atmosferę wspólnej modlitwy. Kędzierski narzeka, że są oni nieprzygotowani, że przekazują wiedzę a nie wiarę. Często wręcz zniechęcają i oddalają od Boga.
Warto zapytać dlaczego miałoby to się zmienić, gdy przejdziemy do parafialnych salek? W jakościową zmianę religii wierzę, ale tylko gdy będzie poprzedzona lepszym przygotowaniem katechetów. Dodajmy – i tym duchowym i pedagogicznym. Do tego zmiana sal nie jest konieczna.
Warto zadać także pytanie czy przeniesienie religii na parafię zwiększy odpowiedzialność rodziców za wiarę ich dzieci. Nie sądzę. Jakie mechanizmy mają sprawiać, że rodzice odczują wychowawczy niedosyt? Przekażą pociechom odpowiednią porcję katolickiej nauki społecznej? Utwierdzą w wierze własnym przykładem? O stan wiedzy religijnej Polaków przecież się nie spieramy. Z praktyką chyba też zgadzamy. Oczywiście warto przypominać rodzicom o ich powołaniu i zachęcać do większego wychowawczego wysiłku. Ale w czasach gdy rodzice mają problemy z wypełnieniem elementarnych obowiązków wobec swoich dzieci, nie oczekujmy, że wezmą odpowiedzialność za ich religijną inicjacje. Analogiczny problem dotyczy życia parafialnego. Słabość lokalnych wspólnot religijnych to trafna diagnoza, która powinna skłaniać do działania. Ale nie mieszajmy celu i założeń, stanu pożądanego i stanu faktycznego.
Przedstawione argumenty miały osłabić optymizm co do rezultatu zmian. Uczciwość dyskusji wymaga jednak nie tylko wysuwać kontrargumenty przeciwko przenoszeniu religii. Należy także wykazać zasadność obecnego systemu. Zacząć należałoby od wykazania, że obecność katechezy w szkole z punktu widzenia katolików nie powinna przeszkadzać. Szkoła jest instytucją formacyjną, więc religia, jako miejsce gdzie pielęgnuje się duszę jest naturalnym uzupełnieniem procesu wychowawczego uczniów. Koncepcja świeckiej szkoły, która powoduje, że obecność religii wywołuje u niektórych niesmak to perspektywa laicka. Z punktu widzenia katolików wychowanie człowieka ma charakter integralny. Podział na sferę religijną i świecką, czyli wyjętą spod „regulacji” religijnej jest więc z katolickiego punktu widzenia błędny.
Wątpliwość jaka się nasuwa dotyczy rzecz jasna obecności w szkole osób innej wiary lub zadeklarowanych ateistów czy agnostyków, ale dobrowolność uczęszczania załatwia sprawę.
Tyle o przeszkadzaniu. Pytanie jakie należy postawić, to gdzie jest wartość dodana religii w szkole? Kluczowy argument brzmi: utrzymanie powszechności wiary. Oczywiście logiczne rzecz ujmując można zapytać kogo religia w szkole ma przyciągnąć. Wierzący zobligowani się przyjść na katechezę niezależnie od miejsca gdzie ona się odbywa. Przeciwną decyzję podejmą niewierzący. Ten argument abstrahuje jednak od realiów.
Dużą grupę katolików stanowią katolicy „letni”, a coraz większą także ci „bezobjawowi”. Nie otrzymawszy odpowiedniego wychowania w domu, dla wielu młodych ludzi katecheza stanowi często jedyny moment religijnej edukacji.
Wychowując się w rodzinach gdzie żyje się obok Boga, a nierzadko wbrew Bogu, na szkolnej religii często mają oni jedyną szansę uczestnictwa we wspólnej modlitwie. Jak tam się znaleźli? Najczęściej z konformizmu. Niedzielna msza jest często takim samym wysiłkiem, jak wypisanie z lekcji religii. Nierzadko jednak wpływ ma także wola rodziców, często również tych niewierzących, ale przekonanych do pozytywnego wpływu katechezy na moralną wrażliwość ich dzieci. A może parafialna sala niczego w tej kwestii nie zmieni? Nie oszukujmy się. Dla poukładanych wewnętrznie katolików zmiana salki to ledwie logistyczna kosmetyka. Dla letniego rodzica i ucznia szkolna religia to jednak często maksimum poświęcenia. Najmniejsza przeszkoda może okazać się zaporą nie do przejścia. Parafialne katechezy będą przekraczać ich duchowe siły.
Powszechność wiary nie dotyczy jednak tylko zatrzymania w kościele jak największej grupy osób. W czasach wojującej laicyzacji cenne jest choćby oswajanie niewierzących z religią ich rodaków.
Uczestnicząc w szkolnej katechezie, nawet jeśli tylko fizycznie, pozwalamy uczniom uwrażliwić ich na potrzeby duchowe innych, często swoich najbliższych kolegów. A przede wszystkim przygotujemy ich na obecność religii w życiu publicznym.
I nawet jeśli ich późniejsze życie oddali się od Boga, to doświadczenie choćby szczątków bliskości duchowej pozwoli zachować elementarny szacunek dla wiary i wierzących. I to nie dla abstrakcyjnej idei, ale tej konkretnej, katolickiej i tych konkretnych katolików żyjących obok nich. Może nawet zachęci, a przynajmniej nie przeszkodzi, aby swoje dzieci w przyszłości wysłać na religię.
Na koniec warto zapytać o granicę akceptacji. Pokusa ratowania nawet najsłabiej tlącego światełka jest przecież naturalna dla katolickiego miłosierdzia. Trzeba być jednak ostrożnym. Często także i stanowczym. Nierzadkie są przecież sytuacje destrukcyjnego zachowania na religii osób, które nie szukają tam duchowej siły. Często ten argument podnosi się właśnie na rzecz przeniesienia katechezy na parafię. Nie zawsze warto na każdą czarną owcę dmuchać i chuchać. Granicą akceptacji powinno być zawsze dobro pozostałych wiernych. Jeśli w najmniejszym stopniu ich duchowy pożytek byłby zagrożony zachowaniem zagubionych kolegów, wówczas obowiązkiem katechety jest wykluczenie takich osób z katechezy. Brak reakcji w takich sytuacjach może oznaczać zgubne zatracenie się w tolerancji. I spowodowanie, że to niewierzący będą w większym stopniu wpływać na Kościół niż odwrotnie. U wielu niechętnych tradycyjnemu Kościołowi osób takie oczekiwanie dotyczy nie tylko kwestii religii w szkołach. Nie musimy im pomagać.