Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Łukasz Kołtuniak  1 września 2013

Kołtuniak: Beck postąpił słusznie

Łukasz Kołtuniak  1 września 2013
przeczytanie zajmie 6 min

Co roku, gdy zbliża się rocznica wybuchu II wojny światowej i klęski wrześniowej, powraca pytanie: czy można było inaczej? Czy można było uratować polską niepodległość? Szukając odpowiedzi na to pytanie, prześledzimy najpierw alternatywne rozwiązania.

Dobrowolna stalinizacja

Po wojnie prasa komunistyczna miała prostą odpowiedź na pytanie, dlaczego doszło do klęski. Winna była sanacja, która lekkomyślnie odrzuciła wszelkie gwarancje radzieckie, tymczasem wspólny „front antyfaszystowski” mógłby uratować Warszawę. A dlaczego był niemożliwy? Bo Polską rządzili faszyści prowadzący swój kraj ku zgubie. Gdy jednak prześledzi się dyskusję w „Tygodniku Powszechnym”, jedynej gazecie z lat 50., która starała się zachować w owym okresie niezależność od władzy, można się przekonać, iż wątek gwarancji radzieckich był w niej często poruszany. Publicyści zachodzili w głowę, jak przemycić te informacje do swoich tekstów. Padały więc nawet argumenty, że gwarancje owe byłyby… niekorzystne dla samego ZSRR. W rzeczywistości wszyscy już wtedy wiedzieli, o co autorowi chodziło.

Przyjaciel ze wschodu potrzebował zgody na przyjście z „bratnią pomocą”, po to oczywiście, by już wtedy zaoferować nam współpracę na swoich warunkach. Scenariusz taki jest oczywisty dla nas – nauczonych doświadczeniami stalinizacji Europy Środkowej z lat 40. – co nie znaczy, że musiał być taki dla polityków z lat 30. ubiegłego stulecia. I tu polskiej dyplomacji za rozszyfrowanie radzieckich zamiarów należą się słowa uznania, bowiem na przykład politycy czechosłowaccy bardzo chętnie by taką pomoc zaakceptowali (trzeba też jednak wziąć pod uwagę okoliczności – dla nich to jedna z ostatnich szans ratunku). Na marginesie: po interwencji 1968 roku w praskich kawiarniach krążył dowcip: „Jaki jest szczyt bezczelności? – Odpowiedź na prośbę o pomoc po 30 latach”.

Można z czystym sumieniem zaryzykować twierdzenie, że przyjęcie radzieckiej pomocy byłoby rozwiązaniem najgorszym z możliwych. Stalibyśmy się republiką radziecką, a nasza inteligencja padłaby przypuszczalnie ofiarą stalinowskiej czystki.

U boku Adolfa?

Po 1989 roku pojawił się jednak inny scenariusz alternatywny, o którym w PRL-u mówiło się tylko w prywatnych rozmowach. Otóż można było iść ramię w ramię z III Rzeszą i pokonać bolszewików. Nim przejdziemy do analizy szans na zwycięstwo nad Moskalem u boku brata Germańca, należy poczynić jedno zastrzeżenie. Nie będziemy rozważać scenariusza spełnienia żądań Hitlera i oddania mu części terytorium.

Przedstawionym przez niego warunkiem sine qua non było przyłączenie się Polski do paktu antykominternowskiego, i co wydaje się nieuniknione, marsz na Moskwę. Po tych słowach niektórzy czytelnicy wyobrażają sobie prawdopodobnie Marsz Dąbrowskiego odgrywany na Kremlu. Ale czy taka szarża miała szansę powodzenia? Moim zdaniem, często powielanym przez historyków błędem jest przekonanie, że zdobycie Moskwy rozwiązałoby sprawę. Doświadczenie 1941 roku uczy, że Stalin mógłby przenieść produkcję za Ural i stamtąd kontynuować obronę. Trzeba też pamiętać, że Armia Czerwona tak naprawdę posiadała dużo większy potencjał militarny. Jej rozbicie w pierwszych miesiącach planu Barbarossa było skutkiem tylko i wyłącznie wielkiej czystki i fatalnej organizacji i zarządzania.

Tak naprawdę wspólny polsko-niemiecki atak mógłby się udać pod dwoma warunkami. Pierwszym z nich byłoby przeprowadzenie go jeszcze w 1939 lub 1940 roku, przy wykorzystaniu chaosu, efektu stalinowskich mordów. Ten warunek byłby możliwy do spełnienia, gdyby Polska od razu przystąpiła do paktu. Wydaje się jednak, że aby rozbić ZSRR, należałoby przekształcić wojnę w swego rodzaju „akcję prometejską”, a zatem obiecać niepodległość narodom podbitym. Ich reakcja na „Barbarossę” w 1941 roku dowodzi, że większość tych społeczeństw z chęcią zwróciłaby się przeciwko Stalinowi, nawet u boku Niemiec. Barbara Skarga wspominała, że gdy w tym właśnie czasie do Wilna dotarła informacja o wybuchu wojny radziecko-niemieckiej, tamtejsi Polacy… padali sobie w ramiona. Ukraińcy czy Białorusini, a zwłaszcza Bałtowie jeszcze mniej cenili dobrodziejstwa „najlepszego z ustrojów” i mieli mniej niż Polacy powodów, by nienawidzić Niemców. Taka wojna byłaby realizacją idei prometejskiej kreślonej przed 1939 rokiem między innymi przez takich polskich publicystów jak Włodzimierz Bączkowski czy Leon Wasilewski. Zakładała ona polską misję definitywnego osłabienia Rosji poprzez wsparcie aspiracji wolnościowych okupowanych przez nią narodów. Było to w założeniu zarówno szlachetne, jak i pragmatyczne. Czy Hitler jednak byłby zwolennikiem tego pomysłu? Wśród elity nazistowskiej Alfred Rosenberg wzywał do rozczłonkowania ZSRR na mniejsze, zależne od Niemiec państwa, ale był w takim myśleniu osamotniony. Tamtejsi politycy nie byli już tymi z lat I wojny, z szacunkiem traktującymi naszą część kontynentu i marzącymi o Mitteleuropie (oczywiście pod swoją kontrolą). Fuhrer był skłonny iść na taktyczny sojusz jedynie z Polską. Ale już Ukraińcy, Białorusini czy Rosjanie byli dla niego podludźmi, a jak wiadomo, żaden Pan nie pójdzie na krucjatę wolnościową w obronie swoich niewolników. Choć w drugiej fazie wojny zdarzały się ustępstwa, takie jak zgoda na legion SS Galizien, to Wschód miał być niemiecki, a narody ZSRR w najlepszym scenariuszu – niewolnikami. W gorszym – czekały na nie komory gazowe. Hitler bez wsparcia podbitych ludów wojny by nie wygrał. Radziecka Rosja była zbyt duża i mimo wszystko zbyt silna.

Zwolennicy alternatywnego sojuszu z III Rzeszą kreślą wizję wspólnej polsko-niemieckiej defilady na Placu Czerwonym. Zakładając nawet, że wojnę udałoby się wygrać, jak wtedy wyglądałaby Europa? Anegdota (podobno oparta na faktach) głosi, że maturzysta, laureat olimpiady historycznej, poproszony o zaproponowanie tematu na przyszły rok, podsunął taki: Adolf Hitler i Helmut Kohl – dwie wizje zjednoczonej Europy?. Nikogo ze zwolenników sojuszu z Fuhrerem (był nim znany historyk Paweł Wieczorkiewicz, obecnie wizję taką kreśli Piotr Zychowicz) nie posądzam o marzenia zbudowania pokoju na dominacji III Rzeszy. Kalkulacje te oparte były przeważnie na odważnym założeniu, że alianci zachodni pokonaliby Niemców. Ale czy aby na pewno istniała taka możliwość? Często przecenia się u nas potencjał Wielkiej Brytanii i Francji; mogłyby one nie wygrać wojny bez wsparcia USA. Z drugiej strony jednak zniszczenie ZSRR leżało w żywotnym interesie mocarstw zachodnich, choćby dlatego, że nośność idei komunistycznych była zagrożeniem dla ich stabilności wewnętrznej. Czy więc Hitler skierowałby swoje natarcie na Zachód, gdyby od początku miał perspektywę wojny z ZSRR przy wsparciu większości państw Europy Środkowej? Nie jest to wcale pewne. Być może uderzyłby później na Francję, ale niekoniecznie. Również nie jest powiedziane, że zaatakowałby Anglię – na przykład Alan Bullock twierdzi, że Hitler absolutnie tej wojny nie chciał. Możliwe więc, że w Środkowej Europie zapanowałyby rządy podobne do tak zwanej Republiki Parafiańskiej na Słowacji czy regencji Horthy’ego na Węgrzech. Niemcy nie eksportowały swojej rewolucji tak mocno jak ZSRR, ale dążyły do przeobrażenia swoich sojuszników w autorytarne i zależne dyktatury. Polska też raczej nie uniknęłaby roli eksploatowanego gospodarczo satelity. Być może prędzej niż w przypadku dyktatury komunistycznej pojawiłaby się możliwość zmiany ustroju, być może ten ustrój nie niszczyłby naszej mentalności, tak jak komunizm, być może nawet nie doszłoby do Holokaustu. Pojawia się jednak pytanie, co by się stało, gdybyśmy przegrali ze Stalinem? A to scenariusz więcej niż prawdopodobny.

Nowy kraj nadwiślański

Wszystko wskazuje na to, że nasz los w razie porażki polsko-niemieckiej koalicji byłby gorszy niż ten rzeczywisty po 1945 roku. Jak wiemy, „najlepszy przyjaciel ludzkości” do przyjaciół kraju nad Wisłą akurat nie należał. Czy moglibyśmy liczyć na ziemie zachodnie? Również nie, bo z jakiej racji jeden z agresorów miałby otrzymać ziemie drugiego? Pozostaje pytanie: czy mogłoby istnieć coś na kształt PRL-u w granicach Królestwa Kongresowego? Historycy są w posiadaniu dokumentów dowodzących, iż po 1939 roku Hitler chciał stworzenia kadłubowego państewka polskiego. Stalin odmówił i to właśnie on dążył do starcia z map „wersalskiego bękarta”, co trafnie ujął niezawodny towarzysz Mołotow. Gdyby zwycięska Armia Czerwona wkroczyła na ziemie Polski faktycznie sprzymierzonej z Hitlerem (a nie tylko w urojeniach Generalissimusa), los Polski mógłby być bardzo podobny do okupacji niemieckiej,

I na koniec jeszcze jedna kwestia. Znany historyk Timothy Snyder uważa, że II wojna światowa uformowała specyficzny, pozytywny polski patriotyzm. Jest to zresztą opinia dość powszechna, choć należy z góry zaznaczyć, że 6 milionów ofiar nie było tego warte. Silny już w okresie II RP patriotyzm przetrwałby bez „warszawskich dzieci” i „maków na Monte Cassino”. Postawmy zatem inne pytanie: jak wyglądałoby nasze umiłowanie ojczyzny po przegranej wojnie agresywnej u boku III Rzeszy? Byłaby to dla polskiej świadomości moralna katastrofa: „nie tylko przegraliśmy, ale zrobiliśmy to po niewłaściwej stronie”. Stracilibyśmy tak wiele z tego, co osiągnięto w okresie II RP. Ktoś mógłby w tym miejscu przytoczyć przykład Węgrów czy Rumunów, którzy również przegrali, też byli po złej stronie, a potem odzyskali niepodległość. Zwróćmy jednak uwagę, że nastroje w tych krajach były po wojnie o wiele gorsze. W przypadku Polski nie byłoby pewności, że powstałoby coś na kształt państwa satelickiego, a jawna okupacja radziecka byłaby trudniejsza do przetrzymania, bo bardziej wyniszczająca mentalnie. 

Polska świadomość „klęski w obozie zwycięzców” oraz mit Armii Krajowej odegrały niezmiernie istotną rolę w procesie formowania demokratycznej opozycji i Solidarności. Do jakich zaś wartości moglibyśmy się odwołać, gdybyśmy przegrali jako sojusznik Hitlera (który i tak pewnie dopuściłby się zbrodni na Wschodzie)? Jest jeszcze jeden czynnik – przegrana wojna zaborcza byłaby ciosem dla naszej tradycji wolnościowej. Polacy mieliby wrażenie zasłużonej kary i trudniej byłoby znaleźć uzasadnienie dla buntu.

Beck postąpił słusznie

Tekst ten nie został napisany po to, by rozgrzeszyć sanację. Po śmierci Marszałka Piłsudskiego bardziej przypominała ona operetkową dyktaturę niż siłę modernizacyjną, zwłaszcza jeśli chodzi o armię. Przyjęcie gwarancji brytyjskich i francuskich było więc jedynym wyjściem. Historycy uważają, że minister Beck nie miał w latach 30. takiego zaufania do tych zapewnień, jak na przykład politycy czechosłowaccy. Jednak w przypadku II wojny niewykluczone, że alternatywą dla ogromnej katastrofy byłaby katastrofa jeszcze większa. I może dzięki decyzjom Becka autor mógł napisać niniejszy tekst alfabetem łacińskim.