Marcinkowski: Fałszywy obrońca demokracji
Jedna z organizacji praw człowieka broniących Bradleya Manninga zapowiedziała zgłoszenie jego kandydatury do Pokojowej Nagrody Nobla. Amerykański wymiar sprawiedliwości zdecydował jednak, że następne lata, zamiast na salonach w Oslo, Manning spędzi w więzieniu. I słusznie. Przedstawianie Manninga jako szlachetnego bojownika o wolność, jest czystym absurdem. Zamiast bowiem służyć demokracji i wolności, uprawiany przez młodego żołenierza modny „whistleblowing” spod znaku Assange’a i Snowdena stał się jednym z największych zagrożeń dla demokracji w XXI wieku. Należy więc zminimalizować ryzyko, iż Manning znajdzie swoich naśladowców w przyszłości – surowy wyrok jest pierwszym krokiem w tę stronę – pisze Bartosz Marcinkowski.
W Stanach Zjednoczonych ujawnianie tajnych dokumentów nie jest niczym nowym. Najsłynniejszym tego przykładem była głośna afera „Watergate”, a historia dziennikarzy-demaskatorów trafiła na duże ekrany. O ile jednak „Washington Post” poinformował wówczas opinię publiczną o bezprawnych działaniach administracji prezydenta Nixona, praktyki Manninga ujawniły tysiące tajnych dokumentów tworzonych przecież przez rząd w trosce o bezpieczeństwo państwa i jego obywateli.
Sprawa Manninga powinna być lekcją dla Stanów Zjednoczonych. Dostęp do takich zasobów tajnych informacji nie powinien być przyznany osobie o poważnych zaburzeniach psychicznych, o czym informują od niedawna media. Armia i wywiad amerykański powinny ostrożniej selekcjonować pracowników i limitować dostęp do wrażliwych danych, tak, by „być albo nie być” ładu międzynarodowego nie pozostawało w gestii dwudziestokilkuletniego człowieka z poważnymi problemami osobowościowymi.