Musiałek: Gimnazja do likwidacji, a nie podstawówki
Dzięki zmniejszeniu klas w szkołach podstawowych i ponadgimnazjalnych nie tylko uratujemy planowane do zamknięcia placówki, ale także wzmocnimy funkcję wychowawczą szkoły. Do likwidacji przeznaczmy natomiast gimnazja, które są jedną z największych porażek polityki edukacyjnej III RP.
Zbliża się rok szkolny, a wraz z nim dobry moment na podniesienie ważnych spraw dotyczących polityki edukacyjnej. Można się spodziewać, że już niedługo na ekranach telewizorów znowu zobaczymy dyskusje na temat likwidowanych podstawówek czy podnoszonych opłat za przedszkola. I słusznie, ponieważ polityka rządu w tych kwestiach jest daleka od oczekiwań. Ministerstwo edukacji uzasadnia likwidację ok. 1000 szkół na różnych szczeblach demografią, która jednoznacznie wskazuje na spadek liczby uczniów we wszystkich rodzajach szkół. Decyzji sprzeciwiają się nauczyciele, nie podoba się ona uczniom. Wreszcie niezadowoleni są także rodzice, ponieważ oznacza ona konieczność przeniesienia dzieci do placówek położonych dalej od miejsca zamieszkania.
Ratujmy podstawówki…
O ile likwidację placówek można wybronić przed argumentem komfortu rodziców, o tyle należy wskazać ważniejszy, choć rzadko podnoszony, argument na rzecz ich utrzymania. Niż demograficzny powoduje, że mamy dobrą okazję, aby zmniejszyć przepełnione klasy i tym samym utrzymać planowane do likwidacji placówki. Szkoła bowiem to nie tylko miejsce pozyskiwania wiedzy i umiejętności, które mają pomóc w dostaniu się na studia i które później można wykorzystać na rynku pracy. To także kluczowe miejsce socjalizacji wtórnej, gdzie młodzi ludzie przyswajają normy społeczne i nawiązują znajomości. Dla powodzenia tej funkcji kluczowe są nie laptopy w szkołach czy nowoczesne sale gimnastyczne, ale dobrze zbudowane relacje między uczniem a nauczycielem, a także między samymi uczniami. Dotychczasowa praktyka niestety daleka była od ideału, ponieważ w przepełnionych, często ponad 30-osobowych klasach nie da się zbudować ani jednych, ani drugich. Każdy, kto miał możliwość uczęszczania do klas o liczebności 20 i 35 uczniów, z pewnością potwierdzi znaczącą różnicę jakości i trwałości zbudowanych tam relacji. W czasach atomizacji społecznej i słabnących więzi międzyludzkich ma to niebagatelne znaczenie.
Drugim argumentem przemawiającym za zmniejszeniem liczebności klas jest także większa uwaga, jaką poszczególni nauczyciele mogą poświęcić danemu uczniowi. Utrzymanie szkół powinno więc sprzyjać także lepszemu poziomowi nauczania, co z punktu widzenia społecznego spojrzenia na szkołę ma fundamentalne znaczenie. Wreszcie zmniejszenie liczebności klas pozwoli zachować sporo miejsc pracy dla nauczycieli, ponieważ mniejsza norma uczniów przypadająca na jednego belfra będzie wymagać zwiększenia puli etatów. W sytuacji wysokiego bezrobocia utrzymanie szkół może więc okazać się tańszą opcją niż tworzenie dodatkowych programów pomocowych dla bezrobotnych. Należy także wyraźnie pokreślić, że większe koszty utrzymania mniej licznych klas nie oznaczają większych środków z budżetu państwa, co często jest sugerowane w debacie publicznej. Po prostu wystarczy nie oszczędzać i przeznaczać taką samą pulę środków na szkoły i nauczycieli jak obecnie, niezależnie od spadającej ilości uczniów.
W tym kontekście warto także zwrócić uwagę na rolę samorządów, które bezpośrednio odpowiadają za zarządzane szkoły. O ile należy w pełni zrozumieć ich trudną sytuację spowodowaną nieproporcjonalnymi środkami z subwencji na oświatę do całkowitych kosztów utrzymania szkół, to trzeba zwrócić uwagę na niewykorzystywane możliwości lepszego zarządzania nimi. Samorządy powinny lepiej dbać zarówno o zmniejszenie kosztów utrzymania placówek (np. poprzez docieplenie budynków – oszczędność na ogrzewaniu), jak i o możliwość osiągania dochodów poprzez np. wynajem pomieszczeń (np. komercyjne wynajmowanie sal gimnastycznych).
…ale zlikwidujmy gimnazja
Dodatkowe środki na utrzymanie planowanych do zamknięcia szkół podstawowych i ponadgimnazjalnych mogą pochodzić z… likwidacji gimnazjów. Bez wątpienia powrót do starego systemu „8+4” byłby początkowo kosztowny, ale reorganizacja szkół byłaby wydatkiem jednorazowym. Długofalowo odpadają koszty w postaci utrzymania budynków oraz koszty administracyjne. Likwidacja gimnazjów to jednak nie tylko, a nawet nie przede wszystkim kwestia środków. Ich wadliwość jest wielopoziomowa, a negatywną ocenę gimnazjów podzielają zarówno nauczyciele, jak i rodzice, a potwierdzają ich absolwenci.
Bez wątpienia kluczowy problem gimnazjów to osłabienie funkcji wychowawczej szkoły. Wydzielenie osobnej, trzyletniej instytucji między szkołą podstawową a liceum powoduje, że uczniowie w trudnym wieku trafiają do nowych szkół i klas. Tym samym na nowo muszą budować społeczną hierarchię opartą często na wyścigu wykazywania nonkonformizmu wobec norm społecznych. Dysfunkcyjności tego mechanizmu dla rozwoju młodzieży nie trzeba wyjaśniać. Powoduje on spiętrzenie problemów wychowawczych, a nie ich łagodzenie, co było założeniem powołania gimnazjów. Z wychowawczego punktu widzenia korzystniejsze jest dojrzewanie uczniów w środowiskach, które znają. Dlatego zasadne jest zaniechania wyrywania uczniów ze społecznych korzeni zapuszczonych w szkole podstawowej. Dorosłości z kolei bardziej sprzyja umieszczenie 15-latków w szkołach ze starszą młodzieżą w liceum, tak jak w starym systemie, niż młodszymi gimnazjalistami, jak jest obecnie.
Założenie odłożenia w czasie mechanizmu „wyścigu szczurów” poprzez objęcie gimnazjów rejonizacją nie tylko nie zdało egzaminów, ale przyspieszyło ten proces. Nie jest tajemnicą, że nie ma dużych problemów, aby rodzice zapisali dziecko do innej szkoły, niż wynika to z przydziału rejonowego. Nie jest to tylko teoria, ponieważ często dokonywany przez rodziców wybór opiera się głównie na poziomie szkoły, a nie odległości – więc już w wieku 12 lat, a nie jak w starym systemie 14 lat, zaczyna się tworzenie klas lepszych i gorszych. To z kolei sprzyja dezintegracji społecznej w skali makro. Także ze względów programowych bardziej zasadny wydaje się powrót do starego systemu. Nie wspominając o częstym powielaniu tych samych fragmentów wiedzy (po odpowiednim rozszerzeniu) na każdym kolejnym stopniu edukacji (historia podręcznikowym przykładem), niekorzystna jest dwukrotna zmiana nauczycieli przedmiotowych. Powoduje ona nie tylko słabszy poziom nauczenia uczniów, ale i trudność związaną ze zróżnicowaniem jej poziomu, będącej efektem różnicy w realizacji programu na etapie szkoły podstawowej. Ponadto utrzymywanie gimnazjów jest kłopotliwe także dla rodziców. Częsta zmiana wychowawcy nie sprzyja bliskim relacjom z rodzicami, a także między nimi, co przekłada się na słabszą kontrolę rodzicielską.