Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Sebastian Rodzik  21 sierpnia 2013

Rodzik: Być albo nie być dla Afganistanu

Sebastian Rodzik  21 sierpnia 2013
przeczytanie zajmie 5 min

Polskie zaangażowanie w misję w Afganistanie dobiega końca. Nasze wojska z nawiązką wypełniły obowiązki sojusznicze w jak się wydaję słusznej, międzynarodowej operacji w ramach ISAF. Czas by Afgańczycy zaczęli sami dbać o swoje bezpieczeństwo. Pozwólmy tylko im działać, stwarzając stabilną sytuację w kraju oraz dając narzędzia do naprawy gospodarki, zatrutej korupcją, narkotykami i zacofaniem.

Kiedy to się zaczęło?

Cofnijmy się do lat 70. XX wieku, gdy stosunki międzypaństwowe są nadal zdominowane przez zimną wojnę. W latach 1970-1973 Afganistan nawiedza dramatyczna susza, której konsekwencje dosięgają sfery polityki, przyczyniając się do obalenia króla Zahira Szaha. Zamach stanu był de facto następstwem inspirowanych przez komunistów protestów społecznych. Nowy prezydent, Muhammad Daud, nie zamierza jednak pozostać marionetką w rękach swoich radzieckich sojuszników, prowadząc niezależną politykę oraz dymisjonując kolejnych działaczy. W kwietniu 1978 r. dochodzi do kolejnego zamachu stanu, a nowe władze nawiązują ścisły sojusz ze Związkiem Radzieckim. Polityka ta zostaje jednak storpedowana przez masowe bunty i protesty przeciwko komunistom – jest to bezpośrednią przyczyną interwencji radzieckiej. Mudżahedinom, wspieranym przez Amerykanów, udaje się w konsekwencji obronić swój kraj od rządów komunistycznych, doprowadzając do wycofania się wojsk radzieckich w 1989 r. Jednym z mudżahedinów, którzy organizują pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych, jest Hamid Karzai, nieformalnie pozostający na usługach CIA.

Stany Zjednoczone nie wykorzystały szansy, jaka nadarzyła się po wycofaniu się z Afganistanu Związku Radzieckiego. Jak twierdzi Zbigniew Brzeziński: kraj ten był w tym czasie dosłownie zdruzgotany i desperacko potrzebował pomocy gospodarczej, aby odzyskać jakikolwiek poziom stabilności. Zarówno administracja Busha seniora, jak i Clintona pozostały wobec owej sytuacji obojętne. Wynikłą z tego próżnię zapełnili w latach 90. talibowie, wspomagani przez Pakistan, który usiłował poprzez takie działania uzyskać geostrategiczną przewagę nad Indiami. Niedługo później talibowie zaoferowali gościnę Al-Kaidzie. Dalsza historia jest powszechnie znana. Ataki z 11 września zostały potraktowane jako casus belli; po raz pierwszy uruchomione zostały procedury przewidziane przez art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego (TW), gdy Stany Zjednoczone odpowiedziały siłą.

Przytoczony przeze mnie ciąg zdarzeń uświadamia, dlaczego powszechnie podawana przyczyna interwencji w Afganistanie – a więc ataki na WTC – jest tak naprawdę niedopowiedzeniem. Myli się w tym przypadku skutek z przyczyną: 11 września był efektem zaniedbań Amerykanów, czy też szerzej całej wspólnoty międzynarodowej, a dalsze wypadki są już tylko kostkami w raz pchniętym domino. Historia ta w sposób najbardziej dramatyczny uświadamia nam, jak poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa międzynarodowego są państwa upadłe, będące wylęgarniom terrorystów i przemocy.

Śmierć, kalectwo, trauma i miliardy dolarów

Ministerstwo Obrony Narodowej w 2012 r. podało do publicznej wiadomości, że polskie zaangażowanie w misję ISAF kosztowało w latach 2007-2011 4,3mld zł (850mln/rok). Liczby te pozostawione bez obiektywnego porównania tak naprawdę niewiele znaczą. Warto w tym kontekście zaznaczyć, że budżet MON-u, badając ten sam okres, wyniósł 114 mld zł. Wynika z tego, że misja w Afganistanie stanowiła 3,77% budżetu MON. Biorąc pod uwagę, że wydatki na obronność naszego kraju wynoszą ok. 2% PKB, jest to znikoma część ogólnego budżetu Polski. W debacie poświęconej finansom pojawiają się jednak głosy, że są to pieniądze zmarnowane, albowiem Polska nie uzyskała żadnych namacalnych korzyści. Jest to problematyczna kwestia. Po pierwsze, wydatki na misje są czymś normalnym w historii demokratycznej Polski, różnice stanowią tylko miejsca oraz charaktery prowadzonych operacji. Równie naturalne jest wysyłanie żołnierzy przez większość państw na świecie – nie tylko pod egidą NATO, ale przede wszystkim w ramach działań ONZ. Rząd polski, angażując się w konflikt, nie podwyższył podatków, nie zaniedbał również innych swoich konstytucyjnych funkcji. Warto zaznaczyć, że gros wydatków stanowił żołd dla żołnierzy, których wynagrodzenie pobierane podczas misji ok. czterokrotnie przewyższało zwykle przyznawaną pensję, zatem de facto część wydanych funduszy pozostało w polskich rękach.

Innym aspektem są pieniądze wydane na modernizacje uzbrojenia i wyposażenia. Wydane na ten cel w 2010 r. 850 mln zł zaowocowały konkretnymi nabytkami, które mogą posłużyć Polakom w innych misjach; ponadto służące w Afganistanie Rosomaki zostały wyprodukowane w Siemianowicach Śląskich, stymulując rozwój polskiego przemysłu zbrojeniowego. Polska powinna dążyć do tego, aby zwiększyć eksport z tej gałęzi gospodarki – będzie to realny, pozytywny skutek zaangażowania w misję ISAF.

Punktem sporu pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami interwencji są poniesione ofiary. Truizmem byłoby twierdzić, że każdy konflikt militarny niesie ze sobą śmierć. Trudno w tym względzie nie zgodzić się ze spostrzeżeniem, że wysłano żołnierzy do epicentrum konfliktu, który pozornie nie ma istotnego znaczenia dla polskiego bezpieczeństwa narodowego, a tym bardziej dla polskiej racji stanu. Można jednak polemizować. Po pierwsze, Polska jako członek NATO pozostaje związana zobowiązaniami wobec swoich sojuszników. Po drugie, zwolennicy misji przywołują argument o realnym sprawdzeniu się polskich wojsk w warunkach, które są dalece bardziej wymagające od zwykłych szkoleń i treningów na poligonie. Ten argument jest mocno wątpliwy z uwagi na to, iż charakter misji w Afganistanie odbiega od zadań, jakie będą mieli musieli wykonywać obrońcy kraju w hipotetycznej obronie przed najeźdźcą – wciąż jednak misja pozostaje źródłem cennych doświadczeń. Jeśli jednak Afganistan przyczyni się do zwiększenia prestiżu polskiej armii, może to zrodzić konsekwencje w postaci jeszcze większego zaangażowania Polaków w misje ONZ (zatem misja ta może być traktowana jako reklama naszych wojsk), stanowiąc tym samym źródło dochodu dla polskich żołnierzy. Ponadto, czy żołnierz stacjonujący na poligonie, bez możliwości sprawdzenia się na teatrze, jest coś warty? Tym samym byłby piłkarz chodzący tylko na treningi bez udziału w cotygodniowym starciu na boisku.

Oczywiście istnieją również negatywne konsekwencje. W Afganistanie zginęło 40 naszych rodaków, wielu z żołnierzy doznało poważnych kontuzji, które czynią ich kalekami do końca życia. Nieodnotowaną w Polsce reperkusją pozostaje powojenna trauma, którą mogą opisać tylko weterani. Podczas operacji w Afganistanie i Iraku żołnierze zetknęli się z nieregularnym przeciwnikiem stosującym asymetryczne metody walki, takie jak sabotaż, dywersja, zasadzka, ataki typu uderz i uciekaj, bomby przydrożne, zamachy samobójcze z wykorzystaniem cywilów, w tym dzieci, etc. Charakter wojny partyzanckiej, walki w mieście, brak linii frontu, wyjątkowo stresujący charakter misji spowodowały znaczny wzrost liczby żołnierzy cierpiących na poważne dolegliwości psychiczne – w armii amerykańskiej, badanej pod tym kątem, średnio 11% powracających z Afganistanu i 17% służących w Iraku.

Post-2014

Zakończenie misji ISAF planowane do końca 2014 r. nie jest równoznaczne z opuszczeniem Afganistanu przez wojska sojusznicze. Podczas szczytu NATO w Chicago w maju 2012 r. podjęto decyzję o przemianowaniu misji bojowej na misję stabilizacyjną, z zastrzeżeniem o niemożności prowadzenia działań ofensywnych. Oznacza to dalsze strategiczne zaangażowanie, przede wszystkim USA, w rozwój wydarzeń w Afganistanie. Paradoksem historii jest to, że polski kontyngent z początku miał pełnić zadania właśnie misji stabilizacyjnej, zamiast tego trafiając do niebezpieczniej prowincji Ghazni, gdzie Polacy brali udział w otwartych walkach z rebeliantami.

Przewodniczący sejmowej komisji ds. obrony narodowej, Stefan Niesiołowski, zapytany o misję w Afganistanie powiedział: Polska walczy z terroryzmem, tego się nie da przekuć na złotówki. Czy Polska rzeczywiście to robi? Zdecydowanie nie. Polska tylko uczestniczy w wojnie z terroryzmem, która przejawia się w starciach z rebeliantami mającymi na celu wyparcie obcych z ojczyzny. Po 2014 r. Polska na pewno dalej będzie zaangażowana w misję stabilizacyjną, co zostało ustalone podczas wspomnianego już szczytu w Chicago, jednak zmniejszeniu ulegnie nasz kontyngent; inny będzie również współczynnik cywili do żołnierzy. Polacy w końcu skupią się na tym, na czym powinni byli od początku – szkoleniu tamtejszych sił bezpieczeństwa oraz urzędników administracji, tak by Afgańczycy mogli sami wziąć odpowiedzialność za kraj. Do Afganistanu nadal napływać będzie pomoc rozwojowa, natomiast wydaje się, iż Zachód nie będzie próbował na siłę forsować w tym kraju rozwiązań demokracji liberalnej, które zawiodły. Polska wypełniła swoje powinności sojusznicze i z dumą może patrzeć na historię swojego zaangażowania.

W podsumowaniu warto przytoczyć słowa gen. Charlesa de Gaulle’a, które choć odnoszą się do innego kraju i innego momentu historii, mogą stanowić przestrogę i wskazówkę dla obecnych mocarstw, szczególnie Stanów Zjednoczonych: im bardziej zaangażujecie się tam w walkę, (…) tym bardziej będą się oni kreować na bojowników walki o niepodległość narodową (…). Krok za krokiem będziecie się pogrążać w bezdennym, wojennym i politycznym grzęzawisku, niezależnie, ile poświęcicie ludzi i pieniędzy.