Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Petros Tovmasyan  20 sierpnia 2013

Tovmasyan: Platforma nie całkiem stracona

Petros Tovmasyan  20 sierpnia 2013
przeczytanie zajmie 4 min

Ponad  trzydziestu procentowy wynik w wyborach samorządowych to absolutne „must have” Tuska. W nowym rozdaniu unijnych pieniędzy, po zmianie sposobu wydatkowania, najwięcej do zyskania będzie w urzędach marszałkowskich. Platformie potrzebny byłby także dość zadowalający wynik SLD, który wraz z PSL-em mógłby utworzyć nową koalicję anty-PiS w samorządzie.

Ciężko wyobrazić sobie bardziej podręcznikowy przykład zużywania się władzy od tego, co miało miejsce na ostatnim spotkaniu Donalda Tuska z członkami Platformy na Dolnym Śląsku. Oto na jednym z kolejnych spotkań przedwyborczych Henryk Koczan z wrocławskiej PO pyta premiera, dlaczego szefem gabinetu politycznego ministra spraw wewnętrznych został Paweł Majcher, który za czasów rządów PiS kierował publicznym Radiem Wrocław. Koczan, człowiek do szpiku partyjny i platformerski, przewodniczący Rady Programowej w TVP Wrocław, doradca wojewody dolnośląskiego ds. społecznych, bez zakłopotania, w obecności prawie dwustu osób, domaga się usunięcia urzędnika państwowego – nie z powodu braku kompetencji, ale za to, że jest „pisiorem”. Premier obiecuje usunięcie nieprawomyślnego urzędnika, ponieważ jest to „zupełnie obcy człowiek”. W czasie, gdy partia osiąga najniższe wyniki sondażowe w historii i przegrywa kolejne starcia wyborcze (Elbląg, Rybnik), Henryk Koczan zastanawia się nad „pisiorami” w gabinecie Ministra Spraw Wewnętrznych. Pycha poprzedza upadek.

Ostanie miesiące to czas porażek PO. Wszystko zaczęło się od przegranej w wyborach uzupełniających do Senatu w Rybniku, gdzie kandydat PO (Mirosław Duży) miał zaledwie 18%, zajmując dopiero trzecie miejsce, zaraz po niezależnym kandydacie – Józefie Makoszu. Wynik Dużego był o 16 pkt. proc. gorszy od wyniku Antoniego Motyczki z 2011 roku. Następna była przegrana w Elblągu, gdzie Elżbieta Gellert z PO uzyskała 21,25%, czyli kolejny raz mniej o ponad 15 pkt. proc. (wynik Grzegorza Nowaczyka w 2010 roku). Gdy w atmosferze skandalu sejmik województwa podkarpackiego odwołał Mirosława Karapytę z funkcji marszałka województwa, koalicja PO-PSL straciła w nim władzę. W trakcie głosowania na nowego marszałka pokazała się słabość koalicji i samej partii w regionie. Za kandydatem PiSu głosowało, oprócz radnych klubów opozycyjnych, także dwóch radnych koalicji: dotychczasowy członek zarządu województwa Lucjan Kuźniar (PSL) oraz przewodniczący klubu radnych PO w sejmiku Jan Burek. Sytuacja na Podkarpaciu to przedsmak tego, jak partia zacznie się sypać, gdy zagrożeniem będzie utrata władzy.

Z dnia na dzień zmniejszają się nadzieje na zwycięstwa w kolejnych wyborach. Jedyny pewny kandydat to Bronisław Komorowski – jednak i tu pojawiają się coraz częściej pytania, czy Komorowski zamierza startować pod szyldem Platformy. To, co dzieje się dzisiaj w partii, to cisza przed burzą; w latach 2012-2013, wyjątkowo jak na polski system polityczny, nie miały miejsca żadne wybory, więc większość potencjalnych buntowników czeka i zwiera szeregi. To będzie twarda gra. Każdy, kto uzna, że słaba partia jest obciążeniem w wyborach, z hukiem się z nią pożegna, podtapiając dla pewności resztę kolegów. Zadziała ten sam mechanizm, który objawił się w PiS po 2010 roku (PJN, Solidarna Polska), lecz w Platformie osiągnie podwójną siłę. Swoista gra transferowa powinna rozpocząć się pod koniec 2013 roku, gdyż będzie ostatni moment na przygotowanie się pod nowym logo na eurowybory w maju, a po czterech miesiącach na dużo ważniejsze wybory samorządowe. Do tego momentu Platforma będzie rozpadać się bardzo intensywnie. Szczególny cios partia otrzyma ze strony samorządowców, którzy zrozumieją, że wystartowanie z Platformą zmniejszy ich szanse na zwycięstwo. Tacy samorządowi buntownicy będą jednocześnie potrzebowali głosów wyborców PO, więc zaczną podszczypywać Platformę w wyborach.

Sondaże dają Platformie 25-30% poparcia, topnieje ono jednak regularnie z miesiąca na miesiąc. Jeżeli nic nadzwyczajnego się nie wydarzy, do wyborów samorządowych może spaść do poziomu 20%. Wybory europejskie dla sytuacji w kraju nie będą miały zbyt wielkiego znaczenia, poza roszadami personalnymi – dla części baronów PO może to być ostatnia szansa na dobrą i pewną posadę, bowiem przy poparciu w okolicach 20% można się spodziewać, że wielu zaufanych Tuska dostanie ostatnią nagrodę w postaci „jedynki” bądź „dwójki”. Wybory te jednak bez wątpienia wygra PiS, nie tylko z powodu wysokiego poparcia, ale radykalnego zmniejszenia się liczebności euro-entuzjastycznej części społeczeństwa, stanowiącej trzon wyborców PO.

Wynik samorządowy Platformy będzie na pewno trochę lepszy od poparcia w kraju, z kilku powodów: silnego zaplecza w regionie, dobrego wyniku w miastach i nieporównywalnie większej ilości pieniędzy. Wiele jednak będzie zależało od tego, czy do wyborów samorządowych powstanie jakaś niezależna inicjatywa w rodzaju Prezydentów do Senatu. Niezależni kandydaci, tak jak Makosz w Rybniku, zabierają najwięcej głosów Platformie i SLD. PiS – jak pokazały np. wybory w Elblągu – ma bardzo słabe kadry regionalne. Symptomatyczne było to, że wynik indywidualny prezydenta Wilka był słabszy od wyniku PiS w mieście. Słabość kandydata zniechęca często nawet stały elektorat. Do zwycięstwa Tuska będzie potrzebna także silna Solidarna Polska, która może zabrać PiSowi po 1-2%, nie przekraczając absolutnie progu. PiS jest silnie skonfliktowane wewnętrznie i jeżeli Kaczyński nie upora się z tymi problemami, może uzyskać w samorządach dużo słabsze wyniki od poparcia krajowego. Niewykluczone także, że Piechociński, widząc wynik PiSu w okolicach 40%, przekona swoich baronów do wykonania zwrotu w stronę Kaczyńskiego – taka koalicja w samorządach byłaby do zaakceptowania, skoro mamy ją dziś w wielu powiatach.

Wybory samorządowe są ważne nie tylko ze względu na nowy sposób podziału pieniędzy unijnych, ale także dlatego, że kilka miesięcy po nich rozpocznie się kampania do wyborów parlamentarnych w 2015 roku. To właśnie wybory samorządowe mogą „spalić” słabsze partie, tj. Solidarną Polskę, PJN, Ruch Palikota. Wynik w sejmikach poniżej 5% będzie zniechęcał wyborców parlamentarnych i samych kandydatów do zainwestowania w następną kampanię. Platforma musiałaby utrzymać kluczowe miasta oraz większą część sejmików, aby do wyborów samorządowych wejść bez podziałów i z odpowiednim finansowaniem. Należy pamiętać, że prawdziwa kampania parlamentarna dzieje się na dole, w poszczególnych okręgach wyborczych, i wynik bardzo zależy od nastawienia działaczy terenowych. Aby przegrana w wyborach samorządowych nie była druzgocąca, Tusk potrzebuje dobrego wyniku dwójki potencjalnych koalicjantów – PSL i SLD, bowiem podzielenie się władzą jest jedyną szansą na jej utrzymanie. Rozmowy z Leszkiem Millerem prawdopodobnie trwają; może mieć miejsce wzmocnienie Millera kosztem Janusza Palikota, który raczej nie powtórzy sukcesu z 10% poparciem wyborczym.

Sytuacja Tuska i Platformy jest zła, ale nie beznadziejna; cały czas istnieje szansa na odbicie się, choćby przez wykorzystanie ogromnej ilości funduszy zebranych przez środowisko partii. Dobra kampania samorządowa będzie decydująca dla utrzymania władzy w kraju, ale musi ją przeprowadzić partia nieskłócona wewnętrznie. Wewnętrzne podziały to dziś największy problem Tuska. Polacy bardzo surowo oceniają partie skłócone, czego dowodem może być sytuacja w SLD po odejściu Marka Borowskiego. Sposób, w jaki rozegrana została kampania wewnętrzna o przewodniczącego, może być gwoździem do trumny partii. Kampania samorządowa to źródło potencjalnych konfliktów i jeżeli ich obraz złoży się na wizerunek partii podzielonej, będzie to koniec Platformy.