Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Anna Wańczyk  8 sierpnia 2013

Wańczyk: Gdzie jest syryjski Rubikon?

Anna Wańczyk  8 sierpnia 2013
przeczytanie zajmie 3 min

Pomimo wielu podejmowanych prób, sytuacja w Syrii nie ulega poprawie. 19 lipca gen. Martin Dempsey, najwyższy rangą oficer amerykańskich sił zbrojnych, skierował list otwarty do Kongresu, w którym przedstawił pięć możliwych, jego zdaniem, scenariuszy dla armii Stanów Zjednoczonych w związku z tym konfliktem.

Przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów w swoim liście wyraźnie ostrzega, iż jakakolwiek interwencja militarna będzie kosztować Amerykanów miliardy dolarów, narazi na ryzyko wielu amerykańskich żołnierzy i sprawi, że USA zaangażowałyby się w konflikt bardziej, niż by tego chciały. Generał twierdzi, iż w tym momencie rola armii powinna ograniczać się do niesienia pomocy humanitarnej, zapewnienia bezpieczeństwa w regionie oraz wspierania opozycji. Jeśli zaś chodzi o akcje z wykorzystaniem sił zbrojnych, gen. Dempsey podaje pięć rozwiązań.

Pierwsza opcja, najmniej inwazyjna, miałaby polegać na szkoleniu wojsk walczących z reżimem, służąc im także wsparciem i radą. Jej ogromną zaletą byłby fakt, iż żaden oddział amerykańskiej armii nie zostałby bezpośrednio zaangażowany w walkę na froncie. Powstaje jednak ryzyko, iż dostarczona przez Amerykanów broń mogłaby wpaść w ręce ekstremistów.

Druga opcja obejmowałaby ataki rakietowe na „wartościowe dla reżimu obiekty przeciwlotnicze, wyrzutnie rakietowe oraz flotę morską, jak również bazy wojskowe i punkty dowodzenia”. Rozwiązanie to, jak pisze Dempsey, z pewnością osłabiłoby siły reżimu, ale i spowodowałoby ataki odwetowe oraz stworzyło zagrożenie dla cywilów. Generał nadmienia również, że koszty takiej operacji należałoby liczyć w miliardach dolarów.

Trzecia opcja zakłada utworzenie strefy zakazu lotów nad krajem, w celu przejęcia kontroli nad syryjską przestrzenią lotniczą. Jest to, według generała, rozwiązanie kosztowne (od 500 mln do 1 mld dolarów miesięcznie) oraz wiążące się z ryzykiem dla oddziałów amerykańskich.

Armia amerykańska mogłaby także utworzyć strefę buforową, aby wzmocnić ochronę granic Turcji i Jordanii oraz stworzyć bezpieczną przestrzeń dla syryjskich cywili. To rozwiązanie również wymaga wprowadzenia częściowej strefy zakazu lotów, pociąga za sobą także wysokie koszty oraz ryzyko.

Piąty i najbardziej złożony scenariusz jest niejako syntezą pozostałych czterech, zakłada bowiem kontrolę broni chemicznej. Akcja ta wymagałaby utworzenia strefy zakazu lotów, rozpoczęcia ataków powietrznych i rakietowych oraz zaangażowania tysięcy żołnierzy. Jej miesięczne koszty przekroczyłyby 1 mld dolarów, a przewidywane ryzyko należałoby zwiększyć o narażenie nań oddziałów lądowych.

W swoim liście gen. Dempsey zapewnił, iż nie czuje się uprawniony do podejmowania żadnych decyzji w tej sprawie. Jako przewodniczący Kolegium stara się jednak służyć radą w celu ułatwienia podjęcia decyzji w sprawie Syrii, odpowiadając tym samym na zapytania senatorów.

Zarówno dotychczasowe wydarzenia, jak i obecna sytuacja pokazują nam, że prawdopodobieństwo operacji militarnej w Syrii jest bardzo niewielkie. Konflikt trwa nieprzerwanie od 2011 r. i jest stale obserwowany na całym świecie. Społeczność międzynarodowa oraz ugrupowania regionalne wciąż odnawiają i nakładają sankcje na syryjski rząd. Mimo tego wszelkie projekty rezolucji Rady Bezpieczeństwa dotyczące ewentualnej interwencji zostały zawetowane przez stałych członków – Rosję i Chiny. I o ile ChRL nie ma tam większego interesu, o tyle oczywistą sprawą jest, że Rosji zależy na utrzymaniu dostaw broni do Syrii. Stąd Moskwa konsekwentnie postuluje próby łagodzenia konfliktu przy pomocy środków niemilitarnych, zyskując w ten sposób czas i pieniądze.

Nie jest również tajemnicą, iż Stany Zjednoczone pozostają w stanie wojny już od ponad dekady. Rozpoczęcie operacji w Syrii oznaczałoby wszczęcie kolejnej, co będzie zbyt kosztowne dla administracji Baracka Obamy i Amerykanów, którzy nie chcą przeznaczać ogromnych sum na zbrojenia. Prezydent zresztą musi dbać o swój wizerunek tego, który wojny kończy, a nie zaczyna. Zapewne z tych powodów postanowiono jedynie kontynuować bliżej niesprecyzowane „wsparcie rebeliantów”.

Jak podaje Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, w ciągu dwóch lat trwania walk w Syrii zginęły 62 594 osoby, a „czerwona linia” została przekroczona w momencie użycia broni chemicznej przez wojska reżimu podczas walk z rebeliantami. Tylko czy jeśli ludzie wciąż giną, a kraj powoli zamienia się w ugór, ta czerwona linia coś jeszcze znaczy?