Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Wójcik  18 lipca 2013

Wójcik: Sztuka filmowa serialami stoi

Piotr Wójcik  18 lipca 2013
przeczytanie zajmie 5 min

Co jakiś czas słychać narzekania kinomaniaków dotyczące dzisiejszego poziomu sztuki filmowej – rzekomo nie ma już wielkich mistrzów na miarę Antonioniego czy Bergmana. Otóż są. Tylko trzeba ich szukać nie w kinie, a w telewizji.

Miliony dolarów zainwestowane w „Jeźdźca znikąd” najprawdopodobniej się nie zwrócą. I nie jest to odosobniony przypadek. Blockbustery, tradycyjny sposób pozyskiwania łatwych pieniędzy przez Fabrykę Snów, przechodzą w tym sezonie prawdziwą szkołę życia. „1000 lat po Ziemi”, film opowiadający o katastrofie naszej planety, sam stał się katastrofą. Fatalny wynik finansowy „Jacka Cartera” spowodował, że członkowie zarządu Disneya poczuli się pewnie przez chwilę jak elity polityczne Grecji. Kolejne tytuły można by wymieniać. Nagle okazało się, że zatrudnienie Gore’a Verbinsky’ego i Johnny’ego Deppa nie gwarantuje pewnego zysku. Strategia  à la Florentino Perez i jego „Galacticos” niekoniecznie musi przynieść wymierne efekty (w futbolu okazało się to już wcześniej).

Sytuacji kryzysu rynku kinowego towarzyszy za to inne, równie ciekawe zjawisko – wysyp bijących rekordy popularności seriali. Dodatkowo zwraca uwagę fakt, że nie są to seriale miałkie, lecz niemalże kilkunastoodcinkowe dzieła sztuki, zajmujące się ważkimi tematami, posiadające znakomite fabuły, ciekawych bohaterów i często wręcz wybitną grę aktorską. Nic w tym dziwnego: do telewizji przenosi się obecnie cała śmietanka ambitnej kinematografii. I tutaj przykłady można mnożyć. Aaron Sorkin kręci „Newsroom” roztrząsający problem rzetelnego dziennikarstwa w czasach demokracji medialnej. Słynny David Fincher odpowiedzialny jest za wykonanie pierwszego sezonu „House of Cards”, ukazującego bezwzględność realiów polityki amerykańskiej. Tym samym tematem, tyle że w skali lokalnej (Chicago), zajął się Gus van Sant w znakomitym, ale niestety słabo u nas znanym, serialu „Boss”. Szlak ten przecierał sam Martin Scorsese, jeden z twórców bardzo popularnego „Zakazanego Imperium”, opowiadającego historię gangstera z czasów prohibicji. Jednak świat seriali nie tylko reżyserami stoi. Na występy w nich decydują się coraz częściej prawdziwe aktorskie gwiazdy. Kevin Spacey jako Frank Underwood we wspomnianym „House of Cards”, Steve Buscemi jako Nucky Thompson w „Zakazanym Imperium” czy wreszcie genialny Duńczyk Mads Mikkelsen jako tytułowy „Hannibal” to tylko kilka najgłośniejszych przykładów. A trzeba przecież wspomnieć, że seriale są też kuźnią aktorskich talentów. Wystarczy wymienić najgłośniejsze chyba obecne serialowe gwiazdy, czyli „Luthera” Idrisa Elbę (wcześniej znanego jako Stringer Bell z kultowego „The Wire”) czy Szweda Joela Kinnamana, który wybił się niesamowicie sugestywną rolą policjanta i byłego narkomana w mrocznym „The Killing”.

Osobną kategorią są seriale brytyjskie. Tym, co je odróżnia, jest niewielka liczba odcinków, ale przede wszystkim niespotykana nigdzie indziej gra aktorska. Dzięki nim brytyjska szkoła teatralna święci prawdziwe triumfy: to w serialach bowiem swój kunszt pokazują aktorzy zyskujący szlify na deskach scen teatralnych Londynu i całej Wielkiej Brytanii. Na wstępie należy wymienić absolwenta Royal Academic of Dramatic Art Kennetha Branagha, mającego na koncie dziesiątki wybitnych ról teatralnych, który wcielił się w rolę detektywa Wallandera w serialowej adaptacji powieści Henninga Mankella. Obecnie gorącym nazwiskiem jest Benedict Cumberbatch, czyli główny bohater uwspółcześnionej wersji Sherlocka Holmesa oraz kostiumowego „Końca defilady”. Niepowtarzalnym zjawiskiem jest szerzej w Polsce nieznany, aczkolwiek emitowany przez Ale Kino! „The Shadow Line”, w którym nagromadzenie znakomitych nazwisk może przyprawić o zawrót głowy: Christopher Eccleston, Stephen Rea i Anthony Sher – takiej obsady, jak ten serial BBC, nie miały chyba nawet najlepsze sztuki Royal Shakespeare Company. Zresztą BBC to marka zapewniająca najwyższą jakość. Znakiem rozpoznawczym działalności filmowej tej stacji są zjawiskowe kilkuodcinkowe miniseriale. Wspominane już „The Shadow Line”, „Luther”, „Sherlock”, „Wallander” czy „Koniec defilady” to produkcje BBC. Jednak wielosezonowe fabuły również można zobaczyć na antenie tej stacji telewizyjnej. Wystarczy wspomnieć kultowy serial science-fiction „Doktor Who” (w 2005 roku grał go wspominany Eccleston), którego trzydziesty czwarty już sezon planowany jest na 2014 rok.                

Twórcy serialowych produkcji nie pozwalają ich miłośnikom na nudę: cały czas powstają nowe propozycje dla rzesz spragnionych inteligentnej rozrywki, nie licząc oczywiście kolejnych sezonów serii znanych i lubianych. Wymienienie godnych uwagi nowości należy zacząć od nowego dzieła BBC „Hollow Crown”. W zasadzie nie ma tematu, którym twórcy z tej stacji nie mogliby się zająć. Tym razem, z właściwą sobie swadą, wzięli na tapetę brytyjski skarb narodowy, czyli Williama Szekspira, a dokładnie jego drugą tetralogię. Wiele już mieliśmy adaptacji filmowych dzieł mistrza renesansu, jednak tak wiernej jak „Hollow Crown” jeszcze nie. Wypowiadane przez bohaterów kwestie są wprost przeniesione z kart tych XVI-wiecznych dramatów, co być może utrudnia nieco odbiór, jednak wywołuje ogromną satysfakcję z obcowania z klasycznymi dziełami. Całość nie wyglądałaby jednak tak dobrze, gdyby nie zatrudniono prawdziwych ekspertów. W Zjednoczonym Królestwie, które żyje Szekspirem, nie było to trudne. Na Wyspach co drugi aktor chciałby się zwać szekspirowskim, co trzeciego tak się nazywa, a co czwarty na takie miano zasługuje – i właśnie do tej ostatniej grupy należą odtwórcy głównych ról. Ben Whishaw jako zniewieściały Ryszard II, słynny Jeremy Irons jako mocno podstarzały Henryk IV i wreszcie wschodząca gwiazda światowej kinematografii Tom Hiddleston jako młody i pełen energii książę Walii, a następnie król Henryk V. „Hollow Crown” zrealizowane jest na najwyższym poziomie, co w połączeniu z podejmowanymi uniwersalnymi tematami  (lojalność wobec władcy i rodziny, odpowiedzialność za kraj, stabilność i fundamenty systemu politycznego) powoduje, że jest to dzieło ze wszech miar wybitne.                     

Kolejną godną uwagi pozycją jest serial kryminalny „The Bridge – na granicy”. Można go polecić każdemu, komu podobał się amerykański „The Killing”, gdyż on także jest remake’iem skandynawskiego pierwowzoru (w tym przypadku jest nim „Most nad Sundem”). I podobnie opowiada on o śledztwie prowadzonym przez średnio dobraną parę detektywów odmiennej płci. Widzów na pewno przyciągnie znakomita Diane Kruger, która każdą rolą udowadnia, że wymiana wybiegu dla modelek na plan filmowy w jej akurat przypadku było dobrym posunięciem. Jej partnera zagra Meksykanin Damien Bichir, a wspólnie będą próbowali rozwikłać zagadkę ciała znalezionego na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Serial został wyprodukowany dla telewizji Fox.                                     

Swoich widzów zaskoczyła stacja History, niekojarzona wcześniej z serialami, tworząc historyczną produkcję „Vikings”, mocno zanurzoną w mitologii nordyckiej. Opowiada ona o losach Ragnara Lothbroka, legendarnego bohatera wikingów, i jego próbach podboju zachodnich rubieży Europy. W główne wcielili się tym razem szerzej nieznani aktorzy: Travis Fimmel i Katheryn Winnick. Jednak także tu będziemy mogli podziwiać grę prawdziwego mistrza – jarla (wodza) wikingów zagra sam Gabriel Byrne.

Mając taki urodzaj dobrych seriali nie ma chyba sensu tracić pieniędzy na oglądanie w kinie kolejnych nieudanych produkcji wielkich koncernów filmowych.  Zamiast tego, przenieśmy się w niezapomniane światy, które proponują nam wielcy twórcy telewizyjnych, a ostatnio też internetowych dzieł filmowych.